BULIMIA SPORTOWA. Jak się z nią pożegnać?
Zaktualizowano: 4 sty
Palce miałam trochę zdarte od skał, gdy płacisz za wspinaczkowy obóz zjechany naskórek jest w pakiecie. Rozłożyliśmy się potem gdzieś między jedną ścianą a drugą, byłam nakręcona trasą, którą właśnie machnęłam, po raz n-ty mnie czymś poczęstowali, po raz n-ty odmówiłam. Ha. Bo ja jestem z tych “silnych”. I tak; nawet, jeśli zaburzenia odżywiania to dla Ciebie kosmos i masz mnie teraz za paranoiczkę, opowiem Ci to dalej.
Myślałam, że jestem silna (bo sport) i silna (bo siła woli = nie objadam się jak inni). Teraz skorygowałabym to raczej na silna i “silna”.
Nocą odpalaliśmy ten sam scenariusz: dorzucaliśmy wciąż do ogniska, ktoś grał, ktoś śpiewał. Pamiętałam każdy przechwyt z trasy, ale ostatniego posiłku nie bardzo. W ciemności coś skubnęłam, nie znosiłam, gdy ktoś “przyłapywał” mnie na jedzeniu. Krzyczeli do mnie, żebym zaśpiewała, ale nie mogłam, bo już odpalił mi się ten znajomy niepokój.
Zjadłam, więc MUSIAŁAM to spalić.
Żeby się nie zorientowali, że mam tego swojego bzika, biegłam tak szybko jak umiałam, na bezdechu, parę razy potykając się o kamienie czy korzenie. Nie wiedziałam już, co jest moją siłą, a co słabością, ale sport zdecydowanie był moją miłością, a motywacji nie musiałam szukać nigdzie na zewnątrz. Mogłam czerpać garściami, bo była w samym środku mnie – wprost proporcjonana do jedzenia, które zdarzyło mi się zjeść.
BULIMIA SPORTOWA – CO TO TAKIEGO?
Bulimia sportowa to choroba, zaburzenie odżywiania. I ma w sobie dodatkowy myk, właściwie dwa. Po 1sze: nie przypomina tak do końca tej „klasycznej” bulimii, gdzie kompensacja dzieje się w ukryciu w łazience. Po 2gie: jest duża szansa, że otoczenie podbija w tej naszej bulimiczce (choć może to być równie dobrze bulimik) poczucie, że jest wyjątkowa. Bo zmotywowana. Silna! Ona uwielbia, u w i e l b i a być uważana za silną, bo właśnie taka próbuje być, ze wszystkich swoich sił, choć zbyt wiele ich nie ma: to, co zje wytrenuje, a nawet jeśli nie – zjedzą ją wyrzuty sumienia.
Być może to o Tobie (życzę, żeby nie, choć jeśli tak – chcę przełamać to tabu i wystawiam swoją mało PRową historię na światło dzienne).
Być może piszę właśnie o Tobie. W końcu nie czytasz tego bez powodu. Może idziesz w tym kierunku. A to znaczy, że jesteś w stanie wyhamować. Im szybciej, tym łatwiej Ci będzie – potem błędne koło bulimii rozkręci się na dobre.
Może widzisz to u Twojej córki, przyjaciółki i nie wiesz, co się dzieje, ale wiesz, że COŚ.
O bulimii sportowej mówimy wtedy, gdy „początek” jest taki, jak przy regularnej, przeczyszczającej bulimii. Z pewnych powodów (są różne) zatacza się koło: głodowania, restrykcji, napadów jedzenia. Z tym, że „klasyczna” bulimia kończy się przeczyszczeniem, a sportowa (nieprzeczyszczająca) – kompensacją w postaci sportu. Takiego, do którego motywuje cała zgraja demonów: Poczucie Winy, Poczucie Słabości, Wyrzuty Sumienia, Poczucie Beznadziei, Wściekłość na siebie i inna Pogarda plus całe kuzynostwo tych wszystkich emocji i stanów.
Bulimią sportową NIE jest z kolei lekkie uzależnienie swojego samopoczucia od sportu i poprawiania wyników czy „bycie każdego dnia lepszą wersją siebie”. NIE, jeśli nie łączy się to bezpośrednio z restrykcjami w temacie jedzenia.
I jasne; można zawsze się przyjrzeć, czy sprawy nie zabrnęły za daleko, a my nie zachowujemy się jakby zaraz odlatywał samolot na Olimpiadę. Ale jako maniaczka sportu rozumiem, że ciężko tu mówić o idealnym balansie, a dobre wyniki często wymagają odrobiny szaleństwa i naginania granic. Póki sobie nie szkodzimy, najbliższe osoby nie mają nas totalnie dość i trenujemy dlatego, że CHCEMY, a nie MUSIMY – taki urok sportowej wkrętki 🙂
BULIMIA? ALE MI Z NIĄ DOBRZE
Rozumiem. Niech zgadnę: czujesz się jakby… bardziej wyjątkowa? Masz wrażenie, że wiesz więcej, niż inni, którzy potrafią wejść w tryb lenia, bezkarnie zamulić? Uwielbiasz to uczucie pustki, czystości, które daje Ci jedzenie małych porcji lub zadowalanie się czytaniem etykiet (ja, ja) oraz efekt, który spływa na Ciebie po sportowym zajechaniu? Nie mówię o endorfinach. Mówię o uczuciu „UFFFF”, które oznacza spłukanie Twoich wyrzutów sumienia i czystą kartę, na nowo. Resecik. Nową szansę na Idealny Dzień, gdzie zjesz mało, wytrenujesz mocno.
Ale…
To wszystko ma swoją cenę, bo na przykład…
Rozregulujesz hormony. Na krótką metę funkcjonowanie bez okresu brzmi jak bonus; co jednak, jeśli przez to nie będziesz mogła kiedyś mieć dzieci?
Osłabisz kości i stawy. Co, jeśli doprowadzisz do złamania zmęczeniowego lub innej kontuzji, która sprzątnie Cię z planszy normalnego funkcjonowania na długie miesiące?
Coraz bardziej i bardziej obniżysz swoje poczucie własnej wartości. Bo w tym układzie nigdy nie masz szans na długotrwały triumf. Walczysz z naturą, która jest silniejsza niż Twoje samozaparcie.
Odbierzesz sobie radość życia z innych rzeczy. Nie będziesz umiała swobodnie zająć się czymkolwiek innym, co nie zakłada spalania kalorii.
Przestaniesz wierzyć, że cokolwiek może Ci się naprawdę udać. Bo skoro coś „tak prostego” jak jedzenie wciąż sprawia, że się „łamiesz” – to jak możesz ogarnąć cokolwiek trudniejszego?
Rozumiem Cię. Wiem, jak to jest aż za dobrze, bo byłam sportową bulimiczką latami. Nie miałam zielonego pojęcia, że coś takiego istnieje. Podejrzewałam, że zachowuję się częściowo jak bulimiczka, ale hej, ja nie wymiotowałam! Po prostu kochałam sport, a miłość czasem jest mocna, czy nie?
Chcę Ci opowiedzieć, co pomaga i nie wiem, czy pomoże właśnie Tobie.
JAK WYSZŁAM Z BULIMII?
To, co ma największą siłę rażenia to terapia, która przeprowadzi Cię przez sedno. Rozbroisz wtedy przyczyny, które podsunęły Ci taki schemat działania, wciągając Cię jak bagno tak, że czasem ledwie dajesz radę złapać oddech.
1. ODKRYCIE
Od tego wszystko rusza. Jeśli uzmysłowisz sobie, że to TO – możesz przesuwać te puzzle, a niektóre wykopać z Twojej codzienności.
Jest szansa, że to TO, jeśli:
– Twoje treningi są połączone z tym, ile zjesz – trenujesz z główną intencją, żeby „pozbyć się z siebie jedzenia” – gdy zjesz więcej, zawsze będziesz więcej trenować – jeśli tylko starczy Ci sił – trenujesz mimo, że jesteś padnięta; chora, coś boli i zapowiada kontuzję – trenujesz o skrajnych porach; wyjdziesz o dowolnej godzinie i w każdych warunkach, bo to dla Ciebie wewnętrzny mus – jeśli cokolwiek zagrozi Twojemu treningowi jesteś totalnie wściekła – potrafisz trenować zaraz po jedzeniu, mimo dyskomfortu – po zjedzeniu „zbyt dużo” lub „niezdrowo” od razu odpala Ci się w głowie myśl o treningu
I teraz: to nie jest powód do wstydu. Jest nas mnóstwo. Gdzieś głęboko siedzi w nas powód, który może nie być w ogóle powiązany z jedzeniem i niejedzeniem. Chcemy dla siebie dobrze, wybrałyśmy po prostu nie taki sposób na osiągnięcie tego „dobrze”.
Nie musi tak być. Nawet, jeśli zdaje Ci się, że „inaczej nie umiesz” – da się. I po tej „niebulimicznej stronie” tęczy jest o niebo lepiej, przysięgam Ci to! Wiem też, że umiesz z tego wyjść – sama lub z pomocą terapeuty – jeśli tylko dostarczysz sobie sił.
2. SIŁA
Skąd ją wytrzasnąć, żeby oprzeć się starym schematom i wyskoczyć z pędzącego rollercoastera, który nie robi żadnego postoju?
Potrzebujesz się dopalić. Jedzeniem i nastawieniem.
Czy to, co teraz robisz, daje Ci szczęście, czy raczej ciągle rzuca Cię od załamki do nadziei, że jednak TYM RAZEM będzie inaczej? Nigdy nie jest…
Potrzebujesz więc coś poprzestawiać. Działać wbrew temu, do czego przywykłaś. To normalne, że póki co inne drogi wydają się straszne i nieprzystępne. To tylko dlatego, że bardzo długo depczesz swoją, zaburzoną. Stała się ona Twoją domyślną.
Prawdopodobnie lecisz na deficycie: kalorii, odżywienia, odpoczynku. Tymczasem do zmiany potrzeba dodatkowych zasobów, żeby przełamać to, co teraz dobrze Ci znane. Mózg jest leniuchem. Lubi to, co wydeptane i zakodowane. Nie musisz się już wtedy głowić, czy iść na trening. Autopilot wygoni Cię za drzwi nawet o porze, gdy Kopciuszek już dawno siedział w domu.
Stąd też potrzebujesz sił. Możesz je wziąć, poza snem, z przyjmowania większej ilości jedzenia które naprawdę odżywia. Inna opcja? Ukrócenie treningów. Dobrze pewnie wiesz, że masz ich za dużo. Niech zgadnę: pewnie już nawet nie widzisz ich efektów?
Wiesz, że początkowo będzie to wszystko cholernie trudne, a Ty zmienisz się w bohaterkę bajki, gdzie z jednej strony głowy odzywa się aniołek, a z drugiej diabeł.
„Nie musisz robić tego treningu. Ćwiczyłaś wczoraj, starczy.” (A) „Cooo, naprawdę chcesz być gruba? Jak możesz tak się lenić?” (D)
Będziesz szła i co chwilę utkniesz na rozwidleniu dróg. Każde takie rozwidlenie to dwa głosy i czas na Twoją decyzję. Stąd tak ważne, żebyś wiedziała, dokąd naprawdę chcesz dotrzeć i z czego wyjść. Wybierając ciągle tego „diabełka” mówisz TAK temu, co było wcześniej. Temu, co sprawiło, że czytasz ten tekst i jeszcze nie przerzuciłaś się na inną stronę.
Żeby wybierać trudniejsze, czyli lepsze dla Ciebie, ale nowe, potrzebujesz dodatkowych zapasów energii. Potrzebujesz więc zrobić krok do tyłu i zobaczyć, co naprawdę się u Ciebie dzieje. Tak obiektywnie, jak tylko umiesz.
I ocenić, czy chodzisz głodna? Czy nie jest tak, że jesz zbyt mało i po każdym posiłku czujesz ssanie? Czy nie zrezygnowałaś ze zbyt wielu produktów „bo to niezdrowe”, „bo tuczy”, „bo złe”? Czy nie odmawiasz sobie np. słodkiego smaku mimo, że go uwielbiasz? Czy jesz to, co daje długofalowo energię? Grube kasze, zboża, białko (mocno syci!), zdrowe tłuszcze (przenoszą smak, wspierają hormony), orzechy, nasiona, nabiał (jeśli nie masz nietolerancji), kolorowe warzywa i owoce? Czy nie jest tak, że jedziesz na rezerwie, ciągle myślisz więc o jedzeniu, bo jesteś zwyczajnie głodna i wtedy BAM, napad na zapasy?
Bo to normalne. Najprostszą drogą do przejadania się jest (niedoborowa i redukcyjna) dieta. Możesz więc w wyczuciem dokładać kalorii i wartości odżywczych do Twojej diety oswajając strach przed przytyciem lub okiełznać szalone treningi – chociaż trochę. Małe kroki, dziecięce. Zobaczysz, że zaczniesz myśleć jaśniej, jeśli odzyskasz nieco oddechu i energii.
Robiąc te małe korekty przekonasz się, że nic się nie stanie, jeśli czasem powiesz TAK czemuś kalorycznemu i pysznemu oraz NIE kolejnemu treningowi.
Zobaczysz też, że często Twoje treningi… nie miały większego sensu, poza symbolicznym.
Zajeżdżając się podbijamy wiecznie kortyzol, który wprowadza organizm w stan stresu. Ten sam hormon blokuje skutecznie spalanie tkanki tłuszczowej (to samo dzieje się też, gdy chronicznie zarywamy nocki). Na dodatek przyzwyczajamy organizm do dużego obciążenia i częstotliwości, która na dłuższą metę jest nie do utrzymania… prędzej czy później będzie trzeba spauzować, a wtedy poczujemy rezultaty takiego „poluzowania”.
3. ODDZIELENIE
Te zaburzone myśli będą się do Ciebie dobijać jak szalone – wiedzą, że wcześniej byłaś podatnym gruntem. Ale cokolwiek tam one nie gadają: nie są Tobą i nie muszą Twoje być.
Możesz widzieć je jak w filmie i zrobić z nimi, co chcesz. Ta reakcja jest właśnie często przełomem!
Działa to tak: najpierw wyzwaniem będzie odróżnienie, które myśli to te podsuwane przez zaburzenie, a które serio są Twoje, kontrolowane, świadome, takie, jak sobie ich życzysz.
Potem dostrzeżesz to, jeśli tylko będziesz codziennie próbowała. Przyłapuj się w różnych akcjach i wciskaj pauzę. Myśli typu “jedz, i tak nie wytrwasz”, “trenuj, bo będziesz…..$&*(“, “nie jesteś jak inni, musisz robić więcej” etc. – kto to mówi?
Gdy zaczniesz je wyławiać i rozpoznawać, łatwiej Ci będzie się do nich dystansować. Mogą się tak kręcić jak… niech będzie, że karuzela z walizkami na lotnisku; ale nie potrzebujesz się na nie rzucać i tachać ich ciężar. Możesz w spokoju słuchać ulubionej muzyki, tupać nogą i czekać, aż nadjedzie coś, co serio chcesz wziąć do siebie, dla siebie.
To, co nas różni od zwierząt to ten misterny moment między impulsem a reakcją – możemy go wyłapać i przeprojektować. Wcisnąć pauzę. Zdecydować, że: “OK, to cholerstwo wygania mnie teraz na trening, ale nie dam się nabrać, byłam wczoraj, dziś odpoczywam i takie mam święte prawo”. Ten opór będzie dyskomfortem. Normalne; płyniesz pod prąd w rzece, w której zwykle cisnęłaś ostro w dół tak, jak poniósł Cię nurt!
Ćwicz więc. Wciskaj pauzę, gdy usłyszysz w swojej głowie te “zaburzone” głosy i wybierz, jak na nie zareagujesz. Czasem pójdziesz dawną drogą – i to jest OK. Nie gań się za to! Nie musisz być na tip top. Chodzi tylko o to, by częściej wybierać SIEBIE vs. ZABURZENIE.
I pamiętaj: to, że jakaś myśl pojawia się w Twojej głowie nie oznacza, że jest Twoja. Kiedyś Ci więcej opowiem o fuzji i defuzji.
4. DYSTANS
Wśród tych wszystkich pytań, które będą do Ciebie wpadać, najważniejsze brzmi: co Ci to robi. Co Ci robi Twoje zachowanie?
Nikomu nie musisz się spowiadać z tej odpowiedzi (chyba, że zdecydujesz się na terapię), więc bądź szczera.
I znowu: możliwe, że pierwsza odpowiedź nie będzie prawdziwa. Możliwe, że nie będziesz chciała przyznać się sama przed sobą, że tak naprawdę Twoja strategia nie działa.
Trzeba kopać. Do dna.
Mogę zacząć:
Jem za mało, potem za dużo, trenuję za dużo.
Co mi to daje?
Mam kontrolę. Nie tyję od tych momentów słabości, gdy jem coś, czego nie powinnam.
Czy naprawdę?
OK, czasem czuję, że nie mam kontroli i to coś kieruje mną. Właściwie to ciągle o tę kontrolę walczę i rzadko wygrywam. Ale faktycznie nie tyję, więc to działa.
Czy naprawdę?
Działa, ale zastanawiam się, ile jeszcze dam tak radę…?
Co więc mi to daje?
Poczucie równowagi. Jem, ale potem to spalam i mogę jeść znowu.
Czy naprawdę?
…i tak dalej. Kopiąc w ten sposób można zobaczyć, że, być może:
– chcesz mieć kontrolę, ale przeciwstawiasz się naturze, a ona Ci tę kontrolę zabiera – tak działa człowiek. Jeśli jesz zbyt mało, potem zjesz zbyt dużo, na wszelki wypadek. W takich momentach odcinane jest nam myślenie; stery przejmują pierwotne instynkty: „głód!! zagrożenie!! jeść, póki można!!”
– to Twoja strategia na nieprzytycie – ale tak w głębi duszy wiesz przecież, że są inne. Mniej pojechane. Takie, które stosuje większość „normalnie jedzących” ludzi z Twojego otoczenia, które wcale nie zmieniają się w hipopotama, choć czasem zjedzą pizzę i nie otwierają siłowni o 5 nad ranem.
– wracasz do punktu wyjścia. Jest taka teoria set pointu; wagi, która jest Twoją komfortową, domyślną, zdrową – i do której Twój organizm będzie wracał. Nawet, jeśli przyciśniesz i zjedziesz mocno poniżej, nie wytrwasz w tym na dłuższą metę. Co wtedy?
– poświęcasz tak dużo energii i zaangażowania w jedzenie, niejedzenie, powstrzymywanie się od jedzenia, planowanie jedzenia, rozliczanie go, treningi, wydłużane treningi, dodatkowe treningi, że…brakuje Ci czasu i pary na cokolwiek innego. A to oznacza, że zaparkowałaś swoje życie ograniczając je jedynie do zupełnych podstaw; bo właśnie tym przecież jest jedzenie.
Dystans jest wyzwaniem, bo w tym filmie grasz pierwszoplanową rolę i ciężko jest tak po prostu zwiać ze sceny i wcielić się w widza.
Mimo to – warto choćby spróbować.
Bo wpuszczając trochę zwątpienia w to, co robisz, masz szansę zmienić perspektywę.
Te z nas, które już złapały dystans widzą, że bulimiczna strategia zwyczajnie nie ma sensu. Jest złudzeniem. Nie daje tego, na co liczymy. Nawet, jeśli waga spada, w środku zostajemy nieszczęśliwe, zmęczone, niepełne. Jesteśmy niewolnicami własnego planu. Sport robi się przekleństwem, mechanicznym środkiem do celu, zamiast przyjemnością.
Unikamy rzeczy, które dla innych są zwyczajne, codzienne. Tu nie wyjdziemy. Tego nie zjemy. Stresują nas zwyczajne spotkania, uroczystości, wyjścia.
Zatruwamy sobie codzienność chcąc być… hm, czyste? Puste? Nawet, jeśli jesteśmy częściowo „puste” jako efekt niejedzenia, to pozbywamy się jeszcze czegoś. Nie da się wejść w taki wyniszczający tryb w oderwaniu od całej reszty. Po głowie dostaje nasza pewność siebie, otoczenie, plany.
5. ODCIĄGNIĘCIE
Skoro z jakiegoś powodu (nie)jedzenie wepchnęło się w środek Twojego świata, dobrze by mu zrobiła strata tej pozycji. Będzie o nią walczyło, od razu mówię. Nawet, gdy minie dużo czasu i wspomnienia zaczną blednąć – wróci czasem, zapuka do głowy, sprawdzi, czy ma tu czego szukać.
Zbawieniem może być odciągacz. Zmienia perspektywę. Pochłania. Sprawia, że coś innego staje się dla nas baaardzo ważne. Czasem też staje w konflikcie z bulimią, bo nagle ona w tym przeszkadza. Przeszkadza we wszystkim. Wepchnie się łokciami w każdą strefę życia. Tak to działa.
Jak balsam działa pasja, hobby (byleby nie takie, które jeszcze pogłębia problem; bo np. zainteresowanie się światem sportów sylwetkowych może tylko dolać oliwy do ognia). Inna opcja to poznanie nowych ludzi, wejście w świeże środowisko, które skupia się wokół jakiegoś pomysłu, działania, celu. To może być amatorski zespół, zajęcia artystyczne, pomaganie zwierzakom, obserwowanie przyrody; cokolwiek, co kiedyś chodziło Ci po głowie lub wręcz przeciwnie: wydaje się totalnie inne niż to, co znasz, ale z jakiegoś powodu Cię przyciąga.
JAK WIĘC ZEJŚĆ Z TEJ TRASY?
Wybierz, gdzie naprawdę chce się dojść i spojrzeć prawdzie w twarz: czy ten obecny tryb Cię uszczęśliwia, czy wręcz przeciwnie?
Dopuść do siebie fakty: jaką masz nagrodę za tak ogromny wysiłek?
Zobacz schematy: co robisz? Kiedy? Co wyzwala „sportowe napady” i jak można to ukrócić? Wprowadź inne, drobne przyjemności zamiast zajeżdżania się. Lub, jeśli nietrenowanie będzie na początku zbyt trudne, zmniejsz intensywność. Nie bieganie 7 razy w tygodniu, ale np. 4. A może nawet chwilowo nie bieganie, a spacer.
Nie dokładaj sobie kilometrów czy minut „za karę”. Nie ma zbrodni, nie ma kary.
Otwórz się na choćby jedną rzecz którą uwielbiasz, ale jej nie robisz – bo bulimia. Ja np. będąc bulimiczką wycięłam do kości pisanie; słowa się nie kleiły, nie umiałam się skupić… Mogłam pisać co najwyżej w momentach euforii. Byle szybko – bo po takim uniesieniu czekała mnie zwykle twarda gleba.
Czego Ci brakuje, lecz tego nie robisz? Wiem, że masz coś takiego.
Wygumuj z głowy iluzję, że po osiągnięciu pewnego magicznego celu wszystko wróci do normy. Tak się nie stanie. Jeśli tym celem jest jakaś waga, to norma = jojo, a jojo = paniczny powrót na te same tory.
Wytycz sobie jasne zasady. Czyli np.: odpoczynek po 22 > trening, czyli jeśli nie wyrobię się z treningiem do 22 = automatycznie się kasuje, bez żalu.
Zrób lekki lifting w kuchni. Może Ci być ciężko odciąć restrykcje grubą krechą, ale dobra opcja to kompromis. Weź jedną rzecz z obecnego świata, a drugą z nowego typu: „zamiast zjeść paczkę Twixów zjem jednego, ale dołożę garść orzechów – nie czekając na moment, gdy rzucę się na całość i polecę do sklepu po trzy kolejne”.
Uwierz, że reakcja innych ludzi nie ma znaczenia. Nawet, jeśli przykujesz czyjąś uwagę tym, że nagle jesz coś, czego wcześniej odmawiałaś – to jest OK. To nic nie znaczy. I choć będzie chciał Ci się odpalić cały arsenał myśli, które kończą się wnioskiem „jestem słaba” – to iluzja. Projekcja. To, że dla nas coś ma ogromne znaczenie, nie jest żadną gwarancją, że innych też rusza.
Dąż do rozpoznawania głodu na nowo. Wróć do zupełnych podstaw zdrowego jedzenia, bez komplikowania, bez restrykcji. Wpleć czasem rekreacyjne produkty tak, żeby nie robić wokół nich zbytniego halo. Kiedyś potrafiłam w napadzie głodu podbierać słodycze, gdy ktoś nie widział. Teraz mogłabym je mieć w domu i nie jeść ich lub zjeść trochę. Przyjdzie czas, gdy rozpoznasz ten Twój najfajniejszy jadłospis – to wtedy, gdy będziesz miała energię, jasność umysłu, przyjemność, lekkość, ale nie taką głodówkową.
Uzbrój się w cierpliwość i próbuj jak najczęściej odmawiać temu diabelskiemu głosowi zaburzeń odżywiania, który jeszcze przez jakiś czas będzie Cię nachodził. Trudno mu się dziwić – w końcu było Wam razem „dobrze”; próbuje więc dalej i dalej do tego związku wrócić i ciężko mu z początku przyjąć do wiadomości, że trzepnęłaś tym i Wasze drogi muszą się rozejść. I to nie tak, że potrzebujesz 100% sukcesów do uznania, że wychodzisz na prostą. Nołp; ważne, żeby tych niezaburzonych decyzji było po prostu więcej, coraz więcej. I każda taka będzie Cię posuwać do przodu, poza obręb błędnego koła.
Odpuszczaj treningi, gdy się wahasz. Jeśli czujesz się wymęczona, obolała; jeśli pogoda jest koszmarna, pora skrajna – niech Twoją odpowiedzią zawsze będzie „NIE” zamiast „IDĘ”.
Każdy taki sukces i przeciwstawienie się zaburzonym podszeptom możesz sobie wynagradzać (byle nie jedzeniem 🙂 ) – nawyki, żeby powstać, potrzebują nagrody.
A przede wszystkim: myśl o sobie tak, jak ja teraz o Tobie. Masz w sobie pełno siły, ale potrzebujesz zmienić jej kurs. Będzie Ci ciężko, ale wiesz, po co to robisz i to zrobisz. Wpuścisz do Twojego życia inne przyjemności i zajęcia. Odzyskasz swobodę w tych wszystkich sytuacjach, gdy pojawia się jedzenie. Zmienisz sport z takiego „do zajechania i za karę” na „dla przyjemności”. Może również dyscyplinę? Odzyskasz energię, bo więcej jej dostarczysz i mniej spalisz. Odzyskasz wolną głowę do robienia planów dalszych niż jutrzejsza kolacja, a raczej jej brak. Możesz być od tego wolna, tak jak teraz ja, a nawet pomóc potem komuś innemu, kto jeszcze w tym tonie. I możesz znów wrócić do czasów, gdy dopada Cię moment szczęścia i nie kończy się tym, że zaburzone myśli pukają Cię w ramię i pytają: „OK, cudownie, ale jak tam twoja dieta i ćwiczenia?”. Ja już to zrobiłam. Teraz Twoja kolej, chodź 🙂
P.S. Jeśli czujesz, że zabrnęłaś daleko, jesteś przyparta do ściany, nie umiesz znaleźć już radości w codzienności i wiesz, że nie ruszysz dalej bez pomocy – koniecznie zgłoś się do terapeuty specjalizującego się w zaburzeniach odżywiania lub, jeśli nie jesteś pełnoletnia, porozmawiaj z dorosłym o tym, że takiego wsparcia potrzebujesz. Nie warto pakować więcej dni w ten układ. Zrób ten krok w stronę wyjścia i poszukaj pomocy, bo to objaw siły, a nie słabości. Kibicuję! [/vc_column_text][/vc_column][/vc_row]
Comentários