top of page

USA, mój ex

Zaktualizowano: 4 sty



Z Ameryką mam love-hate. I to się wymknęło spod kontroli. Miał być skok w bok, rok w USA i powrót do stałego związku, do PL. Z przelotnego romansu zrobił się emocjonalny rollercoaster. Stoję jedną nogą na polskiej łące, drugą na trailu w Rocky Mountains i w duchu odrywam z dzikiego kwiatka płatki: Polska, Stany, Polska, Stany, Polsss… Dlaczego Ameryka jest jak gorące wspomnienie ex-faceta? I czy warto wchodzić dwa razy do tej samej rzeki, tam daleko za oceanem?

„I jak, wracasz?” – każdy emigrant zna to pytanie. Zaczęłam się już plątać. W końcu na ile sposobów można powiedzieć „nie wiem”?

Ale wiem za to, jak Ci opisać to rozdarcie, bo Ameryka jest jak ex. Ten, z którym masz najgorętsze wspomnienia. Który znał Twoje słabe punkty i umiał w nie trafić, czasem szpilą.

Zalewałaś się przez niego łzami, aż posklejał Ci się tusz. Krzyczałaś, że pieprzysz to wszystko i to koniec, wybiegałaś na dwór tak wkurwrzona, że huczało Ci w głowie, ale to zawsze opadało i znowu do niego pukałaś.

To taki magnes – na dobre i złe. Albo jest bajka, albo groza. Więc masz z nim wspomnienia najlepsze i najgorsze. I chciałaś przejść do drugiego etapu, ochłonąć.

Mieć spokój ducha, gdy sobie wyciągasz nogi na kanapie, popijasz kawę z kroplą mleka, jest zwykła sobota i wiesz, że jesteś w dobrym miejscu i tutaj już zostaniesz, a on podrzuca kolejnego naleśnika i czasem jakiegoś przypali, bo coś tam ogląda na youtubie.

Ale nieeee. Nie z nim takie akcje, bo jak jest cisza, to zaraz jest burza.

No. Dlaczego więc USA jest dla mnie jak ten ex, za którym tęsknię, zapętlam w aucie piosenki, które mi się z nim kojarzą i z przyczajki śledzę ciągle, co u niego, lecz nie wiem, czy mogłabym znów z nim być?

TEN KRAJ NIE JEST BEZPIECZNY

Wiem, że to wielowymiarowe i zależy, gdzie się rzuci światło.

Można wyciągać statystyki wypadków drogowych i mówić, że to w Polsce jeżdżą jak pogrzani. Albo uznać „to zależy od stanu, od dzielnicy” i się podeprzeć crime rate, mapami przestępstw, gdzie widać, gdzie się kradnie, gdzie zabija, a gdzie jedno i drugie i często. Przypomnieć, choć przecież nikt nie zapomniał, że to koło Polski się toczy wojna.

Bezpieczeństwo jest subiektywne. Dla mnie to stan ducha, poczucie, że nie mam powodów, by się bać.

Tu się nie boję. Mogłabym, np. biegania w lesie, ale ryzyko oceniam na niskie, zwłaszcza że samotne wyprawy biegowe w górach Colorado, gdzie jednak stacjonują te pumy, te niedźwiedzie i losowo napotkani ludzie, przesunęły moje granice.

W USA długo też się nie bałam. Było stabilnie i kameralnie. Gdzieś coś komuś zwinęli z auta (ale otwartego, come on…), przyszedł czasem amber alert, ale okazywało się zwykle, że to rodzic „porwał” swoje dziecko, do którego być może stracił prawa.

Wprawdzie moja córka w szkole miała active shooter drills, ale podobne były na wypadek grasującej po szkole pumy i patrzyłam na to tak, jak się patrzy na wiadomości – straszne, ale na szczęście nie o Tobie.

Podobnie miałam z rozległymi pożarami od suszy czy grzechotnikami (po kilkunastu spotkaniach na szlaku przestałam to przeżywać).

Ale któregoś dnia straciłam do USA to zaufanie i do dziś nie umiem odbudować, bo coś „z wiadomości” weszło w moje zwykłe życie.

W weekendy biegałam w górach i jeśli akurat byłam w Boulder, jeździłam do zawsze tego samego marketu po lodowatą colę light, zajechana wysiłkiem, z zapiaszczonymi butami i czerwoną od słońca twarzą.

Dokładnie do tego samego marketu w poniedziałek 22 marca o 14:30 wszedł Ahmad Al Aliwi Al-Issa, lat 23. O 14:37 zastrzelił policjanta, Erica Talley, i była to ostatnia z 10 ofiar. W ciągu 7 minut, w biały dzień, zginęło 10 losowych osób, bo… no właśnie, bo? Bo w USA możesz legalnie kupić karabin maszynowy AR-15, gdy skończysz 18 lat. W przeciwieństwie do piwa, na które musisz jeszcze 3 lata poczekać.

Stany są potężne, więc gdyby policzyć prawdopodobieństwo, że stanie się na linii ognia takiego szaleńca, zapewne jest małe. Ale sam fakt, że to się dzieje, że w USA zastrzelenie to najczęstsza przyczyna śmierci dzieci (tak, w tym duża przewaga „domowych” historii)… i ten fakt, że nic się pewnie nie zmieni, bo system, bo układy, bo machina, bo kult… No nie chce mi się już nawet tego rozdrapywać.

To się dzieje równolegle: amerykańscy naukowcy badają imponujące/odklejone/przełomowe obszary ludzkiej egzystencji, a dostęp do broni leży odłogiem i Ameryka jest tu dzika.

GRA POZORÓW

W związkach często robią się luki – między tym, co sobie wyobrażasz, a tym, jak jest naprawdę. Na początku kompletnie ich nie widziałam, bo się wygodnie umościłam w fazie fascynacji ;).

Wspaniałe było niemal WSZYSTKO, bo inne. Gdy coś smakowało naprawdę źle, nie było w mojej percepcji złe, tylko inne właśnie. Na tamtym etapie wybaczałam Ameryce absolutnie każdą wpadkę, a gdyby ktoś zechciał złe słowo powiedzieć, poczułabym się wywołana do tablicy i osobiście dotknięta.

Może i dzieci jedzą w szkołach pizzę na zmianę z żółtym serem, a w nagrodę dostają cukierki, ale po co się czepiać?

Może czasem całymi dniami ciężko jest spotkać na osiedlu żywą duszę, a nawet na basen potrafi świecić pustkami?

Może „każdy” się do Ciebie uśmiecha, ale z 99% osób pozostanie się na etapie wyuczonych uprzejmości i tyle?

I wiesz, tu nie chodzi o to, żeby się czepiać. Ja to w ogóle mam duszę Pollyanny, jaram się często bzdurkami i szybko wybaczam. Ale zobacz, Polski to się jednak jakoś łatwiej czepiamy. Bo co, bo nasza?

Czepiamy się urzędów, a to w USA spędziłam z małym dzieckiem 4 h na pobraniu odcisków palców, choć prawie nie było kolejki. Wszyscy działali z nóżki na nóżkę, take it easy. Tymczasem do PL wróciłam rok temu i urząd, paszport, zaświadczenie o niekaralności i kilka innych świstków załatwiłam tak szybko, że nie zdążyłam nawet się rozsiąść z książką na krzesełku.

Czepiamy się służby zdrowia, a w USA o cytologię co rok trzeba się mocno naprosić, szeroko pojęta profilaktyka leży, system jest pełen absurdów i często płaci się za zdrowie jak za zboże.

Czepiamy się „chamstwa, ponuraków i beznadziejnej obsługi klienta”, a ja pytam się, gdzie konkretnie, bo otaczają mnie ludzie naprawdę pomocni, często wręcz po amerykańsku otwarci i choć nikt mnie z jasnych przyczyn nie pyta „where’s your accent from” i nie komentuje, że dzieci są przesłodkie, to wciąż zdarzyło mi się dostać komplement od nieznanej kobiety, kierowca autobusu wstaje z fotela i macha moim dzieciom na pożegnanie, obcy mężczyzna podchodzi, żeby pomóc pod Lidlem z zakupami, bo ja jak zawsze tacham wszystko w rękach, iii naprawdę mogłabym tak długo.

Nie mówię, że jest tak samo. Polacy często są po prostu neutralni, ale chwila, czy ja też tak do wszystkich się uśmiecham, gdy wpadam do Biedry po gruszki i mleko?

Wracając do facetów: Ameryka jest czasem jak przystojny facet. Robi wrażenie: ma duży i świetny samochód, duży dom, dużą lodówkę. Ale gdy się zbliżasz, widzisz, że nie jest aż tak różowo. Bo bez samochodu jak bez nogi i wszędzie daleko, dom czasy świetności ma za sobą, a w lodówce pełno dań do mikrofali i jogurt, który może stać otwarty 2 miesiące, a nic się z nim nie dzieje.

Czar trochę pryska. Dla mnie prysł choćby w przepięknym Kanionie Antylopy, gdzie Indianin-przewodnik wręcz wyrwał mi telefon z dłoni, ustawił konkretny filtr i powiedział, że to miejsce to z tym filtrem najlepiej, a ja próbowałam zrobić foto tak, żeby nie złapać na nim ludzi, którzy deptali mi już po piętach.

ACH TEN ZACHÓD

Nauczyliśmy się, żeby mieć wobec USA kompleksy. „Serio chcesz wracać do tej polskiej dziury?”, „kto by chciał w zapyziałej Polsce?” etc.

Tymczasem Ameryka to nie żony Hollywood, lecz również wszechobecna wykładzina, sale zabaw, które czasy świetności mają już dawno za sobą i knajpki, w których Gesslerka dostałaby palpitacji serca.

Nie mówię, że wszystko i wszędzie. Mówię, że często i że Ameryka, choć młoda, ma już swoje latka. To czuć. Wiele rozwiązań, które w Polsce są na błysk, w USA pokrywa kurz.

Domy są do siebie łudząco podobne, ich standard sporo odbiega od „europejskiego” (choć nie odmawiam im wygody czy przestrzeni!).

W USA póki działa, to zostaje, i znowu – czy to źle? Ja nie wiem, choć dziwnie się czułam, gdy w moim szpitalu położniczym na wejsciu była stara, wypchana gęś w słomkowym kapeluszu, a płot w naszym relatywnie nowym domu na wynajem przypominał mi wakacje u babci 😉

To takie uczucie zatrzymania w czasie miałam też w kontekście wiedzy. Pediatra wręczyła mi wytyczne, wg których dzieci od 6 miesiąca mogły jeść cheerios i parówki (ale pokrojone wzdłuż, dla zdrowia), fizjoterapeutka polecała krzesełko dla 4-miesięczniaków, a lekarka rodzinna mówiła, że przecież USG piersi w wieku 35 lat mi nie jest na nic potrzebne.

Hm.

Choć powietrze w USA jest zwykle świeże, to ma nutę czegoś zwietrzałego.

PRZEKLĄŁ MNIE INDIANIN

Jest taka przypowiastka, przekleństwo Indianina. I mnie dupek przeklął.

A chodzi o to, że w USA zawsze coś z siebie zostawisz, nazwijmy to kawałkiem duszy. I mój też tam jest, utknął 1625 metrów nad poziomem morza. Gdy to piszę, ogrzewa się pewnie pod parzącym słońcem, choć jest marzec.

Nie tęsknię codziennie, ale jak tęsknię, to mi się uginają nogi. Pamiętam jeszcze tamte podniosłe chwile i motyle, błogi spokój, wdzięczność, zachwyty, energię z wiecznego słońca i brokatowy śnieg, campingi na końcu świata w głuszy, spektakularne widoki, mokre oczy, gdy się drapałam na jakiś szczyt z palącymi łydami i skórą od upału, wychodzenie z domu w klapkach, żeby zaraz wskoczyć do osiedlowego basenu, to wrażenie, że rzeczy, które w Polsce wydawały się trudne, tu są jakby łatwiejsze.

Czy są?

Jest mi tu w Polsce w sam raz. Przywykłam, że nie mogę oderwać oczu od kompa, spojrzeć przez okno i ujrzeć góry. Lecz mam las. Do tego, że jogurt po 3 dniach zzielenieje. Do dróg tak wąskich, że gdy czasem mijam rozpędzoną z naprzeciwka ciężarówkę jestem w szoku, że nie było czołowego.

Czy chcę wrócić do USA?

A co Ty byś wybrała? Stabilny związek z kimś, kogo znasz na wylot, wiesz, czego się po nim spodziewać, i dużo mu wybaczasz, bo macie długi staż? Ja Polsce wybaczam wiele. Czy emocjonalną huśtawkę, gdzie raz kochasz, raz nienawidzisz? Gdzie ewidentnie czujesz, że żyjesz, a to dlatego, że albo szlochasz ze szczęścia, albo w *uj boli?

Ja nie wiem, a za jakiś czas wiedzieć muszę. Żyję więc w trzech wymiarach: przeszłością, teraźniejszością i przyszłością i nie polecam. ;D

Czasem myślę, że już zdecydowałam. Już widzę jakąś przyszłość wyraźniej jakby… dzieci biegają na bosaka po naszym własnym, a nie wynajętym, ogródku, po trawie albo puchowym śnieżku. Ja, wyciągam wybiegane o świcie nogi pod wielkim kwiatem, który o dziwo dalej żyje, na szezlongu, którego nigdy nie miałam, pośrodku domowej biblioteczki, takiej aż po sufit. Książki uwolnione w końcu z pudeł ze strychu, ogrzewają swoje grzbiety w popołudniowym słońcu, które mi wpada przez wielkie okno.

Mrużę oczy i się skupiam i marszczę, choć w wieku 36 lat pewnie dla dobra czoła nie powinnam, ale chcę dojrzeć, który to jest kraj. Czy za oknem są iglaki czy liściaste? Czy goście w klapkach i polarkach? Czy na tabliczce z adresem jest „ul.” czy „st.”?

No. I tyle. Jeszcze nie widzę, ale widać tak ma być 😉

A jak mnie dorwie za gardło dół, to sobie śpiewam pod prysznicem kilkanaście razy „I chose to be happy”, z „Diamonds” Rihanny i się cieszę, że dzieci cicho śpią, nie dzieje się nic złego, a na stoliku nocnym czeka i książka polska i angielska i że jestem dorosła i nikt mi nie powie, że mam wyłączać lampkę, bo jutro będę nieprzytomna.

Love, N. :*


55 wyświetleń

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page