top of page

BIEGANIE Z WÓZKIEM – dotarłyśmy do naszej mety

“Zostaw go, proooszę, jeszcze trochę!” – prosiłam mojego męża za każdym razem, gdy chciał przenieść nasz biegowy wózek do komórki. Śmiej się, ale nie byłam na to gotowa! Wiesz, jak to jest z rzeczami, które chowa się do komórki albo do piwnicy. Jedyne, co stamtąd regularnie wraca “na powierzchnię” to wino na wieczór i rowery na wycieczkę. Poza tym jest coś dobijającego w trzymaniu joggera w zamknięciu. W końcu on dosłownie został STWORZONY do biegania!

Ale stało się. Spojrzałam prawdzie w oczy i sama przeniosłam mojego kochanego szaraka do komórki upychając go między namiot a wieżę z walizek.

Moje bieganie z córcią w wózku oficjalnie się skończyło!

🙁

Jest mi z tym bardzo dziwnie. Bieganie z dzieckiem było sercem tego bloga. Od niego się zaczęło i to o nim początkowo pisałam najwięcej. To prawdopodobnie pierwszy polski, kobiecy blog o bieganiu z wózkiem i miałam  nadzieję, że uda się taką niszową tematykę pociągnąć jak najdłużej. Zarazić jak największą ilość osób, zwłaszcza matek. Ojców w tym czasie na pewno inspirował Przemek z biegamzwozkiem.pl 🙂


A teraz… nazwa, logo, to wszystko nagle się przeterminowało. Czuję się trochę jak bez dachu nad głową. Albo nie, dach mam, ale zupełnie on nie pasuje do mojego wystroju wnętrza. Żeby poczuć się dobrze, muszę go zdecydowanie wymienić! Przyznam Ci jednak, że bardzo ten „dach” lubiłam. I na jego właśnie cześć będzie ten tekst, pisany w świszczącym pociągu relacji Śląsk-Warszawa 🙂

DZIEŃ ZERO

To był zwykły dzień na urlopie macierzyńskim. Okrutnie zmęczona przechodziłam przez jedną z głównych ulic na mojej trasie park-dom, pchając wózek z małą N. Raz na jakiś czas potrząsałam nim na boki (taki patent na sen, wrażenie wybojów na gładkim asfalcie 🙂 ) . Światło zaczęło mi ostrzegawczo mrugać, więc ocknęłam się i pobiegłam.

A na chodniku przeszłam do marszu i zdecydowałam, że powstanie to miejsce – blog o bieganiu z wózkiem. Niedługo później mała zaczęła sama siadać, kurier przyniósł Baby Joggera i reszta poleciała już sama. Zakochałam się w takim bieganiu po uszy, mimo wszystkich jego ciemnych stron (bo takie TEŻ istnieją!).

Często spotykałam kobiety, którym przeszkadzał brak czasu lub spadek formy albo ojców, dla których dziecko stało się powodem przerwania treningów. Czułam, że posiadłam jakiś magiczny patent, o którym widać sporo osób nie wie – inaczej parki byłyby przecież pełne biegających rodziców! Zaczęłam pisać. Na początku założyłam profil na FB, wrzucałam coś na niego codziennie i…. nie miałam odwagi go UPUBLICZNIĆ!


W końcu zrobiłam ten jeden klik późnym wieczorem i uffff, poszło. Kręciłyśmy z małą kolejne kilometry, przyspieszyłam i zaczęłam startować w różnych biegach, gdzie okazało się, że mój nieuporządkowany trening daje nawet niezłe rezultaty. To było dla mnie spore zaskoczenie i nawet mnie to rozbawiło! Dopiero gdy zaczęłam wpadać na podium, co zdarzyło się nawet na triathlonach, zrobiłam się pazerna na liczby, aż w końcu coś we mnie chwilowo pękło po ostatnim maratonie.

Wózek biegowy, brzydki szaraczek, był dla mnie czymś więcej niż pojazd na trzech kółkach. To taki symbol determinacji. Mam z nim mnóstwo miłych wspomnień!!

Razem z małą N. naklepałyśmy co najmniej 1100km, ale podejrzewam, że łącznie był ich ok 1500 (nie mierzyłam od samego początku). Sporo przejechałyśmy też na rolkach. Problemy z układaniem na drzemkę w dzień poszły w niepamięć. N. się relaksowała, ja się męczyłam. Było cudownie!


Zabierałam ją tym wózkiem w przeróżne miejsca, biegałyśmy po różnych zakątkach Warszawy i na praktycznie każdym wyjeździe. Nawet na wakacjach w Grecji, codziennie rano, leciałyśmy z naszym rytuałem. Spróbowałam też trzech wspólnych biegów ulicznych (w tym dwóch półmaratonów, ten szybszy w 1h51min), ale nie poszłam tą drogą, bo przy kapryśnej naturze mojej córci było to dla mnie zbyt stresujące 😉 Zaliczyliśmy nawet rodzinnie Nocny Nightskating na jakieś 24km.

Gdy grzało słońce, po każdym treningu robiłyśmy sobie piknik albo zwiedzałyśmy nowe place zabaw. Jesienią zakrywałam N. po czubek nosa kocem i pakowałam w śpiwór. Robiłyśmy razem długie wybiegania, szybsze przebieżki, interwały. Wózek stał się dla mnie takim łącznikiem między nową, a starą rzeczywistością. Rzeczywistością jako mama, a rzeczywistością dziewczyny, która uwielbia sport.

Wiedziałam, że to się skończy i pytanie brzmiało, KIEDY?

Teraz znam odpowiedź – 1,5 roku później.

DZIEŃ 547 (no dobra, około 🙂)

Wracamy z wycieczki rowerowej, ja, mój P., mała N. i misiek-balon przyczepiony do jej fotelika. Byłam na końcówce treningu maratońskiego, na dodatek w wysokich temperaturach, więc nasze wspólne bieganie straciło na intensywności.

Jedziemy tymi rowerami i omawiamy co będziemy robić po południu. Mój mąż ma ochotę na ściankę, ja na bieganie i to mówię. Mała woła, że ona też chce iść ze mną i to w wózku.

Ledwo dobiegamy do parku, gdy N wierci się, tupie i woła: – Mama! Chcę biegać! Biegniemy. – Biegamy przecież, miśku. – Nieeee nie, ja chcę biegać sama.

Wyślizgnęła się z pasów, a po chwili uciekała mi już po parku ze swoim kotkiem pod pachą. Na tym dniu kończy się nasza wspólna, biegowa historia 🙁


Wielu z Was kojarzy już pewnie, że mała od zawsze kombinowała ze spaniem. Po prostu zdaje się tego nie lubić. Jest niezmordowana i pełna energii. Drzemka w ciągu dnia to u niej rzadkość, a jeśli już, to tylko w żłobku i po godzinie usypiania 😉 Teraz wie już, że wspólne bieganie ją ulula i walczy z tym, jak może. Poza tym nie umie usiedzieć w miejscu, gdy mogłaby robić tyle innych rzeczy… Sama, sama, sama…

…więc zamknęłam ten rozdział w życiu i wózek w komórce. I mi szkoda.

Ale chciałabym Ci coś jeszcze powiedzieć…TERAZ KOLEJ NA CIEBIE!

Lista korzyści jest baaaardzo długa: – zyskasz energię i optymizm – zobaczysz pozytywne zmiany w ciele – poprawisz wydolność – zapewnisz dziecku czas na świeżym powietrzu – złapiesz oddech, choć czasem będziesz miał zadyszkę 😉 – jeśli jesteś kobietą – „wyrwiesz się” z domu i zrobisz coś dla siebie, jeśli jesteś mężczyzną – zyskasz ++++ u swojej kobiety i drugie tyle do swojej SIŁY! – pokażesz dziecku, że sport to radość

Przy okazji przypominam Wam, że na blogu jest osobna zakładka poświęcona bieganiem z wózkiem, TUTAJ. Zróbcie z niej dobry użytek 🙂

Wierzę, że te 1.5 roku wspólnych treningów nie poszły w las. Póki co mogę powiedzieć, że mała N. robi zawody miśkom, uwielbia latać za mną po bieżni i pęka przy tym ze śmiechu, a gdy tylko mnie widzi w sportowych ciuchach zadaje kontrolne pytanie, czy biegałam 🙂

Co dalej? Zobaczycie. Blog zostaje pod dotychczasową nazwą, bo nadal się z nią utożsamiam i sporo nas w internecie pod tym hasłem 🙂 Mam nadzieję, że zostaniecie i Wy! Chcę Wam nadal pokazywać łączenie sportu z wychowaniem, a przy okazji podrzucę Wam od czasu do czasu coś do rozkminienia i poczytania.

Cieszę się bardzo, że tu jesteście i dziękuję Wam za wszystkie objawy sympatii 🙂 !!! Gdyby nie Wy, już dawno bym się stąd zwinęła. DZIĘKI!

…my tymczasem wchodzimy w nowy, sportowy etap…;-)


Szczerze Wam kibicuję, rodzice biegający z dziećmi! Uwielbiam Wasz widok w parkach i na biegowych imprezach. Trzymam kciuki za Wasze rodzinne kilometry.

I jeszcze słówko do Ciebie, mały Łobuziaku – dzięki za te kilometry :-* Nigdy nie było z Tobą lekko, ani dosłownie, ani w przenośni, ale Ty po prostu dobrze wiesz, że mama lubi mieć czasem pod górkę. Łap buziaka za te wszystkie górki, które nabiegałyśmy razem :-* !

3 wyświetlenia

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page