top of page
Natalia Ligenza

KOLORY COLORADO #10. Stany oczami małej N.

Jak jej to dobrze wyjaśnić? Nie wiedzieliśmy! Wyciągnęliśmy atlas, po którym jeździła palcem: od dziewczynki z talerzem pierogów, przez ocean, do kowboja. Przeprowadziliśmy się na żywioł, było TAK intensywnie, a teraz, gdy to piszę minęły cztery miesiące pobytu w USA i mało co mnie tu zaskakuje. Stąd właśnie przerzuciłam się na perspektywę mojej córki 🙂

A że mała N. spędza życie w stanie wielkiego wow lub, równie wielkiej, załamki, tak też napiszę ten tekst.

WOW!

PRZESTRZEŃ


Urodziłam się w Warszawie. Mama mówi, że w samym środku. I mówi, że w tym środku Warszawy strasznie krzyczałam, ale to albo nieprawda, albo miałam powód.

Lubię się rozpędzić i dlatego co weekend pakowaliśmy sto rzeczy, potem w nocy w piżamie szłam z mamą do sklepu na osiedlu po coś na śniadanie dzień później, tata montował rowery i ładował bagażnik, aż w końcu jechaliśmy przez noc. Otwierałam rano oczy, koniecznie o świcie, żeby nic nie stracić i zawsze byłam w jakimś nowym miejscu, gdzie mogłam się rozpędzić. Wiecie, po lesie, łące.

Strasznie długo lecieliśmy do tej całej Ameryki, ale chyba już wiem, dlaczego: biegać mogę tu gdzie popadnie. I krzyczeć. Mam tu wielkie łąki i górki, długie ścieżki. Z górki biegnę, pod górkę udaję, że jestem zmęczona i proszę tatę, żeby wniósł, a potem zbieram siły i znów jazda. Strasznie mi się to tutaj podoba!

PRZEDSZKOLE


Codziennie przychodzę z własnym lunchboxem i mam na nim nowy rysunek (choć coś tam słyszałam, jak mama się żaliła, że utknie przy garnkach, ale chyba nie ma tak źle, bo już nie buczy). Nie muszę przebierać butów – nawet, gdy pada śnieg! Nie muszę spać – gdy inne dzieci mają drzemkę, dostaję stos kartek do malowania lub książki albo plotkuję sobie z miss J. albo miss F. Codziennie mamy mnóstwo do roboty i proszę mamę, żeby mnie nie odbierała, bo to było za wcześnie!

Przychodzę porządnie uczesana, wychodzę zupełnie rozczochrana. Mam dużo siniaków, już nie pamiętam skąd: może z tej wielkiej sali gimnastycznej albo z jakiś szaleństw na placu zabaw? Biegamy tam i krzyczymy tak bardzo, że gdy przychodzą rodzice, to muszą głośno, głośno wołać.

Raz ubrałam białe rajstopy i to było tylko raz, bo zmieniły się w czarne i dziurawe. To przedszkole jest serio jakieś zaczarowane.

LODY


Myli mi się już, kiedy jest tu zima, a kiedy lato. Myślałam, że przylecieliśmy latem – chodziłam w kapeluszu, a dużo dzieci nawet na bosaka – ale potem przyszedł Mikołaj i zjadł spod choinki babeczki, które mu przygotowałyśmy. Nic już z tego nie rozumiem.

Potem słyszałam, że już wiosna, a wtedy co kilka dni zaczął padać śnieg.

Raz idę na rower, raz na sanki, ale najważniejsze, że lodziarni jest pełno i mogę sobie przebierać w smakach – już nieważne, czy jem je w zimowej kurtce, czy w letniej sukience.

ATRAKCJE


Szybko mi się nudzi, Tobie też?

Na szczęście mają tu tyle atrakcji, co w Polsce. O wiele częściej jesteśmy na dworze, więc wtedy testuję kolejny plac zabaw albo jeździmy w góry, gdzie zbieram patyki, robię zdjęcia i szukam śladów zwierząt.

Jest wielkie akwarium, muzea dla dzieci, sale eksperymentów, ścianki wspinaczkowe, aquaparki, pełno sal zabaw i innych takich, właściwie to podobnie jak w Polsce. Tylko, że tam zimą najczęściej byłam gdzieś w budynku, a teraz zwykle ganiam po dworze dworze.

ZAŁAMKA…

DZIECI


Ale ja tęskniłam za dziećmi, zanim poszłam do przedszkola! W Polsce jest ich tak dużo: wystarczyło wyjść do sklepu, żeby z kimś się zobaczyć i pościgać. A tutaj…spokój, cisza. Gdzie one są?

Teraz już wiemy lepiej, gdzie szukać, można się umówić na takie play dates albo pojechać w dobre miejsca, gdzie są tłumy. Uf! Już się martwiłam, że jestem tu jedyna!

DZIWNE JEDZENIE


Dostajemy w przedszkolu dwie przekąski. Lubię przekąski! Ale…nie te. Nie wiedziałam, co to i wolałam nie ruszać. Nawet nie próbowałam; bo ani nie znałam tego słowa, ani wyglądu, hm…..

Aż w końcu popatrzyłam, jak dzieci jedzą, rodzice mi trochę przetłumaczyli i całkiem to smaczne, jak się okazuje. Taki na przykład apple sauce, english muffins albo cinnamon french toast sticks.

A! No i nie mogę przynosić nic z orzeszkami. Bo uczulają. Zanim więc coś zabiorę na deser muszę pytać rodziców, czy mogę to wnieść do przedszkola, czy lepiej zjeść to jeszcze w domu, po śniadaniu.

DALEKO


Nie cierpię auta! Tylko, że nie mam wyboru. Tutaj wszędzie, wszędzie się nim jeździ!

W Polsce, gdy czegoś nam brakowało do babeczek, szłyśmy do sklepu i po kłopocie. Tutaj to bez sensu. Szłyśmy raz. Wyszło tak długo, że w połowie się wściekłam i poddałam. Zrobiłyśmy piknik na trawniku przy drodze z lodami ze stacji benzynowej.

Dlatego zaczęłam słuchać audiobooków i Pippi jest super. I Lasse, Bosse i ja.

JĘZYK


Na początku było mi dziwnie. Czemu wszyscy tak tu mówią? Dlaczego opowiadam coś po polsku i nikt mnie nie rozumie? Dlaczego pani w przedszkolu nie umie mi przeczytać polskiej książki, którą z sobą wzięłam?

Próbowałam uczyć ich polskiego, pani nawet opowiadała mamie, jak się starałam. Nic z tego. Nikt tu nawet nie umie wypowiedzieć taty imienia!

Pozostało mi więc nauczyć się tego dziwnego angielskiego i tak sobie ćwiczę dzień w dzień. A jak nie wiem, jak coś powiedzieć, to i tak mówię – wymyślam słowo i dodaję tylko ten ich akcent. A czasem, gdy nie chcę czegoś zrobić w przedszkolu udaję, że nie rozumiem. Tylko, że ostatnio miss J. mnie przejrzała i opowiedziała o tym tacie.

 

Więcej o języku? Tutaj o angielskim w praktyce – u małej i u mnie.

 

JAJKA NIESPODZIANKI

Co jest najlepsze w jajku niespodziance? Wiadome, że niespodzianka! Tę czekoladę to czasem gdzieś rzucałam na podłogę, byle szybciej się dobrać do zabawki.

A…tutaj ich nie ma!

Na Wielkanoc się obkupiłam w Kinder Joy – nie takie fajne, ale wciąż z zabawką w środku. Święta i po świętach, a jajek niespodzianek znowu brakuje. Gdyby mi to rodzice powiedzieli zanim spakowałam swoją walizkę, chyba bym tupnęła nogą i zwiała gdzieś na lotnisku w Warszawie, nie żartuję.

 

Mała N. już “powiedziała”, co wiedziała, więc wtrąci się jeszcze N. Duża 🙂

Tak naprawdę, to Ameryki nie odkryję pisząc tyle: dziecko wszędzie poczuje się dobrze, gdy będzie mu bezpiecznie i tak, jak lubi. Jeśli więc ten Twój maluch (lub maluchów sztuk kilka) powstrzymuje Cię przed decyzją o jakiejś podróży – zwykle niepotrzebnie. Czas, gdy będzie chciał robić wszystko z nami szybko się skończy. Skoro nie można go rozciągnąć, pozostaje wycisnąć z niego ile się da 🙂

Czego Wam i nam szczerze życzę!

 

Tekst jest częścią cyklu Kolory Colorado, gdzie opisuję nasze 1.5 roku w USA z bardzo subiektywnej perspektywy 🙂 Pozostałe odcinki są tutaj.

2 wyświetlenia

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Commenti


bottom of page