top of page

ALL RUNNERS ARE BEAUTIFUL! Olomouc Half Marathon – 21 powodów, dla których warto #RunCzech

Zacznę od razu od top secret: po Ołomuńcu krąży jakaś magia. Taka, o której Google nic mi nie wspomniało, gdy czytałam o mieście przed wyjazdem. Teraz wiem to już na pewno. Dowód? Mam! Jechałam tam zafiksowana na dwie rzeczy. 1: zjeść knedlicky, które ubóstwiałam w dzieciństwie 2: złamać wreszcie 1:35. Do 3 razy sztuka!  I tu właśnie ruszają czary. Choć wymarzonych klusek nie widziałam nawet na oczy, a upał totalnie mnie spowolnił…wróciłam z Czech zachwycona. Pokrzyżowane plany i uśmiech – to musi być magia 😊 Opowiem Ci, na czym ona polega – może uznasz, że chcesz się przekonać na własne oczy i poczuć to we własnych nogach?

 

W tekście schowałam 21 powodów, dla których warto tu pobiec. Zaznaczyłam je TAK 🙂

 

Zajrzyjmy najpierw w przeszłość: do czeskiej knajpy, która często jest dla mieszkańców jak drugi dom (Polacy wypijają mnóstwo piwa – 98l/osobę/rok, ale Czesi…144!). Jest tu Carlo Capalbo – charyzmatyczny Włoch, który z ciekawości postanowił zeksplorować Czechy. Gdy przy pierwszym piwie wraz z przyjacielem wpadł na pomysł zrobienia maratonu w Pradze – Carlo uznał to za szaleństwo, lecz już przy drugim wszystko się zaczęło: „Zadzwoń do Emila Zátopka!”.

Tak właśnie, ponad 20 lat temu, wystartowała budowa biegowego, czeskiego imperium, które istnieje teraz pod nazwą RunCzech. Najpierw był to jeden bieg – Prague Marathon, w którym wystartowało 958 osób; dziś – 7 imprez i ponad 82 000 zapisanych zawodników. Szaleństwo, do którego warto dołączyć 😊

Nazwa Ołomuniec powstała od słów „piwo” oraz „huczeć” i nasz pobyt tam zaczął się bardzo podobnie – wieczornym bankietem na terenie expo, na który zostaliśmy zaproszeni z Marcinem z Dulnik Biega przez organizatorów. Tutaj też poznałam Carlo, który nadal stoi na czele czeskiego biegania jako prezydent RunCzech. Jest energiczny, zaangażowany i szczerze oddany swojej działalności, a na dodatek bezbłędnie potrafił rozśmieszyć Nadię 😊 Mieliśmy przyjemność spędzić z nim sporo czasu, rozmawiając na temat europejskiego biegania i muszę przyznać, że ma niesamowitą aurę – połączenie ciepła, ciekawości i profesjonalizmu.

Nasze dziewczynki latały między nogami gości – trenują do przyszłych zawodów! – a my próbowaliśmy omijać w rozmowie temat skwaru, który unosił się nad tym pięknym miastem. To był jeden z wieczorów, gdy nie chce się jeszcze wracać do hotelu, dlatego podziękowaliśmy za opcję transportu i ruszyliśmy na Stare Miasto. Było podwójnie klimatyczne: nie dość, że Ołomuniec sam w sobie jest urokliwy (…i wpisany na listę UNESCO dzięki m.in. barokowej architekturze i zabytkom), to jeszcze wszędzie uwijali się organizatorzy, budując nasze miejsce startu, a zarazem mety. Nawet pasuje, bo start tego biegu był jednocześnie moim końcem 😉 ale po kolei!


O tej porze roku miasto jest lekko ospałe, bo nie ma w nim studentów pijących piwo w m.in. byłych Koszarach Wodnych, do których warto zawinąć, gdy dopadnie głód lub pragnienie. Pozostało nam więc tylko zjeść lody o 22 z grubym hakiem i zagonić dziewczynki do hotelu.

*

Dzień dobry! Chciałabym napisać, że obudziło mnie naparzające słońce, lecz nie – to była Nadia 🙂 P. ruszył na objazd okolicy, wrócił zmachany od słońca i zadowolony z terenów w sam raz na rolki (znalazł trasę wśród pól, prowadzącą nad jezioro).


Stawiliśmy się na dole na zwiedzanie miasta z przewodnikiem, co uważam za świetny pomysł przy tego typu międzynarodowych imprezach! Ekipa RunCzech po raz kolejny ujęła mnie poziomem organizacji i troski o zaproszonych gości. Tym sposobem kolejne kilka godzin minęło nam na poznawaniu topowych punktów miasta w czesko-rosyjsko-polsko-amerykańsko-niemieckiej ekipie, którą oprowadzał przewodnik znający…8 języków 🙂 Przy okazji wypytałam o tereny pod rowery – jest tu w czym wybierać, a do tego jaskinie, górki i rezerwaty.

 

Jeśli lubisz poszaleć na rowerze, poczytaj o innej miejscówce w Czechach – SingleTrack z polem campingowym tuż nad jeziorem.

 

Słońce było bezlitosne i nawet spacer stał się wyzwaniem. O bieganiu starałam się nawet nie myśleć. Zamiast tego skoncentrowałam się na tym, by mała N. nie wskoczyła na główkę do jednej z wielu pięknych fontann, które uwielbia (nawet tę w CH Blue City 😉 ).


Na ekspo dotarliśmy tylko dzięki chłodzie lodów. Nigdy nie piszę w relacjach o tym, że „odebrałam pakiet”, bo wydaje mi się to nudnawe, ale tym razem robię wyjątek, bo poszło supersprawnie. A możliwość wyboru koloru worka z hasłem RunCzech: „All runners are beautiful” – strzał w 10. Jak każda kobieta, uwielbiam przebierać w kolorach 🙂


Ta świetna organizacja jest domeną RunCzech, a dowód to siedem przyznanych odznak IAAF Gold Labels. Aby na nią zasłużyć potrzebne jest nie tylko perfekcyjne przygotowanie biegu, ale też wysoki poziom sportowy – min. 5 biegaczy i biegaczek z elity o konkretnych wynikach, z min. 5 różnych krajów.

Choć dzień płynął spokojnie: obiad….kawa na tarasie…dziewczynki przerzucające w te i wewte kamyki…w końcu tradycji musiało stać się zadość. Gdy zostało nam 20 minut do wyjścia poszłam pod prysznic, a po chwili do łazienki wtargnął mój P. wołając, że jednak mamy…jedynie 5 😉 Eh, a już prawie-prawie ten bieg przeszedł do historii jako 1szy, przed którym nie było latania w panice po pokoju!

Zbieraliśmy się wcześniej, bo jako „press” jechaliśmy na start z organizatorami i elitą biegaczy. Oni z czasami niewiele przekraczającym godzinę; my – polujący na 1:34:xx. Kosmos 🙂 To był ten moment, gdy powinno się już nerwowo kręcić po miasteczku zawodów czy robić wieloskoki na rozgrzewce, ale… zamiast tego z ulgą weszliśmy do chłodnego budynku, gdzie znajdowało się press centre. Wygoniła mnie stamtąd dopiero świadomość, że do startu zostało 15 minut. W tym czasie udało się nam jeszcze trafić na ekipę rodaków (a przyjeżdża tu sporo Polakówz Katowic to niecałe 2h drogi, z Wrocławia – trochę ponad 3, z Warszawy – niecałe 5, więc to dla nas świetna opcja zagranicznych biegów w odległości osiągalnej samochodem).

Czytacie? Mocno Was pozdrawiam! 🙂


19:00, 29 stopni. Start!

Początek był tak świetny, że wlał we mnie szaloną myśl: „może jednak to się uda??”. Tłumy, podniosła muzyka, od razu płynny bieg, bez konieczności robienia slalomu… Cień budynków na pierwszych dwóch kilometrach dał mi jeszcze cień nadziei, że mogę utrzymać tempo.

Rzeczywistość dopadła mnie kilka zakrętów dalej. Uh…Choć trasa była płaska, odbierała mi siły z minuty na minutę. Prażyliśmy się na słońcu, powietrze było duszne i lepkie. Nie umiałam go porządnie zaczerpnąć, a mięśnie dostawały zbyt mało tlenu, by mogły mnie nieść tak, jak chciałam. Pierwszy raz dopadło mnie coś, o czym do tej pory tylko czytałam: kompletne odcięcie prądu.

Z wielką wdzięcznością wbiegałam pod absolutnie każdą kurtynę wodną (rewelacja, że było ich tak dużo!), łapałam każde możliwe orzeźwienie – wodę, którą polewali nas kibice z ogrodowych węży, pomarańcze, kubki z wodą, gąbki. Odbierałam lekcję z cyklu „natury nie oszukasz” – zawsze fatalnie znosiłam upały, w autobusach wachluję się gazetą, a na wakacjach wbiegam do wody gdy tylko poczuję, że trochę wysycham 😉

Pamiętasz swój największy kryzys? Zwykle dopada w 2/3 dystansu i bywa, że nie puszcza aż do mety. Mój poszedł na rekord i trwał od…4 do 16km. Z planowanego 4:30 robiło się nagle 4:5x, a jeden kilometr przekroczył nawet 5min/km. Moje średnie tempo było dużo gorsze, niż na maratonie. Auć! Purpura twarzy mówi wszystko. Termoregulacja ewidentnie nawalała 😉


Pragnienie nowej życiówki zmieniłam na pragnienie, żeby się nie poddać. Choć wszystko we mnie prosiło o przystanek, pogodziłam się z nowym tempem, raz na jakiś czas patrząc tylko tęsknie za flagami pacemakerów. Byłoby jeszcze trudniej, gdyby nie świetne towarzystwo – Marcin z Dulnik Biega, który już drugi raz zaproponował mi biegową asystę i rolę zająca oraz Marek, autor Drogadotokio.pl . Był nawet moment, gdy rzuciłam Marcinowi, by mnie zostawił i leciał swoim tempem – miał duże rezerwy, jego życiówka to 1:24. Skubaniec, nie zrobił tego 🙂 i lojalnie ze mną został.


fot. runczech


Było coś jeszcze. Gdyby ktoś chciał zejść z trasy w Ołomuńcu, mógłby mieć z tym spory problem, bo…jest ona ciasno obstawiona przez kibiców. Szalonych, włosko rozentuzjazmowanych, krzyczących. Były tu dzieciaki z wystawionymi łapkami (zawsze lubię sobie myśleć, że może któraś dziewczynka za x lat stwierdzi: „była kiedyś taka pani z czerwoną twarzą, która biegła półmaraton, przebiła mi piątkę i tak zaczęło się moje bieganie” :)). Byli starsi ludzie siedzących na taboretach, całe rodziny machające kartonami z dopingującymi hasłami, uwijający się wolontariusze. Pierwszy raz biegłam w takim huczącym od okrzyków korytarzu. A po przebiegnięciu pętli w parku, gdzie kibiców była rekordowa ilość, Marcin poważnie się zastanawiał, czy nie zrobić drugiego kółka 🙂


fot. RunCzech


Wtedy przyszedł on: 16km, coś koło tego i punkt odżywczy, który mnie w końcu uratował. Kurtyna, woda, pomarańcze i znów kurtyna.

Wybiegając spod tej drugiej wzięłam GŁĘBOKI wdech. Mam wrażenie, że pierwszy porządny na tej trasie. To orzeźwienie mnie odblokowało. Ucięłam już ten wewnętrzny dialog pełen żalu, że nie poszło. Zostało 5km, musiałam wycisnąć z tego biegu tyle, ile się dało. Zaczęłam się trochę uśmiechać, przytomnie zauważać ludzi wokół – wcześniej byłam jak w transie. Udało się też trochę przyspieszyć i choć wyniku oczywiście nie udało się uratować, było nieco żwawiej, a przede wszystkim – szczerze się cieszyłam, że tu jestem. W nowym miejscu (nr 90 z mojego celu #run500!), na trasie, którą rozplanowali prawdziwi pasjonaci biegania (poznaliśmy niektórych z nich – oni naprawdę TO czują), w mieście, które nie jest tak oczywistym wyborem, jak Praga. Ołomuniec wylądował nawet na 1szym miejscu wśród niedocenianych, turystycznych perełek wg Lonely Planet!

Pomarańcza słońca zachodziła nad budynkami, zrobiło się chłodniej, upał opadł. Ubranie, totalnie mokre od moich prób schłodzenia, przestało już tak szybko wysychać.

Myśl miałam tylko jedną: „jaka szkoda, że to już koniec!”. Zabrakło kilometrów. Zaraz potem biegliśmy już po kocich łbach starego miasta, niesieni przez szalone krzyki kibiców. Byłam kompletnie wzruszona, że im się chce. Ta energia naprawdę do nas, biegaczy, trafia z supersiłą.

Długa prosta, finisz. Fantastyczne miejsce i klimat; przez moment dopadły mnie nawet ciarki, ale szybko przeszły, gdy zobaczyłam 1:43 na zegarze 😉 Za to finisz mieliśmy co najmniej maratoński!


Tyle…Ufff. Oddychałam. Luksus! Dopiero teraz poczułam też, jak kompletnie jestem przemoczona. W łazience wycisnęłam wodę z ciuchów i wskoczyłam w zapasową sukienkę, którą przytomnie wepchnęłam do torby Nadii (niestety na to, by zabrać sandały, już nie wpadłam 😉).

Cały wieczór czułam się jak z rozdwojeniem jaźni: najpierw dopadała mnie klasyczna złość, że totalnie zepsułam ten bieg; ale zaraz potem z ponurych rozmyślań wyciągały mnie te wszystkie fantastyczne rzeczy, które działy się wokół. Znajomi, roześmiane dzieci, dobrze wyposażony bufet w strefie dla VIPów i mediów (na dodatek bez kolejek!), ulga, że akcja „ugotuj Natkę” już się skończyła, ale przede wszystkim jedno: widok ludzi, którzy wciąż jeszcze dobiegali na metę – zadowolonych, zmęczonych, różnych. „All runners are beautiful”, niezależnie, po co w ogóle sznurowali te buty, podziurawili koszulkę agrafkami z numerem i ruszyli na 21km.


Patrzyłam na to, piłam zimne, białe wino i te wszystkie chaotyczne myśli zamieniały się miejscami w mojej głowie, aż w końcu zaczęły mieć jakiś sens: bieganie serio jest piękne, voila! Nie tylko wtedy, gdy nogi się kręcą, a cyfry na zegarze są mniejsze, niż się spodziewaliśmy. Ale też w chwilach takich, jak moja: kiedy totalnie mija się ze swoimi ambicjami. Gra toczy się dalej. Postanowiłam trzy rzeczy, o których już niedługo u mnie przeczytacie (jedna z nich: jesienny Maraton w Walencji!) i poleciałam za małą N., która po raz enty wdrapywała się na fontannę 😉


RunCzech to siedem biegów. W tym roku możesz jeszcze wystartować w: – Grand Prix w Pradze – na zawodach na 10 lub biegu kobiet na 5km – 9 września – Półmaratonie Mattoni Usti nad Labem – 16 września Wszelkie potrzebne informacje znajdziesz na www.runczech.cz

RunCzech – dziękuję i do zobaczenia!

A Tobie już nic więcej nie powiem – po prostu wbij Czechy do swojego biegowego kalendarza i przeżyj to sam 🙂

2 wyświetlenia

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page