top of page

Pięta Achillesowa

Zaktualizowano: 4 sty



Wjeżdżam z impetem na krawężnik i pobiegłabym, gdybym mogła, ale nie mogę, więc idę żołnierskim marszem do fizjo spóźniona parę minut, bo jak zwykle wszystko na ostatni kurde moment i tematy wciśnięte kolanem w plan dnia, bo a jaaaak, ja wszystko ogarnę, gimme gimme gimme gimme more, cytując Britney.

Fizjo spóźniony też. W końcu uchachany wypuszcza z gabinetu starszą panią w kapeluszu. „No to z czym pani do mnie przychodzi?” – to do mnie. „Straciłam czujność” – mówię na wdechu, chcąc wykorzystać każdą cenną minutę w gabinecie mojego potencjalnego wybawcy.

Potem już tylko skakanie na jednej nodze, prezentowanie, gdzie mnie napierdziela gdy tylko usiłuję cokolwiek pobiec i, jak to ja, trochę dramatyzmu, bo „pan rozumie, ja już nie biegam 3 tygodnie i to już nie jest śmieszne, proszę wbić co trzeba, rozmasować i sprawić tyle bólu ile konieczne, byle noga się znów kręciła.”

I tak na niego patrzę z nadzieją. Bo to mój fizjo nr 3 i szukam takiego, co by wzbudzał zaufanie.

Najlepszy to był chyba ten Makłowicz. Masuje mi nogę i pyta, czy skądś go znam, bo on mnie chyba tak. No to jest nas dwoje, bo dla mnie to on jest Makłowicz o 1-2 rozmiary mniejszy i ufam, że wie, co robi, choć jakieś 15 min wcześniej widziałam jego twarz na słoiku z bograczem w Lidlu.

I pyta mnie, co ja robię. No leżę i się modlę, żeby te tortury zwane masażem uzdrowiły mojego Achillesa. Mówię na głos, że tak zawodowo to głównie piszę. A on do mnie, że to się świetnie składa i żebym napisała wiersz „Pięta Achillesowa”.

Hemmm…

O i dobry był też młodzik, co mnie przyjął o 21:30 mówiąc, że o tej porze to on średnio kontaktuje, bo bladym świtem ma trening. A usłyszawszy, że moja jedyna kontuzja to shin splints i przeszła po igłach zapytał, jak to możliwe i że oni to nie potrafią tak szybko tego wyleczyć. I że on prosi nazwisko tamtego ex fizjo i on się go po koleżeńsku podpyta, jak się leczy piszczele.

Ale czemu Wam to mówię.

Bieganie się składa z puzzli. I wiele z nich to faktycznie bieganie sensu stricte. Ale są też te inne, których się często nie chce wyciągać.

I mi się właśnie nie chciało. Raz nie wyciągnęłam rollera z szafy i nic się nie stało. W koncu biegam mniej niż kiedyś, dystanse krótsze.

I potem już z górki. Był nawyk rollowania, ale się naderwał jak sznurówka w zajechanym trampku. Aż w końcu przerwał się kompletnie i roller kiblował w szafie na dobre. Biedak, uwięziony, nie mógł zrobić swojej roboty.

I co jeszcze jest ważne i oczywiste, a jednak łatwo stracić z oczu: nogi mamy jedne i ważne, co one robią poza bieganiem. Wtedy gdy na stopach nie ma butów z amortyzacją i nie włącza się na garminie trybu „Running”.

A moje nogi regularnie robiły szaleńcze interwały z psem, który cisnął za dziećmi, które cisnęły na rowerkach. I ja to uskuteczniałam, jakże mądrze, w byle jakich butach: trampkach, sandałach, espadrylach. I to po krzywej, leśnej i polnej ścieżce, po szyszkach, piachu i koleinach po traktorze.

Są kontuzje ostre, nagłe. Ale w bieganiu mamy zwykle te przewlekłe, co się nawarstwiają, po cichaczu budują, gdy my niczego nie świadomi robimy sobie kuku krok za krokiem.

Dlatego nie ma co oszukiwać, bo to jest jednak proste. Dla pełnego obrazka są potrzebne wszystkie puzzle. Z gdy jakiegoś zabraknie, jest ryzyko, że wszystko się sypnie.

A ja zawsze mówię: bieganie amatorskie MUSI być zdrowe i przyjemne. Jednocześnie.

Systemu się nie da oszukać, szkoda próbować. Lepiej pobiec krócej, ale porządnie się potem przerolować, żeby nogi puściły napięcie.

Lepiej czasem nie iść wcale, jeśli mamy mało czasu i by było na wariata. Skoro zegar tyka, to większą wartość będzie mieć wtedy choćby 15 minut na macie i planki w kilku wariantach czy sesja mobilności niż tylko to bieganie, bieganie, bieganie.

(A, i bieganie NIE niszczy kolan. Wręcz przeciwnie, wzmacnia układ kostno-szkieletowy, o ile biega się zgodnie ze sztuką.)

I sztuka jest taka, że musi być wstęp – rozgrzewka lub wolny trucht, rozwinięcie z dbałością o technikę i godne zakończenie.

Heh, to może być absurd, że tak mało odkrywczy post tu wstawiam. 20 lat biegowego stażu i takie frazesy.

Ale czujność można stracić zawsze, a może właśnie zwłaszcza wtedy, gdy się zacznie spoufalać, bo tyle się już tych km nabiło, że się czuje niezniszczalnym. Mi ten Achilles utarł mi nosa.

Nauczył ciut pokory i pokazał, jak trudne jest życie bez biegania, generalnie bez sportu, który oczyszcza mózg, rozgrzewa skórę i każe krwi w żyłach płynąć żwawiej, a sercu pompować szybciej.

Moją piętą Achillesową zawsze była ta sztywność, całe życie się tylko nabijałam siłką, bieganiem, targaniem zbyt ciężkich toreb i pudeł, prędzej ze mnie domorosły koksu niż gibka kobietka.

I teraz, z coldpackiem owiniętym wokół kostki, mam do Ciebie pytanie: czy czasem też nie omijasz w sporcie tego, czego najbardziej nie lubisz, mając nadzieję, że Ci się upiecze? 😉

I proszę, jednak Makłowicz to jest klasa sama w sobie. Wiersza o Achillesie wprawdzie nie napisałam, ale post jest. Życzę Wam nóg zarówno silnych, jak i rozciągniętych i mobilnych. A skoro lato, to i opalonych od korzystania z życia.

Z pozdrowieniami z pełnego komarów Kampinosu, Wasza N.

74 wyświetlenia

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page