top of page

KOMPULSYWNE OBJADANIE. Skąd się bierze?

Podejrzyj moje dwa zwykłe-niezwykłe dni i zobacz, co tu się wydarzyło. Kilka czynników i niespodzianka – przemknął się cichaczem mój dawny prześladowca, objadanie. Pokażę Ci, co je sprowokowało i co z tego dla Ciebie wynika, jeśli bujasz się z podobną paskudą.

Mieliśmy w planach 80km, ale na ostatnich rowerzysta-pilot przekrzykuje wiatr i woła, że robimy skrót, bo zbiera się na grad. Bingo; zresztą tutaj wystarczy spojrzeć na góry, a wie się wszystko: czy zwijać w pośpiechu piknikowe manatki, czy może rozłożyć się gdzieś miło i machać nogą przy książce.

W ulewie pakuję do auta szosę przeszczęśliwa, że wyrwałam się w końcu na konkretny dystans. Wyciągam z kieszonek dwa papierki po żelach, dopijam izo i w pośpiechu cisnę do domu, bo kompletnie niedoszacowałam czasu naszego przejazdu i NA PEWNO JUŻ NA MNIE CZEKAJĄ: maluchy i mąż. A tu TYLE DO ZROBIENIA.

Także szybko, szybko. Kusi mnie jeszcze ciepłe coś ze Starbucksa, ale zamiast tego włączam ogrzewanie fotela w aucie, bo NIE MAM CZASU. Wpadam do domu i w klasyczny wir.

-Bliźniaki są już do spania, więc uwiń się tak w 10min – mówi mój P., więc biorę gorący prysznic, a mokre włosy zwijam tylko w koczek i mogę lecieć dalej. Wyciągam składniki, żeby ukręcić sobie smoothie, ale tu coś szykuję do wyjścia, tu się zamyślę i w końcu z koktajlu wyszły nici, a my wychodzimy z domu.

Jakiś czas później zahaczamy o polski sklep, w którym w przeciągu 1,5 roku życia w USA byliśmy 3 razy. Co chcę kupić? PLANU BRAK, ale gdy wchodzimy do środka sprawa staje się prosta, bo mam ochotę na prawie wszystko i, trzymając małego na prawym biodrze, lewą ręką ładuję do koszyka jeszcze i jeszcze i jeszcze.

GŁÓD DOPADŁ MNIE Z OPÓŹNIENIEM, jak to po długim wysiłku bywa, ale jestem przecież w miejscu idealnym.

Aaaa, polskie etykiety! Co my tutaj…Michałki. Kasztanki. Sernik! Milka! Wrzucam do koszyka rzeczy, których nie kupowałam nawet w Polsce, ale ROBIĘ TO Z SENTYMENTU. Bo dużo bym dała za choć tydzień w PL, bo tęsknię czasem za polskim językiem na ulicach, etykietach i w papierowych książkach; bo jestem w jakimś takim wycinku domu i mnie NAJWYRAŹNIEJ PONOSI. Nadia patrzy, jak biorę słodycze i słone przekąski i zaskoczona mnie pyta, czy to dla nas. A co 😉 Przecież CZASEM MOŻNA, tak jej mówię, a to przecież rzeczy, które znam i lubię z dzieciństwa, które TAK SIĘ MIŁO KOJARZĄ.

W dalszej drodze Nadia otwiera krówki, więc biorę od niej kilka sztuk i rozpływają się na języku błyskawicznie; czary-mary i zjedzone, a JA DALEJ TAKA GŁODNA. Ależ to dobre, słodkie, mmmmm, pamiętam ten smak doskonale i uwielbiam. Tak się nakręca objadanie.

Ogarniamy różne rzeczy na mieście, a ja NADAL JESTEM BEZ OBIADU. Odkąd wróciłam z treningu nie zjadłam nic białkowego; ale COŚ TAM SOBIE PODJADAM z tych polskich zapasów i NIE JESTEM, A JEDNOCZEŚNIE JESTEM GŁODNA.

Gdy wracamy muszę jeszcze wyskoczyć sama do innego marketu; szykuję wszystkim kolację, ale z nimi nie siadam, bo SZKODA CZASU; łapię coś w biegu i już mnie nie ma. W sklepie MÓWI DO MNIE JUŻ WSZYSTKO i wiem oczywiście, skąd ta akcja; mimo to ładuję do wózka więcej, niż zakładałam i pcham to wszystko, już na oparach, do kasy.

Gdy biegnę z garażu w ulewie (co jest, Colorado?!) marzę już o tym świeżym chlebie, który podobno robi Cyganka ze śląskim pochodzeniem i – OCH, OCH ten zapach i wszystko – to JAK DOM, JAK DAWNIEJ, JAK PYSZNIE. Potem, gdy prawie idę już spać GDZIEŚ Z TYŁU GŁOWY PAMIĘTAM, ŻE – I GDZIE DOKŁADNIE – leżą te wszystkie -ałki, -anki i -uszki. Przysięgam, że mnie wołają, ale jest DIABELSKO PÓŹNO i ZNÓW BĘDĘ SPAŁA DUŻO ZA KRÓTKO. Także ciiiicho, innym razem.

No i właśnie.Te wszystkie „inne razy” się dzieją – jeden po drugim, według tyle setek razy powtarzanego scenariusza. Dzień później w imię BYLE SZYBKO łapię coś w przelocie i bywało, że rozglądałam się za delicją, którą przecież tutaj odłożyłam, słowo daję. Tylko, że osobiście ją zjadłam – BLADEGO POJĘCIA NIE MAM, KIEDY. Objadanie się działa w tle. Potrafi przemknąć niezauważone. Potrafi przemykać tak latami.

Nie robię sobie żadnych wyrzutów, właściwie, to LEDWIE ZAUWAŻAM, co się dzieje. To tak jak program działający w tle; dobrze znany, więc nie muszę w nim brać świadomie udziału.

Tylko, że coś się zmieniło. Miałam akurat rest day, więc jak zwykle planowałam spacer z wózkiem plus wieczorne wzmacnianie. Ale…jakoś tak DZIWNIE SPOWOLNIŁAM i zwyczajnie mi się nie chciało.

To też kompletnie mnie nie ruszyło, bo co do treningów – odpuszczam je baardzo rzadko, zrobiłam więc prawdziwy rest spędzając, po raz 1szy od niepamiętnych czasów, trzy bite godziny zwinięta na sofie, uwięziona w necie; patrząc na ludzi, którzy akurat zdawali się mieć więcej energii, niż ja. Rano nie mogłam się dobudzić, choć zwykle idzie mi to dużo szybciej i żadna kawa nie jest mi potrzebna. Szybko wyczułam, że DZIŚ KOMPLETNIE NIC MI SIĘ NIE CHCE i zdziwiona uświadomiłam sobie, że wieki już tak nie miałam.

Tak jak zwykle z przyjemnością wymyślam i robię śniadanie, tak teraz poczłapałam do kuchni i NA NIC ZDROWEGO NIE MIAŁAM APETYTU. I znów: ominęłam posiłki; byłam jak CHMURA GRADOWA, a na myśl o wieczornym treningu chciało mi się CO NAJWYŻEJ ZIEWAĆ, choć zapowiadało się ciekawie.

Co jest?! W końcu kryzys? I wtedy połączyłam kropki, choć teraz widać to przecież jak na dłoni. Ależ niewiele wystarczyło, żebym płynnie weszła w tak dobrze znaną rolę; prawda?

TO TAM JEST

Skoro kiedyś mnóstwo razy szliśmy jakąś drogą, mocno się ona utarła. Akcja – reakcja; idziemy. Dalej i dalej – ciężko się zatrzymać, bo co chwilę dostajemy pozorną nagrodę w postaci słodyczy rozpływającej się w ustach i tego momentu odcięcia, reklamowanej „przyjemności”. Nawet, jeśli te bezcelowe wędrówki w te i wewte to już przeszłość, można ponownie w niej wylądować. Co zrobić, żeby tak się nie stało?

MIEĆ PLAN

Jeśli nikt nie steruje, włącza się autopilot objadania się. Na moim przykładzie: wiedziałam, że po powrocie z roweru będę miała mało czasu. Mogłam ugotować coś dzień wcześniej, zatrzymać się na trasie po jakąś względnie zdrową opcję (są nawet w USA) i tak dalej.

ZNAĆ SIEBIE

Niby banał, ale MNÓSTWO dorosłych osób autentycznie siebie nie zna. Co naprawdę lubisz? Jaki masz charakter? A w tej konkretnej sytuacji: jak zwykle działasz? Wybiegniesz na wariata na miasto, bo „coś tam zjesz po drodze”, czy uprzesz się, że „hello, jeszcze nie jadłam, możemy wyjść 15 minut później”?

NIE WYSTAWIAĆ SIĘ NA PRÓBĘ

Mamy na dzień porcję energii o wielkości x. Możemy ją pożytkować na żyłowanie silnej woli i odpychanie natrętnych myśli o czymś słodkim nawołującym z szafki lub zwyczajnie uznać, że OK – to moja słabość, więc nie kupuję.

ZWOLNIĆ

No…łatwo powiedzieć. Wiem tak dobrze. Ale ten dziki pęd rzadko kiedy się kalkuluje. Gotując szybko robi się dwa razy większy armageddon (serio, jak oni to ogarniają w Masterchefie?! szkolenie z szybkiego i czystego gotowania brałabym w ciemno).

Goniąc własny ogon nie zauważamy, że w tle włączył się nam program, którego nie lubimy – w moim przypadku podjadanie słodkiego to tu, to tam. To tak jak z jazdą autem – można być spóźnionym, gazować na światłach rwąc sobie włosy z głowy, wyprzedzać slalomem jak dupek. Ale tak czy siak utknie się na czerwonym, a ryzyko wypadku jest dużo bardziej realne niż zaoszczędzenie znaczącej ilości czasu.

ODPOCZĄĆ

To moja zmora, ale mimo, że bez problemu funkcjonuję po 4-5h snu, to takie akcje nie sprzyjają jedzeniu. A właściwie…sprzyjają, ale nie takiemu, jakie chcemy praktykować. Jeśli lecimy na oparach, kolejny raz odpala się automat objadania się. I jest to wręcz niesamowite, jak sprytnie potrafi zmienić nas w lunatyków, zmierzających do szafki czy lodówki.

MIEĆ ZAMIENNIK

Jeśli punkt „znać siebie” mamy odrobiony, robi się łatwiej.

W tej mojej fascynującej historii widać jak na dłoni:

Wiem, że jestem podatna na różne emocje.

Wiem, że tęsknię za Polską.

Wiem, że jedzenie mi się z nią kojarzy.

Wiem, że mam skłonności do jedzenia emocjonalnego.

Wiem, że zdarza mi się JEŚĆ Z TĘSKNOTY.

Wiedząc to wszystko, można łatwo podmienić jedzenie na coś, co lepiej spełni swoją rolę. Michałki smakowały dokładnie tak, jak w dniu, gdy na siódme urodziny niosłam je w papierowej torebce do szkoły; ale mocy zmniejszania tęsknoty niestety nie mają.

W moim przypadku zbiegło się kilka rzeczy naraz: pośpiech, emocje, okoliczności, zmęczenie, fizyczny głód. To bardzo normalne, że odpaliłam scenariusz sprzed lat, a on błyskawicznie się rozkręcił.

I tu muszę dodać jeszcze ostatni punkt…

MIEĆ DLA SIEBIE LITOŚĆ 🙂

Co takiego STRASZNEGO się stało? Nic, kompletnie.

Przytyłam? Pojęcia nie mam, a nawet jeśli – to co? Moja baza to treningi i zdrowe, proste jedzenie – zawsze wracam do tej samej wagi.

Odkryłam, że jednak jestem „słaba”, a moja silna wola leży plackiem? Znowu NIE. Zachowałam się najzwyczajniej w świecie, ale nie chcę i nie lubię tego powtarzać, bo bardziej, niż dodatkowe kcal czy kiepskie składniki w moim brzuchu zdenerwowało mnie ZAMULENIE i strata czasu na skutek po-słodyczowej apatii 🙂

„Zepsułam” swoje ciężkie treningi i „wszystko na nic”? Chyba nawet nie muszę tego komentować, choć to przecież zdania żywcem wyjęte z głów osób, które wymagają od siebie stuprocentowej dyscypliny.

JESTEŚ „DZIWNA”?

Może czasem taka myśl tłucze Ci się gdzieś po głowie… …i stąd właśnie ten tekst. Bo:

  1. To WCALE nie jest „DZIWNE” ani nietypowe. To NORMALNE i podyktowane kilkoma splotami akcji.

  2. Osoby, które „TO” mają – mają w sobie wręcz coś wyjątkowego.Są wrażliwe i emocjonalne, ale też wymagające od siebie. Uwierz, że w tym samym czasie, gdy karcisz się za jazdę na jedzenie MNÓSTWO innych osób beztrosko się napycha i nie ma na ten temat większych refleksji. I nie mówię, że to źle. Choć niekoniecznie zdrowo.

  3. Większość ludzi znamy powierzchownie– bo tylko w towarzystwie, bo z sieci, bo w oficjalnych sytuacjach. Mnóstwo osób ma swoje słabości, w które automatycznie ucieka, gdy puszcza kontrola.

Do tematu emocjonalnego jedzenia i kompulsywnego objadania się będę jeszcze wracała nieraz, a jeśli masz ochotę na więcej, podsuwam Ci kilka opcji:

2 wyświetlenia

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page