top of page
Natalia Ligenza

SZTAFETA MARATONU WARSZAWSKIEGO kontra ja – seria niefortunnych zdarzeń!

Przede wszystkim gratuluję wszystkim, którzy biegli Maraton Warszawski! I tym szybkim jak torpedy, i tym (a nawet zwłaszcza tym), którzy walczyli o przetrwanie. W kwietniu zrobię wszystko, żeby dołączyć do tego zacnego grona. Póki to nastąpi, dane mi jest siedem miesięcy na ogarnięcie swojego roztrzepania i formy 🙂 Dzisiaj miałam próbkę maratońskiej atmosfery: tłumy biegaczy sunące chłodnym porankiem na stadion, rozgrzewki na parkingu podziemnym, potem przemieszczenie się wielką falą na start…

Byłam, dla odmiany, sama jak palec. I nie wiadomo kiedy do mojej głowy dobiły się różne, nie do końca motywujące myśli. A że sport zaczyna się i kończy w głowie tooo…

Zaliczyłam kilka wpadek 🙂

***

…ale zanim o nich napiszę, trochę faktów dla zabieganych:

czas total 3:50:36 123/291 drużyn 4 drużyna wśród sztafet 100% kobiecych

ja – 11.5km – 56:27 Basia – 9.5km – 51:17 Ola – 21km – 2:00:17

***

Tym razem spróbuję krótko, bo i krótki był mój bieg, 1sza zmiana w sztafecie w ramach naszej drużyny Mamy ruszamy. Jak przystało na amatorkę bez regularnego planu biegowego nigdy nie wiem, czego mogę się spodziewać. Tym razem na brak zaskoczenia też narzekać nie mogłam 😛

WPADKA NR 1 (W1) Śpieszę się rano. Czasu mało, ale tu jeszcze mleko dla małej, tutaj dopakowanie rzeczy, tutaj zdobycie nr tel do koleżanki, która miała mnie zmienić, a której na oczy nie widziałam J Szybko do auta z planem podjechania pod metro. W połowie trasy widzę maratończyka, który truchta ubrany dwa razy cieniej niż ja. Świeci słońce i ogarnia mnie wizja: przecież ugotuję się w tych długich spodniach!! Wracam do domu po krótkie gatki i tym samym mój rozkład diabli wzięli.

W2 – …BO BEZ NOGI JA PO PROSTU BIEC NIE MOGĘ… Gdy idę po schodach na stacji metra moja prawa noga cierpi. Błaga, żeby jej nie obciążać. Nie zabierać na żadne bieganie, bo ona ma się nadal źle mimo tygodniowego restu od biegania i mimo masaży. W tym momencie na dobre mija mi żal, że nie biegnę dziś pełnego dystansu. Pomijam już fakt, że ani psychicznie ani fizycznie nie jestem jeszcze na to gotowa!

W3 – FARBOWANY LISEK

Już na miejscu wtapiam się w tłum maratończyków. Przyczepia się mnie głupie (oczywiście wiem, że niesłuszne) uczucie, że jestem takim farbowanym lisem. Zdradza mnie brak imienia na numerze startowym i dopisane /1, czyli pierwsza zmiana w sztafecie 😛

W4 – Z GŁOWĄ W CHMURACH

Wciąż nie udaje mi się wyłapać znajomych twarzy, a jako zwierzę stadne czuję się już bardzo osamotniona. Jestem totalnie rozkojarzona! No i ten właśnie stan doprowadził mnie do podjęcia kolejnych, małych i złych decyzji.


W5 – UCIEKAJĄCY ZAJĄC

Postanawiam znaleźć dziewczynę, która biegnie w ramach Mamy ruszamy na tej samej zmianie, co ja. Jako, że wciąż działało prawo serii, nie udało się nam spotkać ani przed ani podczas biegu, ale w ramach poszukiwań na 10 minut przed startem spotkałam się z Iloną z Mamy ruszamy na parkingu koło linii startu. To była Wtopa Kluczowa. O, ja naiwna, o, ja niedoświadczona. Jako, że biegłam tylko te 11,5km (czy jakoś takoś) planowałam ustawić się za zającem na 3:15. Tym samym nie musiałabym zastanawiać się, czy tempo jest OK, a do tego miałabym motywujące wsparcie maratońskich wymiataczy, którzy biegliby w podobnym tempie. Wszystko to miało sens, gdybym zaczęła realizację jakiś kwadrans wcześniej. Tymczasem utknęłam w zbitym tłumie biegaczy i przeciskałam się między nimi powtarzając co chwilę: „przepraszam, przepraszam” i czując się jak małolata na koncercie, która chce wylądować pod samą sceną. Szło mi to dobijająco powoli. W końcu na wysokości balonika 3.50 złapał mnie oficjalny start maratonu. Klęłam pod nosem i czułam się, jakbym pierwszy raz wystartowała w biegu ulicznym. Dopadła mnie taka złość, że biegłam jak narwana. Próbowałam wyprzedzać, gdy tylko pojawiła się jakakolwiek luka, nadrabiałam metry biegnąc raz po raz po skosie, bo gdzieś-tam-akurat wypatrzyłam opcję na przeciśnięcie się. Nie miałam pojęcia, kiedy się rozluźni. Bo gdybym to wiedziała, zamiast marnować energię i się szarpać cierpliwie bym się rozbiegała, żeby potem przyspieszyć.

W6 – MALIGNA

Kiepsko, bardzo kiepsko. Czułam się tak, jakby moje myśli były osobno, a nogi osobno. To był sam początek mojego krótkiego dystansu, przed większością osób było jeszcze 30kilka kilometrów, a ja na własne życzenie prowadziłam tak heroiczną walkę, jakbym robiła co najmniej górski ultra. Było to na równi śmieszne jak i żałosne. Gdyby nie fakt, że biegłam sztafetę, zeszłabym z trasy. Noga pulsowała. Oddychałam jak grubasek na intensywnej lekcji wfu, na zmianę to wstrzymywałam oddech, to brałam głębokie wdechy, jakby chcąc nadrobić. Kicha jakich mało J Skoncentruj się, dziewczyno!!! powtarzałam sobie i odliczałam każdy kilometr. Na połówce tydzień temu i na połówce miesiąc temu ani na moment nie czułam tego, co teraz przez cały dystans! Niech ktoś mi pomoże, bo nie wiem, co się dzieje! Czułam się jak „wklejona” w obrazek biegnących maratończyków. Nie rozglądałam się na boki, nie zwracałam uwagi na kibiców czy fotografów, nie kojarzę ani jednej osoby z trasy, bo cały czas chaotycznie kogoś wyprzedzałam albo ktoś wyprzedzał mnie. Od 7 do 10km weszłam w tempo powyżej 5min/km. Chciałam do domu, a najchętniej zacząć jeszcze raz!

W7 – GDZIE JEST BASIA?

Plus całej sytuacji był taki, że pogrążona w chaosie straciłam rachubę czasu. „Sztafeta prawo, maraton prosto” – powtarzał głos z  megafonu. Przykleiłam się od razu do swojej strony jezdni i odprowadzałam wzrokiem maratończyków, dla których mój koniec trasy był tak naprawdę nadal ich początkiem. W pewnym momencie ogarnęła mnie lekka panika, że źle wbiegłam w korytarz strefy zmian, a jeszcze tylko tego mi do „szczęścia” brakowało. Równolegle do mojej trasy widziałam już ludzi i nawet dopadłam jakiegoś pana pytając: „gdzie sztafeta, gdzie sztafeta??”. Przeleciałam przez strefę zmian tak, jak przez całą trasę – nie kontaktując 😀 Nagle zatrzymuje mnie wolontariuszka, chce zakładać medal, a ja jej odskakuję, wołając coś w stylu: „NIE! Szukam Basi, gdzie jest Basia, Basia, Basia???” 😀 O matko. Zawracam i wypatruję jej pamiętając zdjęcie profilowe i wiedząc, że będzie miała drużynową koszulkę Mamy ruszamy J Jakiś chłopak się jeszcze zdążył ze mnie ponabijać, ale nic sobie z tego nie robię i widzę ją, JEST! Coś tam piszczymy na swój widok, pacnęłam ją i już poleciała! Na szczęście, z tego co wiem, biegło się jej o wiele przyjemniej niż dla mnie.

Klapnęłam na trawie. Czułam pulsowanie od biodra aż do stopy. Byłam tak wściekła, że medal aż mnie palił i szybko go zdjęłam 😛 Rozżalona wsunęłam butelkę izotoniku, dzwoniąc do P dzielnie zajmującego się przez większość weekendu małą. Wypatrywałam Asi, którą kojarzyłam tylko z widzenia i po chwili udało nam się znaleźć. Zrobiłyśmy sobie, coby nie było, fotkę i wróciłyśmy na stadion.

Na pocieszenie spotkała mnie mała i dość symboliczna niespodzianka. Gdy kulałam się w kierunku metra, lekko kuśtykając, zobaczyłam na 41km auto z obsługi trasy i po chwili zza zakrętu wybiegł jak błyskawica Ezekiel – zwycięzca całej imprezy. Biegł pięknie. Stanęłam koło garstki kibiców i oklaskiwałam kolejnych najszybszych biegaczy. Bardzo się ucieszyłam, gdy zobaczyłam Bartka Olszewskiego (www.warszawskibiegacz.pl), który ukończył maraton jako drugi Polak.

I gdy tak sobie postałam na tym zakręcie, wszystko zaczęło mi się układać w głowie.

Tysiące biegaczy na tej samej trasie, która dla każdego ma inny wymiar. Są tacy, którzy marzą o złamaniu 2.30/3.00/3.30/4.00/4.30/5.00; są tacy, którzy walczą o to, żeby dobiec lub nawet dojść na metę. Wobec tej perspektywy mój kiepski bieg wydał mi się nagle śmieszny i mało ważny.

Zyskałam szerszą perspektywę i  widzę całą sytuację zupełnie inaczej. Przypomniałam sobie fundamentalne sprawy:

1. Krótszy dystans nie oznacza, że bieg będzie łatwiejszy 2. Biega się w takim samym stopniu nogami, jak i głową 3. Narwane decyzje lepiej jest podejmować w drugiej, a nie w pierwszej części biegu 4. Chcę zacząć biegać z rozmysłem i z koncentracją, coraz lepiej i szybciej 5. Najważniejsze – KOCHAM biegać. Mimo takich akcji, mimo złości i bólu. Basia, Ola – dzięki za wspólny bieg i gratuluję wyników!! Żałuję tylko, że nasza sztafeta była trochę wirtualna i nie miałyśmy możliwości spotkać się ani przed ani po jej przebiegnięciu, że by połączyć medale…:-) I musimy to koniecznie nadrobić!

2 wyświetlenia

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comentários


bottom of page