top of page

12 WNIOSKÓW PO 12. Półmaratonie Warszawskim czyli dlaczego jęczę?

Dzień po warszawskiej połówce w planie miałam pustą kratkę. Dochodziła 23.00, nie umiałam się na niczym skoncentrować. Po chwili wiązałam już adidasy w przedpokoju. “O której będziesz?” – spytał P. znad buchającego parą woka. “Jak mi się zrobi lepiej” – rzuciłam i już po chwili, krok za krokiem w wiosenny wieczór, odzyskiwałam równowagę. Pewnie to znasz 🙂

Mogę tupać nóżką z obolałymi paznokciami, że Półmaraton Warszawski nie był dla mnie taki, jak chciałam. Ale gdy już opadł kurz spod tysięcy par butów, a z nim emocje, wnioski same przylazły. Jeden po drugim, wyskakiwały mi z kolejnym km wieczornej przebieżki. Zobaczcie, jakie one są i które z nich mogą się Wam przydać na przyszłe starty.

1. Niecierpliwość nie popłaca. Zwłaszcza, jeśli mówimy o jakichkolwiek życiówkach, czyli bieganiu szybszym, niż kiedykolwiek wcześniej. Niestety sportowi zapaleńcy mają to do siebie, że bywają narwani. A tu zdecydowanie przydaje się rozsądek i matematyka. Zapomniałam. Miał być start w Krakowie, tydzień wcześniej. Dr, wezwana do domu (tak było słabo!) zawyrokowała, że antybiotyk na 10 dni i tyle w temacie. Gdy wyszła, pochlipałam w trzy koce, pod którymi sobie dygotałam i postanowiłam, że jeszcze powalczę. Dobę później po chorobie nie było prawie śladu, więc nakręcona cudownym ozdrowieniem rzuciłam się na warszawską połówkę. No nie. Teraz już wiem, że nie dałam sobie szans na jakąkolwiek regenerację. Na trasie czekał więc na mnie kubeł zimnej wody.

2. Głowa na trasie zwalczy każdą pogodę. Dużo ważniejsze, niż siła wiatru jest to, co my o tym wietrze (słońcu, deszczu itd) myślimy. Przecież miesiąc temu biegłam maraton na Malcie przy zdecydowanie gorszych warunkach pogodowych, ale głowa od początku do końca chodziła jak trzeba. Teraz na trasie było idealnie, chłodno, ale słonecznie; mimo to bieg stał się dla mnie prawdziwą męczarnią.

3. Forma to pojęcie względne. Wystarczy chwila zaniedbania i leci…Miesiąc temu tempo 4:48 na maratonie było dla mnie naprawdę komfortowe. Teraz 4:27 na połówce okazało się być wyzwaniem, choć jeszcze kilkanaście dni wcześniej treningi ewidentnie pokazywały, że złamanie 1:35 będzie formalnością. Ale bieganie jest delikatne. Tu zawsze, ZAWSZE da się coś zepsuć 🙂 O tak:


4. Porażka to też pojęcie względne. To mogło zabrzmieć kiepsko: z jednej strony szczerze Wam gratuluję, gdy zaczynacie, pokonujecie połówki w 2:20 itd, z drugiej – mam 1:35 i się wnerwiam. “Ta to ma chore ambicje….” – możesz ocenić. Tylko serio, tu nie ma czego porównywać. Inaczej trenujemy, jesteśmy na innym etapie. Każdy z Was, jeśli tylko chce, może być dokładnie tu, gdzie ja i strzelać focha na mecie, że wynik nie zachwyca. Nie mówię, że strzelanie focha i unoszenie się ambicją jest OK. To są po prostu inne sytuacje, emocje i oczekiwania. Inne rozczarowanie – bo miało się coś bardzo blisko jeszcze kilka dni temu, ale się tego nie dostało.

Poprawiłam życiowkę o prawie 4 minuty, ale nie uważam tego za sukces. Jestem chciwa? Nie; po prostu znam swoje możliwości. Poza tym nie jest ważny sam wynik, cyferki, ale to, jak się do nich dobiegło. Ja zrobiłam tę połówkę w złym stylu, szarpałam się, walczyłam okrutnie, po prostu dużo mnie to kosztowało; nieporownanie więcej niż maraton sprzed miesiąca. I dlatego jęczę. Pociesza nie nie jest potrzebne, ale nie zgodzę się, że “to przecież super wynik”. Dla mnie on teraz taki nie jest i już 🙂


5. Plan trzeba modyfikować. Mogłam rozpocząć bieg strategią negative split, by wyczuć, jak ma się mój organizm po okresie choroby i przerwy w trenowaniu. To dałoby mi szansę  na rozkręcenie go do szybszego tempa (lub stwierdzenie, że to nie ten dzień). Tymczasem wszystko poszło na jedną kartę i rozkład międzyczasów ewidentnie to pokazuje. To bardzo częsty błąd. Kończy się zwalnianiem w drugiej części trasy, a potem leci jak domino, bo psychika też się wtedy chętniej poddaje.

6. Biega całe ciało, nie tylko nogi. To taki holistyczny sport i wpłynąć może wszystko, od włosów (odczułam to, gdy miałam jeszcze dużo dłuższe włosy i na 10km poszła mi gumka 😉 ) po paznokcie. Tym razem nie dawał rady mój układ oddechowy. Pierwszy raz po prostu mnie przytkało – i to już od początku. Uwierzcie, że pod koniec oddech miałam godny astmatyka. Myślę, że niejedna osoba, którą wyprzedzałam drżała o to, czy zaraz nie padnę gdzieś na pobocze. Efekt był taki, że zaraz po zatrzymaniu czułam się zupełnie normalnie, a nogi nie bolały ani trochę. Zabrakło wydolności.

7. Efekt paniki: bieganie jest podobne do wspinaczki. Przez kilka lat byłam zakochana w tym sporcie – jest wymagający, emocjonujący (tu pisałam więcej). Podczas tej połówki mocno odczułam podobieństwo, nazwijmy je efektem paniki. Gdy dopuścisz do siebie panikę, wszystko zacznie się sypać. Oddech spłyci się i przyspieszy. Ruchy zmienią się w chaotyczne, odpuścisz technikę. A to wpływa na niepotrzebną utratę siły i, w najgorszym wypadku, odpadnięcie. Podczas wspinaczki – odpadnięcie ze skały; podczas biegu – kryzys. Nie przeszłam do marszu, jeszcze mi się to nie zdarzyło; ale dobrze zapamiętam moment, gdy wyprzedziła nas grupa na 1:35. Auć. Przy okazji – okazało się, że umiem wtedy przyspieszyć, bo ostatni km wszedł nam po 4:18 🙂

8. Towarzystwo przy biegu na granicy wytrzymałości jest czymś fantastycznym. Dzień przed startem odezwał się do mnie Alek; znajomy. Z powodu kontuzji odpuścił swój bieg na 1:26 i zapytał, czy nie chciałabym jego wsparcia. Jasne, że tak! Nie wiem, co bym zrobiła, gdybym była w tym sama. Komfort, że nie musiałam kontrolować tempa plus jego świeżość vs. moje zmęczenie – to było niesamowite. Jeszcze raz Ci dziękuję 🙂

9. Gdy myślisz, że sięgasz już do końca swoich pokładów sił często okazuje się, że jest pod nimi ukryty schowek. I dlatego właśnie niektóre kryzysy wystarczy zwyczajnie przeciągnąć i znikają. Nie będę ściemniać, że na tym biegu byłam mistrzem ogarniania własnej głowy. Spanikowałam, gdy zobaczyłam, że mój organizm nie reaguje jak zwykle. Ale mimo to kilka razy udało mi się odwrócić uwagę, tym razem głównie myślami o technice (ręce, nogi), mantrze, a pod koniec również motywacji Arka: “miałaś ciężki poród? to na pewno nie jest gorsze!” – w punkt 😉

10. Bieganie na czas ma w sobie coś z hazardu. Pewnie dlatego tak wciąga!

11. Porażkę najlepiej po prostu wydeptać. A potem zrobić sobie klina metodą “na szczeniaka”. Wiecie, to ta scena, gdy dziecku w filmie zdycha piesek i nie chce innego, już nigdy, przenigdy. A potem go dostaje i znów jest wielka miłość. Dlatego szybkie zakochanie się w nowym celu biegowym działa jak kojący okład na ból…dumy 😉

Zapisałam się na kolejną połówkę w połowie maja – podziałało zbawiennie 🙂

12. I tak to kochasz. Dostajesz po głowie, nogach, płucach, a i tak wracasz, przepraszasz się z treningami i przyznajesz, że nie umiesz już tak BEZ. Bieganie – jedyna legalna patologia!

…aaa i jeszcze jedna refleksja!

13 (bonus). Jeśli chcesz szybciej biegać, to spróbuj trochę schudnąć. 😀 Zrobiłam mikroanalizę świetnie biegających amatorek i cóż, fakty są brutalne! Musi być mnie mniej, to może będę mniej narzekać 🙂

A czego Ciebie nauczył Twój start?

4 wyświetlenia

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page