top of page
Natalia Ligenza

Krótkie czy długie dystanse? Długość MA znaczenie!

Dzisiaj będzie trochę o dystansach w bieganiu. Tytuł rodem z Cosmo nie jest przypadkiem. Wujek Google, zapytany o krótko i długodystansowca kieruje głównie na strony erotyczne i sex fora 😉 Kto wie, może dzięki takim przypadkowym odwiedzającym ten post osiągnie rekordowy traffic?

Dość wstępu!

Zostałam ostatnio zapytana przez Ilonę (www.mamyruszamy.pl), które dystanse lepiej mi się biega. I sama byłam zaskoczona, że nie jestem w stanie z miejsca odpowiedzieć.

Jak wiadomo z filmów i psychologii, na większość filozoficznych pytań należy szukać odpowiedzi cofając się do dzieciństwa.

W szkole biegało się tylko krótkie odcinki. 60 metrów po „bieżni”, która przypominała bardziej leśną ścieżkę. Byłam wtedy skrajnie nieśmiała. Pan z wuefu pochwalił mój czas, więc żeby nie przyciągać dodatkowej uwagi zaczęłam specjalnie zwalniać przy kolejnych okazjach 🙂

Wszystko zmieniło się w liceum. Z dnia na dzień zaczęłam szukać wręcz obsesyjnie okazji, żeby dostać taką sportową pochwałę. Czasem opuszczałam mniej lubiane lekcje (i tym sposobem okazało się, że jestem bliska zagrożenia z… PO 😀 ) i biegałam wokół stawów koło szkoły. Włączyło mi się jakieś mega ciśnienie, silniejsze niż kiedykolwiek, na rywalizację, osiągnięcia, wyniki. Chodziłam na przybasenową siłownię, taką bez instruktora, za to ze zgrają pakerów, których podglądałam i próbowałam wybrać z ich repertuaru coś dla siebie. Byłam przeszczęśliwa, gdy trafiłam do szkolnej reprezentacji i mogłam śmignąć sobie czasem w jakiś przełajach czy wyścigach po miejskim stadionie. Zapisałam się na dodatkowe treningi do klubu lekkoatletycznego. Nikt mi do końca nie wyjaśnił co i jak, po prostu zaczęłam robić jakieś długie wybiegania po mieście i po lesie, sprinty, wieloskoki i długie machanie nogami, żeby się rozgrzać. Przepadałam na 3 godziny, jadłam banana i wracałam do domu. W pewnym momencie byłam taka zmęczona, że trudność sprawiło mi wejście do autobusu 😉

Kochałam wtedy KRÓTKIE DYSTANSE, a już najbardziej te najkrótsze, 60 i 100metrów. Uwielbiałam się ścigać, szybko zmęczyć i po sprawie.

Pan trener miał na mnie inny pomysł i dystans zaczął się wydłużać do DYSTANSÓW ŚREDNICH. Coraz częściej biegałam na 1 lub 1,5km, a w tzw. międzyczasie zbierałam kilometry podczas długich wybiegań. Nie znosiłam ich, ale pocieszałam się, że dzięki nim na pewno uzyskam sylwetkę długodystansowca – szczupłą, a nawet bardzo szczupłą. Przy moich solidnych udach była to najlepsza możliwa motywacja, wiec trenowałam i trenowałam. Gdybym wtedy wiedziała, że to nic nie zmieni – kto wie, może dziś nie biegałabym wcale…;-)

Nadal najbardziej lubiłam SPRINT i marzyło mi się, żeby być coraz szybsza. I wtedy zdarzyła się mała sytuacja, przez którą ostatecznie zaczęłam wydłużać dystans. Wybieraliśmy się na jakieś międzymiastowe zawody. Byłam planowo w sztafecie 4x400m i indywidualnie na 1km. Dzień przed złapał mnie trener – jedna z dziewczyn, która miała biec 100m (pamiętam, że jakaś Lucyna) rozchorowała się i miałam ją zastąpić. Bez zmiany danych; miałam po prostu zmienić się na jeden krótki bieg w Lucynę, żeby niedługo potem pobiec jako Natalia 😉 Na miejscu byłam niesamowicie podkręcona, czułam się rozgrzana i dobrze przygotowana, liczyłam na to, że przybiegnę szybko i wtedy trener zmieni jednak zdanie i zacznie mnie wystawiać na sprinty. Wszystkie dziewczyny miały profesjonalne kolce, start był z bloków startowych. Nigdy wcześniej tego nie robiłam, ale cóż może być w tym trudnego? Kilkanaście sekund później miałam się dowiedzieć… Po wystrzale dziewczyny jednym szusem mnie odstawiły, nie umiałam się rozpędzić z bloku tak, jak chciałam. W połowie było już ok, dogoniłam je, ale i tak wleciałam na ostatnim miejscu. Myślałam, że zapadnę się pod ziemię, schowałam się w szatni i słyszałam tylko, jak Lucyna wyczytywana jest na ostatnim miejscu. Miałam siedemnaście lat i czułam się strasznie. Dziewczyny ze sztafety szukały mnie gdzie popadnie, a mi odechciało się jakiegokolwiek startu (oczywiście finalnie pobiegłam).

Od tamtego czasu pokornie zaczęłam wydłużać dystans, żegnając się raz na zawsze ze swoimi marzeniami. Dziwi mnie teraz, jak mało było we mnie woli walki, ale pamiętam do dziś to uczucie upokorzenia. Nigdy wcześniej i nigdy później nie byłam na szarym końcu i zwyczajnie nie umiałam przegrywać.

Po liceum moje bieganie było znów czysto amatorskie i rekreacyjne. Po prostu robiłam to zawsze, ale nie mierząc czasu, nie trenując z żadnym konkretnym planem. Taka rutyna, baza dla innych sportów, trening wytrzymałości, poprawianie wydolności. Pomagało mi to w pływaniu, we wspinaczce, a nawet w jodze.

Trzy lata temu, w Poznaniu, zobaczyłam reklamę półmaratonu i postanowiłam spontanicznie wystartować. To był mój pierwszy bieg uliczny, klimat był wyborny. Od tej pory wystartowałam jeszcze w kilku innych imprezach, znów bez większego planu, skupiając się głównie na satysfakcji, a nie wyniku. W tym czasie bieganie zrobiło się tak popularne, że aż ciężko mi w to uwierzyć! Nie wiadomo kiedy skończyły się głupie komentarze ludzi, koło których przebiegałam. Zaczęłam być częścią tłumnej biegowej społeczności, która obległa parki, leśne ścieżki i ulice. Zmiana jest diametralna! I nagle zaczęły padać pytania o czasy, o życiówki, o dystanse i tempo. Nie znałam na nie odpowiedzi, a ludzie wokół OWSZEM! Zostałam w tyle!

I tym sposobem jestem tu, gdzie jestem: 1. Biegam od dawna

2. Bez szalonych postępów (poza wciąż wydłużającym się dystansem) i wyników – bo bez planu i bez monitorowania tychże postępów

3. Nie wiem, jakie są moje życiówki na 60m, 100m, 400m, 1km, 5km ani 10km mimo, że wielokrotnie pokonywałam te dystanse. Wiem co najwyżej, jakie są ostatnie zapamiętane przeze mnie wyniki 😛 No i znam „życiówkę” z półmaratonu, bo wystartowałam dopiero w czterech.

4. Czuję power, ale muszę go dobrze ukierunkować.

5. W przyszłym roku robię maraton i ¼ Iron Mana, jako kolejny level mojej rosnącej wytrzymałości

6. Chcę zacząć biegać z głową i czasem coś tam sobie zaplanować, zmonitorować i skontrolować 🙂 7. I, co najważniejsze, CHCĘ BIEGAĆ SZYBKO! Tak, jak od początku lubiłam najbardziej. Spróbować, poćwiczyć, doczytać, przetestować. Przeprosić się z krótkimi dystansami.

Aa, i jeszcze zapomniałabym:

8. Mimo 13 lat regularnego biegania moje uda nic a nic nie zmalały 😀 Wiem już przynajmniej, że ta miłość do biegania jest prawdziwa i nie opiera się tylko na niewinnej próżności 😉

Dużo miałam planów i pomysłów, co by zamieścić w tym poście, ale zrobił się już tak długi, że pewnie i tak mało kto dobrnie do końca 🙂 Zostawię sobie je w takim razie na kiedy indziej.

Wniosek finalnie jest tylko jeden i następujący: sercem byłam za sprintem, ale rozum doprowadził mnie do dłuższych dystansów. Czy słusznie?

Ciekawa jestem jeszcze tylko:

JAKI JEST TWÓJ ULUBIONY DYSTANS I DLACZEGO AKURAT TEN?

50 wyświetleń

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


bottom of page