top of page

DZIĘKUJĘ WAM! + jak blog zmienił moje życie?

Musiałam Wam to napisać, choć…jest dość prywatne.

Szłam ostatnio wzdłuż pola golfowego ze słuchawkami na uszach, szerokim łukiem omijałam psy-bydlaki latające luzem i odmachałam dwóm staruszkom, które…cóż, wyprzedziły mnie 🙂 Dopadła mnie wtedy taka fala w klimacie deja-vu i przewinęła mi się taśma.

Najpierw do momentu, gdy biegłam nocą, w deszczu, po Warszawie i słuchałam dokładnie tego samego podcastu. Zupełnie inaczej go wtedy odbierałam!

A potem jeszcze trochę, i jeszcze, i jeszcze.

Zatrzymałam się w końcu na pierwszej ciąży, 4 lata temu. Jej ostatnie 4 miesiące spędziłam…oglądając serial, czytając lekkie książki (takie, które dają chwilę przyjemności, ale zaraz po odłożeniu wylatują z głowy), gotując zbyt skomplikowane potrawy, które w połowie się nie udawały, przeczesując opinie o Wyprawce Idealnej, skacząc na piłce i tęskniąc okrutnie za sportem, przy którym można się spocić.

Byłam wściekła, choć jednocześnie bardzo szczęśliwa. Niecierpliwa. Zmieniłam się w zrzędo-płaczkę. Ale teraz też wiem, że byłam…rozleniwiona! Nic więc dziwnego, że dni ciągnęły się jak mozzarella.

JESTEŚ PODRÓŻNIKIEM

Takim z coraz cięższym bagażem. Krążysz i eksperymentujesz. Jesteś czasem w życiowym punkcie, z którego za nic nie chcesz wyjeżdżać. Bywają i takie, z których z krzykiem uciekasz, albo chcesz, ale coś się trzyma mocno za kostkę.

Włóczysz się…biegniesz…zawracasz…rozbijasz namiot i czekasz…,ale finalnie zawsze wychodzi na jedno: do przodu, do przodu, do przodu.

I gdy tak sobie patrzę na tę moją czteroletnią wędrówkę od pierwszej do drugiej ciąży, mam w głowie setki myśli, a jedna z nich dotyczy z Was i brzmi: DZIĘKUJĘ! Więcej za moment.

KROK W KROK ZA  INTUICJĄ

Zaczęłam pisać tego bloga z…braku czasu, frustracji i kompletnego pogubienia. Byłam tak wykończona kilkunastoma pobudkami w nocy, że czasem snułam się po parku jak widmo, w przeciwdeszczowej pelerynie, opierając się o wózek. Inaczej przypuszczam, że mogłabym się przewrócić na mokry chodnik 🙂

Te moje plany o wspólnym sporcie wydawały mi się nagle jakimś żartem. Z jogi nas delikatnie wyproszono, na cross-ficie mogłam zrobić może dwa ćwiczenia z trzydziestu (przez resztę czasu negocjowałam z małą 😉 ), a ulotkę o sekcji wspinaczkowej dla mam wrzuciłam po prostu do kosza – z dzieckiem pod pachą baldów raczej nie zrobię.

Tak…to moje słodkie kochanie dało mi do wiwatu!

Zapadałam się w ten czarny nastrój – teraz już wiem, że to był pełnoprawny baby blues. Wyrzuty sumienia lazły za mną wszędzie: że nie umiem jej uspokoić, że źle mi to macierzyństwo wychodzi, że coś ewidentnie jest ze mną nie tak, skoro w parku mijam uśmiechnięte dziewczyny siedzące na ławkach i bujające wózki stopą.

Któregoś dnia przechodziłam przez pasy tak wolno, że w połowie włączyło się czerwone światło. Dobiegłam z wózkiem na chodnik i intuicja krzyknęła mi prosto do ucha coś, co miało o taki sens: “nie masz czasu na wszystko, czego chcesz? To wybieraj tylko to, bez czego nie będziesz sobą!”.

To było całkiem proste! Bieganie i pisanie. Pisanie o bieganiu. Bieganie z wózkiem. Tak się zaczęło i tak  trwa.

HAHA, PO CO CI TO?

Jak się prowadzi bloga nie wspierając go finansowo i nie korzystając ze znajomości online? Ufff. Pod górkę. Jeśli lubisz podbiegi, byłbyś zachwycony!

Wszystko idzie w o l n o. Piszesz godzinami, po czym…proste, nikt tego nie czyta. Walczysz z wtyczkami, layoutem, kodem, formatowaniem, zmęczeniem i ciągłym zwątpieniem, czy to aby naprawdę ma jakikolwiek sens. Szuflada te wypociny przyjęłaby otwarcie. Czytelnicy…hmm, bywa, że widzisz ich tylko u innych. Inaczej już dawno uznałbyś, że są zmyśleni jak yeti lub wróżka-zębuszka.

A najczęstszym pytaniem, które sobie zadajesz jest “po co mi to?!” – zwłaszcza, jeśli jest tyle innych, finansowo opłacalnych albo przydatnych rzeczy do zrobienia. Poważnych. A nie jakiś tam…blogasek.

Mnóstwo osób prędzej czy później słucha tego głosu rozsądku i znika. Para w gwizdek.

DAM MU SZANSĘ

Ten blog był dla mnie często jak mężczyzna. Rozsądek mówił: “rzuć go w cholerę, nic z tego nie będzie!”, serce: “daj mu szansę”. Dawałam, bo trzymałam się tylko intuicji, która mówiła wyraźnie, że staną się dobre rzeczy. Muszę być tylko cierpliwsza niż dotychczas. Wybrać dla siebie tylko co, co serio ważne. Trzymać się kursu, ale ciągle go korygować. I tak płynęłam, nie wiedząc dokąd, ale wierząc, że po sztormie i samotności w tym morzu online czeka na mnie coś ciekawego. Wyspa, hamak i siorbanie przez słomkę mleczka z kokosa, tak na przykład 🙂

Blog był jak magnes. Przyciągał kolejne rzeczy, a ja je tak zbierałam, oglądałam i składałam jedno w drugie, a niektóre z hukiem wykopywałam w kosmos. Nauczyłam się wreszcie selekcjonować. Przytłoczenie i początki depresji przeszły do historii.

Wkręciłam się kompletnie w bieganie. Raczej, że “sportowcem już nie będziesz”, “na olimpiadę nie pojedziesz” i tego typu odkrywcze teksty z zewnątrz są oczywistością. Ale…swoje mogę wybiegać, siebie mogę wyprzedzić, a nawet i czasem innych. Coraz częściej.

Wróciłam do masowego czytania i pisania. Poza beletrystyką zakopałam się w książkach psychologicznych i WOW! Ile mi się w tej głowie poukładało…

Poznałam mnóstwo ludzi i okazało się, że znajomości online też mogą być pełnoprawne. A do tego takie elastyczne.

Wszystko tak szło; jedno za drugim. Ułożyłam sobie podstawowe sprawy i kręci mnie, że to dopiero początek!

Zrozumiałam, skąd moje kompulsywne jedzenie. Rzuciłam to. Rano wstawałam z nową energią, a nie gulą w brzuchu. Uczyłam się o rzeczach, które mnie interesują. Dlaczego wcześniej tego nie robiłam?! Miałam wrażenie, że obudziłam się i wyostrzyły mi się wszystkie zmysły. A to wszystko, rozwieję ewentualne wątpliwości, bez wspomagaczy 🙂 Przestałam żyć w bałaganie. Przysięgam, że kiedyś ubrania wysypywały się dosłownie z mojej szafy. Przez prawie rok miałam zaburzoną gospodarkę hormonalną i leki nie dawały efektów, póki nie zmieniłam swojego nastawienia.

A potem ten wyjazd po przygodę i ciąża, która wygląda o 180 stopni inaczej, niż pierwsza. Też ćwiczę i czytam, ale wszystko inne wywróciło się do góry nogami! Choć nie chodzę teraz do pracy, dzień mam wypełniony po brzegi i zwyczajnie czuję to swoje życie. Nie przełączam już ze znudzeniem kolejnego odcinka serialu. Właściwie nie włączam ich wcale (choć nie widzę w tym nic złego, jeśli tylko nie wysysa to z energii).

DZIĘKUJĘ!

Was zostawiłam na deser 🙂 Moja ulubiona część!

Nieliczni z Was są ze mną od samego początku i mieli małego Big Brothera w dużo mniej spektakularnej wersji 🙂 Widzieliście część tej podróży i sama jestem ciekawa, czy online te zmiany też są takie widoczne, jak offline.

Dołączaliście w trakcie tych trzech lat i choć nigdy nie byliśmy razem na żadnej imprezie, a ja tak mało o Was wiem – dziękuję!

Gdyby nie Wy, przerwałabym w którymś momencie. A teraz wiem, że ten blog był, JEST mi niezbędny w tej szumnie zwanej podróży 🙂

DZIĘKUJĘ WAM, BO:

– choć się nie znamy, mam Wasze wsparcie i staram się jak mogę, żeby Wam się rekompensować! czytacie. Dla kogoś, kto kocha pisać nie ma nic przyjemniejszego. Liczę na to, że gdy napiszę już książkę, nie zostawicie mnie na lodzie 🙂 kibicowaliście mi, gdy miałam biegowe kryzysy i gratulowaliście, gdy przekraczałam swoje granice piszecie mi, że zdalnie pomogłam Wam w rzeczach, o których nie miałam nawet pojęcia – to dla mnie czysta przyjemność i OK, niech brzmi szumnie, ale też zaszczyt! pokazujecie mi Wasz punkt widzenia – nigdy nie myślę, że mam monopol i lubię zderzać moje doświadczenia z Waszymi wyciągnęliście mnie z największego blogowego kryzysu, gdy w sierpniu się z Wami pożegnałam pokazujecie mi, że jest nas mnóstwo – osób, które mają swoje małe-wielkie pasje, walczą o swoje w codziennych zawirowaniach i są pełni dobrej energii opowiadacie mi swoje historie w prywatnych wiadomościach i mailach – to dla mnie znak, że choć trochę “jest między nami chemia” 🙂 radziliście mi z wieloma rzeczami! mogę na Was liczyć!

Jestem zwyczajnie pod wrażeniem, jak bezcenne rzeczy można mieć pisząc sobie tak po prostu, za darmo.

Mój blog nadal rozwija się w swoim tempie. Nie zarabiam na nim, więc bardziej liczy się dla mnie autentyczność i szczery klimat, niż potencjalne pieniądze i tłumy czytelników. Choć te 5, 6, 7 tysięcy czytelników na miesiąc, którzy tu zaglądają, to dla mnie niesamowicie dużo! Nie podejmując się współprac mogę Wam pokazywać dokładnie to, w co sama wierzę.

Więc…już tak dobijając do brzegu…

Jeśli Ty też jesteś teraz w podobnym miejscu, gdzie byłam ja – w dołku – lub zamiast iść dalej czaisz się w namiocie i nie wiesz, co teraz – posłuchaj czasem swojej intuicji. Kobitka dobrze gada 🙂 Za krzakiem może czaić się przepaść albo szalona, murzyńska imprezka z boskimi, pieczonymi bananami. Warto pójść.

Jednak przepaść? Spadać też nie można w nieskończoność. A gdy sięgnie się przygnębiającego dna, można się już tylko od niego odbić…dlatego kocham bieganie. Daje silne nogi, żeby zrobić ten wyskok tak na maxa 🙂

1 wyświetlenie

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page