top of page

PAPA, IDĘ BIEGAĆ – ale sama!

„Co to za >>Run with mum<<, jeśli ostatnio częściej biegasz sama i nie zabierasz małej na zawody?”. Wiadomo, że głupie pytanie, to głupia odpowiedź. Ale to pytanie głupie wcale nie jest, więc i odpowiednia riposta się należy.

Pewna osoba zapytała mnie, czemu nie wzięłam N. na mój ostatni bieg uliczny (Niepodległości). Pogoda była znośna. Wiatr, który dzień wcześniej próbował urwać mi głowę przyjemnie złagodniał. Organizator nie miał nic przeciwko, a różnie to z nimi bywa.

Mimo to tym razem ani przez chwilę nie rozważałam jej towarzystwa. Nawet, gdy widziałam na trasie kilku panów z wózkami nie żałowałam, że biegnę sama. Czyżby RwM było oszukane? Co to za run with mum bez „with”?

Rozsądne!

Dodaj 1+2+3, a dostaniesz odpowiedź.

N I E DLA LANSU Dlaczego w ogóle biegam z tym wózkiem? NIE dlatego, że chcę zbierać uśmiechy, zaciekawione spojrzenia i pozytywne komentarze na trasie (choć są bardzo miłe i szczerze za nie dziękuję). NIE dlatego, że chcę się wyróżnić. Choć to taki bonus, bo o ile można spotkać tatusiów z wózkami, tak mam jest naprawdę niewiele. Ja osobiście spotkałam dwie (i to biegnące w parze z wyżej wspomnianymi tatusiami). NIE dlatego, że to modne. No bo każdy wie, że to i tak modne nie jest. A przynajmniej nie w naszym kraju i szukając tłumnego towarzystwa musiałabym przenieść się do gorącej Kaliforni – co wcale nie jest złym pomysłem 🙂

Biegam głównie po to, by złożyć dwa nie do końca do siebie pasujące puzzle. 1: chcę biegać. 2: N. chce spać (a raczej nie chce, ale musi) / N. potrzebuje zaczerpnąć świeżego powietrza

N I E ZA WSZELKĄ CENĘ

Moja mała jest bez wątpienia częścią modnej bobo-społeczności „high need babies”. Niezbyt się z tym ukrywała i już w drugiej godzinie jej życia wiedziałam, co jest grane. Dlatego, żeby udała się nam niełatwa sztuka wspólnego biegania, mamy pewien układ. Nic na siłę. To N. ogłasza (a robi to, uwierz, wszem i wobec), że właśnie mój bieg ma zostać przerwany. Nieważne, czy dopiero się rozkręcam. Sorry, mamo, ale ja tu rządzę!

Jeśli więc: a) impreza biegowa nie odbywa się z porą drzemki małej b) pogoda jest pod psem c) N. ma zły humor i jeśli miałabym z nią biegać, to tylko na własne ryzyko…

…to odpuszczam. Spośród wszystkich naszych biegów raz zrobiłam wyjątek i nagięłam te zasady – podczas półmaratonu (KLIK). Nakręciłam się na ten pomysł w 100%, a w takich przypadkach odwrotu już nie ma. Godziny się nie zgadzały. Żar lał się z nieba. Mała wstała lewą nogą, a mnie bolała z kolei prawa, ale nie odpuściłam i cud sprawił, że N na te ponad dwie godziny zasnęła.

Co więcej, zrobiłam to tylko i wyłącznie żeby sobie coś i innym udowodnić. Bo nie oszukujmy się, że sama pobiegłabym 15% szybciej, byłoby mi trzy razy wygodniej i przedstartowy stres zredukowałby się do zera. Można więc powiedzieć, że zrobiłam to dla lansu, takiego głównie przed samą sobą, bo w końcu jakiego półmaratończyka obchodzi zwykła dziewczyna, która postanowiła zrobić sobie pod górkę nawet tam, gdzie nie było podbiegów?

N I E KOSZTEM MOICH MARZEŃ

Jest jeszcze jedna sytuacja, gdy moja wierna towarzyszka zostaje w domu. Ja po prostu muszę biegać czasem sama. A nawet częściej, niż czasem. Bo mam swoje biegowe marzenia wyrażone w cyfrach i deficyt czasu.

Gdybym każdą przebieżkę robiła z N., to: a) nigdy nie wiedziałabym,  jak długo pobiegam danego dnia b) nie miałybyśmy czasu na wspólną zabawę w tygodniu – bo po pracy i żłobku zostaje nam go naprawdę niewiele i szkoda go na mało kontaktowe bieganie c) musiałabym zabierać ją nocą, bo to wtedy głównie robię swoje kilometry, a nie musisz mieć wcale dziecka, żeby stwierdzić, że to słaby pomysł

„Run with mum” tylko pozornie jest dosłowne. Bo czasem zostaje samo „run”. A czasem tylko „mum”. A czasem piszę w ogóle od tzw. czapy i żadna nazwa mi w tym nie przeszkodzi 🙂

2 wyświetlenia

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page