JAK DZIEWCZYNA czyli recenzja “Bieganie. Kobieca strona mocy”
Każdy wie, że książki po okładce się nie ocenia. Ale moja podświadomość działa inaczej 🙂 Tytuł: „Bieganie. Kobieca strona mocy”. Zdjęcie: zachodzące słońce i widoki, za które dałabym się w taką pluchę pokroić. A do tego obiecujący napis: „Wymarzona sylwetka”. Coś mi się zdaje, że to będzie kawał dobrego czytadła.
Po pierwszych kilkunastu stronach stwierdzam, że jednak się myliłam. Brakuje mi w książce czegoś, czego bym nie wiedziała. Przerzucam kartki i omiatam wzrokiem kolejne rozdziały. Czytać? Odłożyć na półkę? Wtedy na jednym ze zdjęć widzę dziewczynę biegnącą z wózkiem. To chyba najbardziej dobitny sygnał do czytania dla kogoś, kto płaci za domenę „run with mum” 😉
Przypomina mi się, jak zaczynałam biegać.
Pierwszym źródłem wiedzy o tym sporcie był dla mnie „pan z wuefu”. Powiedział, że dobrze jest robić sprinty pod górkę, więc jeździłam na rowerze do parku i wbiegałam po piachu na jakiś kopiec. Na studiach biegałam nocą, żeby słuchać jak najmniej złośliwych komentarzy. Nie było kogo zapytać, co i jak. Dopiero kilka lat później upolowałam „Biegiem przez życie” pana Jurka Skarżyńskiego. Z płytą! Wow! 400 stron, mnóstwo tekstu, wykresy i pojęcia, które czytałam po kilka razy, żeby je zrozumieć. Widać byłam opornym materiałem, bo nadal miałam mnóstwo wątpliwości.
I na widok tego zdjęcia dziewczyny z wózkiem uświadomiłam sobie, że w przeszłości byłam idealną, potencjalną czytelniczką tej książki. Nie wiedziałam, jak sobie to całe bieganie poukładać. Pytania się mnożyły. Działałam po omacku. Na pierwszy półmaraton odważyłam się dopiero po siedmiu latach biegania, a noc przed nie mogłam zmrużyć oka ze stresu. To było najdłuższe 21km w moim życiu. Gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że kilka lat później przebiegnę ten sam dystans z córką w wózku i uśmiechem na ustach – haha! Nie ma mowy!
Kto, zakochany w bieganiu, czeka teraz siedem lat, żeby przebiec półmaraton??
No mało kto. Bo istnieją takie źródła, jak ta książka. Pełne faktów i podpowiedzi. Przystępne i zrozumiałe. Ciekawe! A na dodatek skrojone na potrzebę kobiet, które mimo rosnącej frekwencji na zawodach i coraz lepszej formy różnią się biegowo od mężczyzn. Bomba!
Postanawiam więc przeczytać tę książkę, wczuwając się w samą siebie sprzed trzynastu lat.
Co ma w głowie początkująca biegaczka? I jaką ma na to odpowiedź autorka książki, Ania Pawłowska-Pojawa – blogerka, felietonistka, biegaczka-amatorka?
JAK ZACZĄĆ?
Jak chcesz! Podoba mi się, że bieganie „na poważnie”, z pulsometrem i trenerem jest podane tylko jako jedna z opcji. Treningi bez ścisłej kontroli kilometrażu też się liczą! Ufff. Ania rozsądnie podpowiada, jak wystartować z projektem „bieganie”, żeby przedwcześnie nie spuchnąć. Objaśnia też jednostki treningowe. Fajnie, chociaż na tym etapie lektury „dawna ja” może się czuć lekko przytłoczona. Tak, umiem już przebiec pół godziny ciągiem i mi się podoba, a tu nagle głęboka woda: 4 dni w tygodniu, bieg do 75minut w terenie, sprinty, przygotowanie pod zawody…
Biorę jednak poprawkę na to, że biegów jest teraz nieporównanie więcej niż „za moich czasów”. A kto by nie chciał siebie sprawdzić? W końcu kobiety też uwielbiają się ścigać.
CZY POWINNAM ĆWICZYĆ COŚ JESZCZE?
Ręka do góry, która z nas nie chce podnieść pośladków/wyrzeźbić brzucha/zrzucić kilka kg …Coś nie widzę… Autorka opowiada o treningu uzupełniającym i chwała jej, że robi to w pierwszej części książki. W wielu biegowych pozycjach ten temat ląduje gdzieś na szarym końcu, a zasługuje na dużo więcej. Rozdział uzupelniłabym jeszcze o rozgrzewkę, rozciąganie i kilka dodatkowych ćwiczeń na core stability. Te dwa pierwsze to klasyk i chociaż narasta wokół nich dużo mitów, to taki trochę punkt obowiązkowy w biegowym elementarzu.
Core stability z kolei nie bez powodu zyskuje na popularności – wystarczy mało czasu, by osiągnąć dobre efekty.
W CO MAM SIĘ UBRAĆ?
Niby to, wyśmiany przez panów, typowo babski dylemat…ale w bieganiu ma swoje mocne uzasadnienie. Co więcej, płeć brzydka (brzydsza? szybsza?) też potrafi godzinami wybierać buty czy biegowe spodenki.
Muszę przyznać, że temat jest wyczerpany w 110%. Momentami podczas czytania czułam się jak ubraniowa ignorantka. Może nie biegam w powyciąganym dresie, ale nie zdarzyło mi się aż tak wnikliwie analizować kwestii sportowej garderoby. Nie będę zdradzała szczegółów, powiem tylko, że po lekturze tego rozdziału pozostaje tylko kwestia wyciągnięcia ze świnki-skarbonki tych kilku stówek. I oczywiście dobranie Butów Idealnych – tego nie zrobi za nas nawet najlepsza książka.
W KTÓRE GADŻETY WARTO INWESTOWAĆ?
„Umiarkowana gadżeciara” to hasło przewodnie jednego z rozdziałów. Mam dość oldschoolowe poglądy na ten temat, więc daruję sobie teksty typu „za moich czasów” i „na co ci to” 😛
Ania robi szybki, ale porządny przegląd po tym, czym kuszą nas spece od marketingu. Wybór, tak jak w „Randce w ciemno” należy tylko do Ciebie…
JAK SCHUDNĄĆ?
Nie ma tu magicznej recepty. A to dlatego, że ona nie istnieje. Jest tylko przepis – silna wola + odpowiednie jedzenie + odpowiedni trening. Voila. Ania obala przy okazji kilka mitów (nie powiem, jakich!). Z doświadczenia wiem, że wielu początkujących biegaczy może liczyć na dobre efekty po wprowadzeniu tych małych, prostych zmian.
A im dalej w las, tym trudniej – wiem, bo sama tkwię w jego najciemniejszym zakątku 😀
Po zachęcającym haśle „wymarzona sylwetka” na okładce liczyłam na coś więcej. Ściągnęłam się jednak na ziemię – odchudzanie nie jest głównym tematem tej książki.
CZY STARTOWAĆ W ZAWODACH?
O taaak. Adrenalina, nogi jakoś szybciej chodzą, są załamki, euforie, kryzysy i przygody na trasie…
Nie znam Ani, ale zgaduję, że jest dobrze zorganizowana. O niektórych niuansach bym nawet nie pomyślała, a faktycznie mogą pomóc debiutantom zarówno na kameralnym biegu po lesie, jak i na masowych zawodach w stolicy. To taki niezbędnik na pierwsze starty. Super!
„Bieg jako taki kończy się w chwili przekroczenia mety. Właśnie w tym momencie wyłączasz zegarek i aplikację, a potem nadstawiasz szyję po medal” – pisze autorka, a choć wiem, że tak właśnie wygląda to nasze nowoczesne bieganie, trochę mnie razi ten tekst. Podejrzewam, że mogę już trochę przynudzać z ideą spontanicznego biegania, więc szepnę tylko od siebie: spróbuj czasem pobiec BEZ zegarka i BEZ aplikacji. Najpierw trzeba poznać swoje ciało. Żadna elektronika w tym nie pomoże…A od mierzenia czasu masz chipa, więc Twój sukces na pewno będzie udokumentowany, sklasyfikowany i opublikowany.
CZY JESTEM W STANIE PRZEBIEC MARATON?
Królewski dystans to temat obowiązkowy w książkach o bieganiu. W opisywanej przeze mnie lekturze jest on potraktowany dość ogólnikowo. Podejrzewam, że czytelniczki książki raczej przewertują ten rozdział. W końcu na początku biegowej przygody maraton wydaje się czymś nieosiągalnym…
CZY MUSZĘ MIEĆ TRENERA?
Nie. Ale jeśli Twój cel biegowy mierzy się w godzinach lub minutach i chciałabyś do niego dojść optymalną drogą – potrzebujesz planu. Tabelka z internetu vs. doświadczony trener – wybór jest dość oczywisty, choć nie przesądzony. O tym, jakie są plusy obu opcji można poczytać w końcowej części książki.
Poza odpowiedziami na te klasyczne pytania, książka kryje w sobie kilka perełek. Spodobało mi się na przykład zestawienie kobiecych biegów na świecie – nie zdawałam sobie nawet sprawy, ile ich jest! Ach, gdyby tak pojechać pościgać się „jak dziewczyna” w San Francisco… i dostać na mecie srebrny wisiorek zamiast medalu 🙂
“Bieganie” jest bardzo na czasie. Poczytacie tu i o triathlonie, i o ultra, i skarpetkach kompresyjnych.
Dzięki sporej ilości łatwych w odbiorze tabelek oraz podsumowaniach po każdym rozdziale, łatwo się „połapać”. Ta forma ułatwi początkującej biegaczce ułożenie sobie świeżo pochłoniętej wiedzy w głowie.
Gdybym przeczytała „Kobiecą stronę mocy” te kilkanaście lat temu, obstawiam, że pomyślałabym:
Fajna z tej (pani?) Ani babka. Opowiedziała mi co i jak prostym, lekkim językiem – jak znajomej. A to wszystko per „ty”, bez sztucznego dystansu.
Znalazłam swój biegowy elementarz. Mam w nim raczej biegowy lifestyle niż pół książki niezrozumiałych planów treningowych. To, co trzeba wiedzieć na start w pigułce. Teraz pozostaje tylko czytać, pytać, testować i…BIEGAĆ!!
Ania wraca właśnie do treningów po urodzeniu synka. Mam nadzieję, że dołączy do grona mam biegających z wózkiem 🙂
Za książkę dziękuję wydawnictwu EDGARD.
P.S. Jeszcze jedno! „Bieganie” zaczyna się od nawiązania do kampanii Always „Run like a girl”. Widziliście? Jeśli nie, zobaczcie koniecznie! Z gatunku wzruszająco-motywujących.
Ostatnie posty
Zobacz wszystkieMuszę się do czegoś przyznać. Mam nawyk gapienia się na okładki książek. Zdarza mi się zajrzeć komuś przez ramię w tramwaju albo...
Comments