top of page

LEKKOŚĆ bytu, butów i Harry Potter!

Jestem dla siebie największą wredotą. Taką zołzą, którą nigdy nie bywam w towarzystwie. Ale mi się przelało, przejadło, nogą tupnęłam, zęby zacisnęłam, a Złą Siebie tępię bez litości. Oby ten tekst nie był też o Tobie!

„Przesilenie wiosenne. Masz to co roku!” – wyrokuje P., mój domowy i niedoszły farmaceuta. Gdy ja ciskam gromy, robię rumor w kuchni i wyżywam się na biednych sztućcach, on zachowuje stoicki spokój. Zen. Widział to już nieraz. No, co najmniej raz w roku, a przyznam od razu lojalnie, że jest to dużo częściej. Bo poza przesileniem wiosennym miewam też (podobno) jesienne, zimowe, po-wakacyjne, po-biegowe i jeszcze (do czego mam absolutne prawo) takie comiesięczne.

Jestem chmurą gradową. Źle mi, okrutnie. Użalam się nad sobą jak ten Smerf Maruda (był taki???) Ale, i to trzeba powiedzieć głośno i dobitnie, nie mam ku temu żadnego powodu. Wiem to dziś, kiedy pierwszy raz od nie pamiętam kiedy zobaczyłam słońce i uzmysłowiłam sobie, że za kilka dni będzie marzec. Wiem to od momentu, gdy po trzech godzinach snu zadzwonił budzik w pachnącym świeżością mieszkaniu, wysprzątanym na błysk.

Ale wcześniej…

Ambicje i perfekcjonizm. Brzmi znajomo? To pierwsze jest moim przekleństwem. Na to drugie niestety (na szczęście?) nie choruję. I idąc tym tropem… Gnębię samą siebie, na tajniaka. Przebiegła zołza. Spotkałbyś mnie na mieście, zasuwającą na wysokich obcasach, w autobusie, z nosem w książce albo w windzie, wiążącą buty (tak, w windzie. Bo boję się ciemnych schodów do garażu :P)…

Normalka.

Pewnie bym się uśmiechnęła, bo z defaultu jestem miła dla obcych 🙂

A prawda jest taka, że w ostatnim miesiącu w mojej głowie było niewesoło, więc ten uśmiech byłby zwykłą ściemą.

Zaczęło się trywialnie. Jestem dwa miesiące od spełnienia swojego maratońskiego marzenia. Chociaż tyle osób już go przebiegło, jaram się, jakbym miała być na tej trasie jedna-jedyna.

Jestem nakręcona. Biegać – no biegam, ale…. Szaro jakoś tak ostatnio. Leje, wieje. Wychodzę z domu bez rozgrzewki i na pierwszych 2-3km czuję się jak biegowy paralityk. Nie czuję tej lekkości butów. Mam wrażenie, że człapię. Rzewnie wzdycham za dynamiką. Tęsknię sobie w duchu za silną, uśmiechniętą JA, przecinającą jak strzała wiosenne powietrze. (Haha. Uwielbiam takie filmowe skrajności!!)

Człap. Człap. Treningi mi nie wchodzą – coś jak zbyt tanie wino. Wtedy dopada mnie Myśl Genialna. To naprawdę urocze, że miałam ją już w swoim życiu jakieś trylion razy i ZAWSZE, powtarzam z a w s z e daję się jej nabrać.

SCHUDNĘ! Lekka biegaczka to szybka biegaczka. No bo… Załaduj sobie do plecaka 3 kilogramy i ruszaj na trasę. 5km. I jak, git? 10km. Czujesz już? 15km. No i gdzie ten twój uśmiech? 42km… Proooszę, jakie 42km. Leżysz sobie w rowie, wykończony, bo te 2-3 kilogramy NAPRAWDĘ robią różnicę.

Taak. Ja wiem, że te myśli przystoją bardziej dojrzewającej gimnazjalistce niż prawie-trzydziestoletniej żonie i matce (to o mnie?!?!), ale…….

Schudnę więc, postanowione. Do menu dokładam jeszcze więcej warzyw, pilnuję, żeby było książkowo, regularnie, żeby nie w biegu, żeby nie jak bocian żabę.

Biegam. Raz w tygodniu dochodzi mi siłownia. Standardowo pięć dni w tygodniu budzik krzyczy na mnie godzinę przed tym, jak wstaje mała N. Wychodzę na palcach z pokoju, zgarniam matę, włączam muzę i się wyginam.

Mija kilka tygodni. Wchodzę na wagę. I robi mi się słabo 😛 Cel na ten miesiąc: -1kg. Realizacja: -300%. Na wadze widzę +2kg.

WTF???!

I tak to się właśnie zaczęło… Znając już swój wagowy werdykt idę na wieczorne bieganie. Człap. Człap. Człaaaaaap.

„Widzisz? Są efekty! Jest jeszcze gorzej! Jak ty to zrobiłaś?” I jeszcze: „No! Od razu wolniej biegniesz, nie ogarnęłaś…” I jeszcze: „Cholera…Załamka…Już  po mnie….”

Itd. Rozumiesz?? Te magiczne 2kg (które, fakt faktem, musiałam wchłonąć gdzieś z powietrza), stały się dla mnie Symbolem Dna. Orzekłam, że oddaliłam się od swojego celu o całe kilometry. Nakręciłam się tak, jak to tylko kobieta potrafi. Nagle ta infantylna głupota zaczęła włazić na inne strefy mojego fajnego życia!

Rano, przed biegiem City Trail mówię do P.: – Źle pobiegnę. Czuję to. – A to na pewno źle pobiegniesz. Tak to działa.

Tragedii nie było (a poza tym, litości, jestem tylko przeciętną amatorką), a i tak od 2km dołączył do mnie mój wewnętrzny, złośliwy troll. Hihihihihi. Ale forma. I ty to nazywasz tempem na 5km? Wolnej się nie da? Rihihiih.

Wracam do domu i na potwierdzenie swojej beznadziejności jem na stojąco białą, nadmuchaną bułkę z miodem. Nie pamiętam, kiedy ostatnio miałam taką w ustach, ale kogo by to obchodziło??

Smutno mi. Ciężko na duszy. Jadę wieczorem do galerii i łapię w Zarze spodnie w rozmiarze 40, szczerze dziwiąc się w przymierzalni, że są za duże 😀

Czy jestem wariatką? Wierzę, że nie. Po prostu we wszystko można się wkręcić, gdy się tylko odpowiednio podejdzie samego siebie. Podstępnie, od tyłu, od środka.

Czasem starczy, że w Dzień dobry TVN powiedzą o niekorzystnym biorytmie, ucieknie nam autobus, w pracy posypie się projekt, a włosy poczochra wiatr, zanim zdąży się dotrzeć do biura.

Czasem wystarczy, że zachwieje się jeden fundament (patrz: odżywianie), by runęły kolejne (patrz: sport), aż nagle uzmysławiasz sobie, że humor masz do bani, nic Cię nie cieszy, nie chce Ci się ani sprzątać, ani gotować, ani o cokolwiek przesadnie dbać.

Cele, nagryzmolone w zeszycie na „haju” pasji stają się śmieszne i dziecinnie naiwne. Albo jakieś takie… niepotrzebne. Eeee. Po co mi to??

Domino. Bam, bam. Wszystko leży. Człap, człap. Tempo: 6km/minutę. O losie.

Jadę metrem, przygaszona i poczochrana i czytam o psychologii sportu. Coś mnie to nie przekonuje. Poproś znajomych o anonimową opinię…..Czy jesteś odporny psychicznie….Czy zachowujesz się jak mistrz….nie tylko w sporcie…bla, bla.

Stacja końcowa. Proszę wysiadać. Słyszę niby, ale dalej tkwię z tą książką. „Halo!! Pani wysiada!” – woła do mnie motorniczy.

A ja czuję się, jak Harry Potter, który wsiadł na peronie 9 ¾ i wylądował w Hogwarcie. Jest mi tak lekko, że aż sprawdzam, czy aby na pewno włożyłam do torby firmowego laptopa. Wbiegam po schodach. W busie przebieram nogami. W głowie tańcują mi pomysły. Chce mi się śmiać.

Wieczorem idę na grupowy trening. Pierwsze kilometry robię ostrożnie, na nogach sztywnych jak kołki, ale jestem dla siebie uprzejma. Kibicuję sama sobie. No dajesz, mała!!

Gdy dostaję zadanie na konkretne tempo i widzę długie nogi i szczupłą sylwetkę mojego towarzysza myślę na początku: „za szybko!! Nie utrzymam!”. Ale już po chwili oddycham, przebieram nogami, które jakieś już takie są lekkie. Spokojnie. Czasem coś zdaje się być trudne fizycznie, a bariera jest tylko psychiczna! Czuję przypływ euforii jak na najlepszej imprezie. Chcę szybciej, baaa, ja MOGĘ szybciej!

A kiedy docieram do domu, z jakimś takim luzem biorę kredę i zmieniam mój cel wagowy, z siódemki robię ósemkę. Pfff. Już mnie to jakoś mniej rusza. Co może Twoja głowa? Wszystko. Może tyle, na ile jej pozwolisz. Gdy wpuścisz do niej trolla, zrobi niezłą rozróbę.

Złap drania za uszy i poślij go do diabła!

Coś mi się dziś, po amerykańsku zdaje, że wszystko jest możliwe. Popatrz tylko. Czasem do powrotu na dobre tory wystarcza jedna, przynudnawa książka i zabawa w Perfekcyjną Panią Domu do 4.30 nad ranem.

Może też masz jakiś drobiazg, który dręczy Cię niewspółmiernie do jego znaczenia? Tak, jak te moje 2kg, którymi aż wstyd się publicznie dzielić? Znajdź w sobie powera i wykop te głupoty ze swojej głowy! Idzie wiosna! Odżyjesz! Będą kwiatki, bratki i truskawki. Lekkie ciuchy i leżenie w trawie.

(…już widzę, jak sobie poleżę przy 1.5 roczniaczce z motorkiem w pupce 😉 )

Nie wątp w to, co uwielbiasz. Bądź uparty! Każdą złą myśl wymień 1:1 na dobrą. Optymizm też działa jak domino. Ustawisz kilka klocków i będzie OK.

Ufff, jak to dobrze działa.

Oddycham dziś z ulgą.

Nieznośna lekkość bytu. Nieznośna lekkość butów.

…i wcale bym się nie zdziwiła, gdyby te symboliczne 2kg były tylko w mojej głowie. Bo piszę to w nowych jeansach w rozmiarze 38 i wcale, ale to wcale nie są na mnie za ciasne 🙂 P.S. Jeśli myślisz, że to tekst o odchudzaniu – jesteś w błędzie. Sorki, ale musisz przeczytać jeszcze raz! 🙂

2 wyświetlenia

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

WYSZŁAM NA MIASTO, a tam życie

….w pępku Wwy. Sobie tętni. Idę środkiem, jak w bańce, jak w bajce, niewidzialna. Adidasy nie brzmią na tym zgrzanym chodniku, jak powinny, nie ma stuk-stuk-stukstukstuk. W tej trattorii na rogu włosk

ROZWAŻNA CZY ODWAŻNA? List do dziewczynek.

Wsunęła stopy w buty i poleciała nosem prosto w dywan. – Mamo! Są złączone, złączone, złą…… – rozpacz razy milion. Wybiegłam jak z kadru słabej komedii, z nożyczkami w jednej ręce, tuszem w drugiej.

bottom of page