top of page

21 MIGAWEK z Półmaratonu Warszawskiego

Słońce zalewa mi ekran komórki. Nie umiem się od niej odkleić. W sieci impreza trwa dalej, półmaraton się nie skończył. Są cyfry, są fotki. I co jakiś czas deklaracje: „biegam, bo lubię, nie na czas”. Ha. A to się wyklucza? Bieganie na czas wciąga jak hazard. Ten półmaraton był dla mnie ruletką, w której bardzo, ale to bardzo chciałam dobrze obstawić trzy cyferki…  

21 to moja szczęśliwa liczba od dzieciaka. Urodziłam się 21 dnia miesiąca i tak już się jej uczepiłam 🙂 Z każdym kolejnym półmaratonem upewniam się, że 21km to też szczęśliwy dystans. Wystarczająco długi, żeby był wyzwaniem. Wystarczająco krótki, żeby po nim nie cierpieć. Wystarczająco urozmaicony, żeby napisać z niego relację, czego nie robiłam już naprawdę spory czas 🙂

Ten 3 kwietnia zapamiętam sobie w migawkach:

1.Dzień przed. Maltretuję swoją podświadomość i powtarzam jak mantrę czas, który chcę dostać w smsie dzień później. Sorry, ale żaden inny mnie nie interesuje! Skoro hazard, to wszystko stawiam na jedną kartę. Piszę Wam na FB, że biegnę po 1:39. Wygląda na to, że takie zafiksowanie się serio działa 🙂 2.Rano. Jestem półprzytomna – spałam za długo, do tego stresująca akcja z małą o świcie. Wyrzucam bałagan z głowy, idę po bułki i świeże powietrze, przełączam się znów na tryb „i can do it” 🙂

3.W drodze. Głośna muzyka w uszach i autobus zbierający po mieście biegaczy. Uwielbiam ten klimat, wymienianie uśmiechów i moment, gdy wychodzimy na tym samym przystanku i ruszamy całą zgrają w tym samym kierunku.

4.Miasteczko zawodów. Niedziela, poranek, a tysiące ludzi o tej samej zajawce truchta, przypina numery startowe, robi fotki, nakręca się. Nie wiem, co mnie nachodzi, ale na widok medali i układających je dzieciaków aż łza mi się w oku kręci 😉


fot. www.facebook.com/mamyruszamy


5.Spotkanie z dziewczynami z drużyny Mamy Ruszamy. Każda z nas ma w głowie co innego, jedna się obawia, druga płacze (i sama nie wie, czemu 🙂 ), trzecia podskakuje z radości na nasz widok. Dobrałyśmy się, matki wariatki i każda zupełnie inna 🙂 6.Depozyt. Ten mój z akcji „Biegam dobrze” jest na szarym końcu. Biorę kilka wdechów i ściągam ciepłe ciuchy. Brrr, rześko, ale wiem, ze za kilkadziesiąt minut będę myślała zupełnie inaczej 🙂 Na placu pod depozytem rozgrzewa się kilku chłopaków. Dołączam do nich i przypomina mi się rozgrzewka przed sztafetą maratońską – niby byłam częścią tej imprezy, ale biegłam tylko 11km… Teraz biegnę to samo, co wszyscy, a za 3 tygodnie…sami wiecie, co 🙂

7.Przeciskanie do strefy. Tłumy maksymalne. Żółte kropki totalnie pomieszane z zielonymi. Wchodzę w grupę biegaczy na wysokości 1:25 i przeciskam się „do siebie”. 1:40. Po raz pierwszy mam zamiar biec za zającem, wybieram tego, którego kojarzę ze zdjęcia z informatora i się już stamtąd nie ruszam 🙂 Mój Ci on!


fot. sportografia.pl


8.„Sen o Warszawie” iiii start. Oczywiście stoimy. Nasz szefujący zając odczekuje, żeby nie pchać się na hurra. Na ręce ma opaskę z międzyczasami. Cieszę się jak dziecko, że biegnę na coś bardziej precyzyjnego niż „byle ukończyć”.

9.Ciśniemy. Jest urok w biegu z grupą…który coraz częściej odkrywam ja, wieloletnia biegowa samotniczka. A od jakiegoś czasu szukam towarzystwa. Uwielbiam treningi z ekipą Jacek Biega i to styranie, gdy próbuję dogonić szybszych ode mnie chłopaków 🙂 Lubię nasze babskie treningi z Mamy Ruszamy, jedyne w swoim rodzaju. I okazuje się, że w naszej grupie 1:40 też mi było dobrze. Razem walczyliśmy, żeby trzymać się naszego zająca, który co rusz musiał wyprzedzać wolniejszych biegaczy. Zrywaliśmy się, a potem znów się łapaliśmy. Razem atakowaliśmy wodopoje 🙂 I deptaliśmy sobie po piętach – tak było ciasno…

10.Przebiegamy na drugą stronę Wisły. Wiatr, który był niby naszym przekleństwem, dla mnie stał się zbawieniem. Rześko, da się nareszcie oddychać. Jestem tak skoncentrowana, że koduję tylko pojedyncze rzeczy: „Biec. Woda. Wiatr. Zakręt”. No fiksacja, absolutna 😉 Ogarnęłam swój biegowy bałagan w głowie, który nigdy nie chce mnie opuścić na zawodach.

11.Który to kilometr?? Lecą mi mega szybko. Jak to zwykle miewam w transie, nie patrzę ani przez moment na zegarek. To głupie, ale nie robię tak, bo…boję się rozczarowania, że biegnę za wolno 😛

12.Muzyka na trasie. Szok, ile potrafi ona dodać energii! Nogi od razu chodzą pewniej, sylwetka się prostuje, człowiek włącza turbodopalanie 🙂

13.Ręce! To moja myśl przewodnia. Pilnuję ich tak bardzo, że pod koniec biegu nie czuję bólu nóg, ale rąk owszem! Daję im 3 tygodnie na porządne wzmocnienie.


fot. www.pzupolmaratonwarszawski.com


14.15km. Miałam przyspieszać od 10… A tak mi tu jakoś miło w naszej grupie, choć praktycznie nie rozmawiamy. Odpinać się? Robię to zanim znajdę argument przeciwko. Zaczynam powoli przyspieszać i wiem, że teraz najważniejsza będzie już tylko moja zacna (i zgrzana) głowa.

15.Łazienki. Wreszcie trochę się rozluźniło. Wyprzedzam i w ogóle nie rozglądam się już na boki. Ci, którzy zdecydowali się na bieg rekreacyjny na pewno czerpią z niego więcej. Ja jestem jak koń z klapkami na oczach 🙂

16.Strefa Fundacji Wcześniak, dla której biegłam i dla której zbieraliśmy pieniądze (jeszcze raz DZIĘKI!). Dzieciaki wyciągają łapki. Myślę sobie, co robi mała N. i dlaczego, zamiast robić to z nią, tak się męczę 😛

17.Uciekam przed zającem. Nie mogę dać się złapać! Nie chcę 1:40, chcę 1:39!

18.No to mamy podbieg. Skracam krok i oddycham. Mija szybciej, niż mogłabym przypuszczać (a dokładnie 2min i 7 sekund), ale chwilę mi zajęło, zanim znów wróciłam do dobrego tempa.

19.Ostatnia prosta. Robi się coraz głośniej, ludzie wołają „swoich”, krzyczą, że już niedaleko, a ja marzę o wodzie, tak bardzo o niej marzę, że myślę już tylko o niej. Trzymam do końca, widząc metę głowa chce już odpuścić, ale nie daję jej takiej opcji. Przyspieszam na finiszu, wyprzedzając kilku panów iii to by było na tyle. Już! Koniec!

20.Gorąco. Medal. Tłumy. Kolejki po wszystko. Wreszcie dostaję wielką butlę wody i pele

rynkę. Już dawno woda mi tak nie smakowała 🙂 Pochłaniam ją na codzień litrami i bieg w taki ciepły dzień prawie „na sucho” nieźle mnie odwodnił. Udało mi się wypatrzeć “mojego” zająca i przeciskam się do niego, żeby podziękować za wspólne 15km.

21.1:39:12, open kobiety: 97, kategoria wiekowa: 44. Nr 3 w rankingu blogerek 🙂 Przede mną 96 szybkich, wysportowanych babeczek. Podziwiam!! I zrobię tak, żeby wskoczyć w Wasze grono. Mam wszystko: satysfakcję, radość, pewność, że jednak mogę, ale i napięcie, że za moment będę miała tego dystansu do zrobienia dwa razy tyle i nie wiem, czy mam na to siłę. Drugi miesiąc biegam na dyskomforcie. Noga nie chce puścić. JAK będzie i CZY w ogóle będzie…? To się okaże.

Po chwili dzieje się to, czego nie znoszę najbardziej w bieganiu na czas. „Stary” cel podmienia się błyskawicznie na NOWY. To 1:39 zdaje mi się mało atrakcyjne. Bo teraz to ja już chcę 1:35…🙂

***

Jakieś trzy godziny po biegu… Ale mi bosko. Siedzę w słońcu na ławce i macham nogami, które nie bolą. Obok, w wózku, śpi mała, trzymając Gucia za czułki. Kwintesencja mojego świata: RUN i MUM.

Tego samego dnia cieszyłam się, że pobiegłam najlepiej, jak umiałam i że dołączyłam do grona mam, które mogą siedzieć na ławce obok śpiącego dziecka. Bez bujania. Bez płaczu. Bez stresu. Bez biegania (!). Po prostu…zasnęła. Czekałam na to 20 miesięcy i smakowało cholernie dobrze 🙂 Tak dobrze, jak świadomość, że wszystko jest w naszym zasięgu, jeśli tylko się na to dostatecznie uprze.

A co Ty zapamiętasz z tego Półmaratonu? Jak Ci się biegło? Dla przyjemności, na czas, czy dla przyjemności ORAZ na czas? 😉

Poczytaj też inne relacje z półmaratonów:

1 wyświetlenie

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page