BIEGANIE CZY TRENOWANIE BIEGANIA – CO WYBIERASZ?
Hmmm, głowy sobie uciąć nie dam, że ten tytuł jest po polsku, ale na pewno wiecie, o co biega. Dziś będzie konkretnie, kawa na ławę, a potem rura do książki, rura do łóżka, bo o świcie rura na basen. Lecimy!
Nie biegałam 4 dni. 4!!!! Wystarczyło, żebym czuła się dziś jak świeżak, a za tym wrażeniem przyszły wspomnienia. Setek, tysięcy razy, gdy wiązałam buty i wychodziłam pod wpływem ochoty, nie planu. Krótkich przebieżek, które kończyły się po 2 godzinach i dni, gdy odbębniałam najkrótszą możliwą pętlę i, omijając rozciąganie (bo młoda, bo niedoświadczona 😉 ), wracałam do ciepłej chatki.
Przed chwilą też wpadłam do domu i, jeszcze w sportowych ciuchach, mam ochotę zrobić szybki przegląd biegowych opcji.
Bieganie czy trenowanie biegania? Czym się one różnią i czy warto się przerzucić z jednego na drugie?
BIEGANIE
Jest coś, z czym nie wygra nawet najlepszy plan treningowy: wolność. Swoboda. Jeśli właśnie to Cię w bieganiu kręci możliwe, że zamknięty w ramy planu przygaśniesz, a spontaniczna ochota na ruch zamieni się w formę obowiązku.
Nie masz dziś nastroju? Będzie jutro. Planowałeś 10km, wyszło 5? I co z tego? Póki masz to, czego w sporcie szukasz (rozluźnienia? wyładowania? zmęczenia? satysfakcji?), jesteś górą. A to, po ilu km i w jakim tempie to osiągniesz, nie ma żadnego znaczenia. Jest elastycznie i dokładnie po Twojemu. Nie musisz zrywać się o świcie, by wykręcić trening zanim wstanie Twoje dziecko. Odpada odłączanie się od grupy na wyjeździe – gdy jedzą rano śniadanie, gdy piją wieczorne wino – bo dziś, akurat DZIŚ coś trzeba nabiegać. Dopasowujesz bieganie do puzzli innych planów, nie odwrotnie. Gdy nie pasuje – odkładasz na bok, zamiast na siłę wciskać zamiast innego elementu.
W takim scenariuszu nic nie jest przesądzone i żadne wydarzenie nie zrujnuje miesięcy pracy. Kontuzja? Wyleczysz i wrócisz, jak zwykle na luzie. Choroba? Regres? Czy to ma znaczenie? Możliwe, że tego nawet nie zauważysz. A nawet jeśli – to nie ma większego znaczenia. Takie bieganie jest cierpliwe, bez skrajnych emocji. Nie ma euforii zrealizowania trudnego celu, ale też (…częstszych, przynamniej u mnie 😉 ) wyrzutów, że mogło się lepiej, szybciej, strategiczniej. Nie podbijasz sobie ciśnienia wynikiem, bo czasem nawet go nie znasz. Jeśli startujesz, umiesz chłonąć 100% atmosfery, wystawiać rękę do każdego machającego dziecka na trasie, rozmawiać z innymi.
Jest luźniej. Spontanicznie i beztrosko. I wszystko byłoby pięknie, ale jest też…wolniej.
TRENOWANIE BIEGANIA
„Wkręcasz się, przecież żyć z tego nie będziesz!” – słyszę czasem, ale od kiedy przeszłam na tę drugą stronę po 14 latach biegania ze scenariusza nr 1 – przepadłam. Trenowanie biegania – nawet, jeśli to amatorska zabawa – jest namiastką sportowego trybu, który możesz sobie narzucić idąc za wskazówkami trenera. I choć bywa ograniczające, a już na pewno bardziej męczące, to daje wciągające efekty, o które trudno przy rozmytym trybie bez konkretnych planów, cyferek, tempa, kilometrażu.
To najlepszy prezent, jaki możesz sobie sprawić, jeśli poza biegową wolnością kręci Cię prędkość, przekraczanie granic, testowanie siebie, docieranie tam, gdzie nawet się nie marzyło szybciej, niż się o to samego siebie posądzało.
Treningi biegania to – jasne! – pewne ramy, wytyczne, ograniczenia. Czasem wyjście z domu nie pod wpływem ochoty, ale przyzwyczajenia czy przykładności. Bo tutaj dużo ma znaczenie – regularność. Trzymanie tempa. Wykręcony kilometraż. Wszystko wyjdzie jak na dłoni, w smsie po zawodach: czy przytrzymały Twoje nogi, czy przytrzymała głowa.
Bardzo też możliwe, że im lepszy będziesz, tym więcej Ci się zachce. Twoje plany staną się bardziej zachłanne, wymarzone cyfry – ambitne, a dystanse – dłuższe. Zobaczysz, że dotarłeś tam, gdzie ci, których kiedyś podziwiałeś. To wciąga, bo zawsze jest jeszcze coś, co możesz zrobić, rezerwa, którą chciałbyś odpalić i zobaczyć, co wtedy.
Masz też kopa: motywację do systematyczności. Bo praca z trenerem jest jak obietnica; wiesz, że na końcu tego excela z planem jest nagroda, którą możesz odebrać. Wystarczy próbować, trzymać się wskazówek i nie pęknąć na trasie biegu 😊
To jak gra w domino, bo wyciągnięcie jednego/kilku klocków burzy schemat. Osłabi efekty lub zagrozi kontuzją. Dlatego czasem wciśniesz twarz w poduszkę, gdy ciemną nocą budzik wykrzyczy Ci, że dla Ciebie nastał już dzień, albo będziesz zrzędził pod nosem, wychodząc na zalane deszczem miasto, żeby kopać adidasami w kałuże.
Wciśniesz, pozrzędzisz, ale wyjdziesz!
Biegałam 14 lat „po swojemu”. Wzmocniłam mięśnie, napakowałam nogi 😉 dowiedziałam się dużo o sobie, przemaglowałam w myślach wzdłuż i wszerz całe swoje życie, uodporniłam się na choroby.
…a potem, 1,5 roku temu dostałam w ręce pierwszy plan pełen skrótów i cyfr. Moja wewnętrzna biegaczka spojrzała i prychnęła: „a co z wolnością?! Po to biegam!” Ale odezwało się coś jeszcze. Najpierw nieśmiało: „spróbujmy…” a potem głośno: „WCHODZĘ W TO!!”.
Po tych miesiącach zmieniłam 5km z 24min na 20:30, 10km z 49min na 42:30, połówkę z 1:54 z hakiem na 1:35 i odważyłam się na maraton, o którym myślałam, że to dystans nie dla mnie, a już wiem, jak to jest biec go 3h 23 min i mieć jeszcze siłę na wieczorne zwiedzanie miasta.
Uwielbiam, jakie daje mi to emocje (złe i dobre), ale raz na jakiś czas odgrywam tę samą scenkę: nie patrzę w plan i biegnę tak długo, jak chcę i tak szybko, jak chcę. Po dawnemu, po swojemu, po wolność, po prostu 🙂
„Szybko” i „daleko” dla każdego z nas znaczy co innego. Dlatego najlepsze, co daje trenowanie biegania to ściganie się z cwaniakiem, samym sobą 😊
Jakie bieganie wolisz? A może przeplatasz lub dalej nie możesz się zdecydować? 🙂
Comments