top of page

(NIE)MĄDRZY RODZICE i (NIE)GŁUPIE ZASADY. Górski weekend.

Ze schroniska nie ma żadnego WOW widoku. Nadrabiają za to pyszną herbatą o zimowym smaku w ogromnych kubkach. Mała N. chodzi zachwycona między turystami, a my na zmianę biegamy za nią, żeby nikt jej nie zdeptał. „Oć!” – mówi do mnie i wyciąga rączkę. Stanowczo się odwraca i woła w kierunku naszego stolika: „TATA! Oć!”. Herbata poczeka, czy nie? Tak sobie to wymarzyła i tak sobie wyegzekwuje, prędzej czy później. Mamy wszędzie chodzić trzyosobowym rządkiem: 180cm + 80cm + 165cm. Wtedy na buźkę N wjeżdża ten słodki uśmiech z dołeczkami w policzkach. Cały czas coś nawija, przebierając nogami. Tup, tup.  

Co my tutaj tak właściwie robimy? Wdrapaliśmy  się z wózkiem po całkiem znośnej trasie. Nie byliśmy wcale jedyni. W drodze na szczyt mała spała i poszło gładko. Z powrotem jedno z nas będzie pchało wózek, a drugie weźmie N. na te 2h do nosidła. To dla nas takie naturalne, jak jej kolor włosów.

„Nie przyzwyczajajcie do noszenia, bo będzie kłopot.” 

Do niczego przyzwyczajać nawet nie musieliśmy. Przez 9 miesięcy N. czekała na świat w moim wielkim brzuchu. Nosiłam ją permanentnie. Urodziła się ze swoimi standardami, z których za nic nie zrezygnuje. Tak, nosiliśmy ją godzinami po parku/mieście/mieszkaniu, gdy płakała. Tak, próbowaliśmy wszystkiego (ze złotymi radami znajomych na czele) i nie, nic nie działało. O zgrozo, dalej tak robimy, bo świat widziany z wózka zazwyczaj naszej małej szefowej absolutnie nie pasuje. Wdzięczna jestem, że dla biegania tak często robi wyjątek.

Pcham więc pusty wózek w dół po kamieniach, a P. niesie N. na plecach. Wszystko ją kręci: „Oooo!” – patrzymy za jej palcem, a tam przewrócone drzewo. „Oooo!” – skała. „Oooo!” – yyyy – nic??

I w towarzystwie tych okrzyków zachwytu i pytań „a cio to?” mijamy kilka rodzin z dziećmi w wózkach. Z zadowolonymi dziećmi w wózkach! Jeszcze niedawno bylibyśmy na ten widok zieloni z zazdrości jak las, po którym właśnie maszerujemy. Teraz już nas to chyba nawet nie rusza.

Jakieś trzy godziny później wchodzimy do klimatycznej knajpki. Jest ciepło jak w prawdziwej góralskiej chacie i od razu wybijam sobie z głowy grzane wino, o którym marzyłam schodząc ze szlaku. Każde z nas wsuwa po chwili swoją wersję kaszy, a na deser wjeżdża kulinarna rozpusta – jabłka zapiekane pod kruszonką. Ups, wybiegam. N. jest w kilku miejscach jednocześnie, tańczy, przestawia co popadnie i rozśmiesza nas chodząc w półprzysiadzie.

Gdy wychodzimy na zewnątrz jest ciemno i rześko, idealnie, żeby zasnąć w nosidle między jednym a drugim „opa, opa”.

„Nie usypiajcie na rękach, bo Wam kręgosłup wysiądzie.”

W hotelu rozwijamy z ciuchów nasz zimowy pakunek, który po chwili uderza w płacz, a oczy ma jak 5 złotych. Po przyspieszonej wersji nocnego rytuału N. wczepia się w P. jak małpka i zaczyna się usypianie.

Tak, usypiamy nasze 15miesięczne dziecko na rękach. Założę się, że części z Was nawet się nie śniło o metodach, których próbowaliśmy, żeby to zmienić. Nie, nie podziałały. Ani po magicznych trzech dniach, ani później. Tak, byliśmy konsekwentni. Tak, przeczytaliśmy już prawdopodobnie wszystko, co można znaleźć o śnie dzieci na półkach w EMPIKu. Mała N. musi się przytulać, żeby zasnąć. A żeby nie było łatwo, musi być w ruchu. Dajemy jej to, bardziej lub mniej cierpliwie. A na dodatek, gdy dzieci naszych znajomych już słodko śpią, my co godzinę, na zmianę robimy pielgrzymki do jej pokoju. Bo N. wywołuje nas krzykiem, żeby sprawdzić, czy aby na pewno jesteśmy…

OK, wracamy do hotelowego pokoju. N śpi już w poprzek wielkiego łóżka. Otwieramy wino, obgadujemy kilka tematów, oglądamy film. Jakoś po pierwszej, tradycyjnie, mała siedzi na łóżku płacząc.

„Nie zabierajcie dziecka do waszego łóżka, bo będzie chciało spać tam już zawsze.”

Cóż, wygląda na to, że challenge accepted. Rok się opieraliśmy: my u siebie, N u nas, ale w łóżeczku. Potem my u siebie, N. u siebie. W połowie nocy zaczynaliśmy pielgrzymować. P. notorycznie zasypiał na fotelu z małą na rękach. Mi zdarzyło się spędzać noce w dziecięcym łóżeczku, a rano zastanawiałam się, czy kiedykolwiek odzyskam czucie w nogach. Po roku, za który nas podziwiam, po prostu odpuściliśmy. Taak, mała śpi z nami przez drugą połowę nocy. Nigdy nie mieliśmy tego w planach, ale to wszystko jest tak cholernie łatwo deklarować, zanim notorycznie nie pada się na twarz… A rady innych typu „wyrośnie z tego płaczu” nie mają żadnego konkretnego terminu realizacji.

Uwielbiam spać w górach. Fakt, że najbardziej pod namiotem, ale w listopadzie niech już będzie o hotel. Rano lekka kotłowanina i szuranie. Nie muszę otwierać oczu, żeby wiedzieć, co dokładnie będzie dalej. W sumie nawet się wyspałam, OK, niech już będzie, że rano. Odsłonimy tylko zasłony i rozkręcimy się, jak wpadnie trochę światła. Plan dobry, ale za oknem ciemno, na zegarku piąta rano, a na łóżku siedzi wyspane i gotowe do zabawy dziecko.

„Niech się przyzwyczai do zabawy w pojedynkę, bo inaczej nic w spokoju nie zrobicie.”

N., jak na córkę informatyka i prawie-informatyka przystało, jest zero-jedynkową dziewczynką. Nie ma u niej stanów pośrednich. Jej pobudka stawia nas na równe nogi. Jest krzyk i wypychanie z łóżka oraz różne metody mini tortur. W tym szaleństwie jest metoda. Ktoś zawsze odpuści i wstanie. Uwielbiam swojego P. za to, że tym kimś w 90% przypadków jest on 🙂

Tak, nasza córka od świtu do nocy potrzebuje towarzystwa. Wystarczy siedzieć koło niej na podłodze, gdy czyta książeczkę lub maluje deski flamastrami. Tylko i aż tyle. „Nie płaczę, bo jesteś.”

Od maluszka uczyliśmy ją „odrębności”. Negocjowaliśmy: „Kochanie, pobaw się choćby 5 minut w łóżeczku, ok?” „Mamusia włoży Cię do leżaczka i weźmie naprawdę szybki prysznic, dobra?” „Oo, patrz, co my tu mamy fajnego? Trzymaj, a rodzice chwilę jeszcze poleżą.”

Widać naprawdę musimy być kiepscy w te klocki, bo nasz bilans sukcesów wynosi 0 (słownie: ZERO).

* Wracamy do domu, jak zawsze po nocy. Wycieraczki nie nadążają za ulewą. Chce mi się orzeszków w miodzie. GPS pokazuje jeszcze kilkaset km.

Stukam tego posta i zastanawiam się, jak długo będę miała jeszcze wrażenie, że non stop robię coś „niezgodnie z instrukcją”.

Nie zabieraj do łóżka? A Ty co, lubisz spać sam? Nie noś? Mam to w nosie. Nie bujaj? Bujajcie się, specjaliści od snu.

Z pozdrowieniami, Run with Mum, Tata Wymiata i Rozpieszczona N. 🙂

1 wyświetlenie

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

KOLORY COLORADO #11. Ciąża w USA.

Dziki Zachód czy american dream? Kolejna odsłona amerykańskiej rzeczywistości. Tym razem będzie lekko bezwstydnie, bo zabieram Was po gabinetach, szpitalach i, o zgrozo, do wnętrza koperty z rachunkie

bottom of page