top of page

SMOG W MOIM MIEŚCIE

Metro sunie za darmo, bo mówią, że to, co puszy się przy słońcu to nie chmury, tylko smog. – Mama, chcę się rzucać! – woła N. w drodze ze żłobka i wymachuje łapkami pełnymi śniegu. Oddaję jej śnieżką prosto w pupę i poganiam. – Chodź, chodź. Dzisiaj w mieście jest smog! – rzucam, choć to nie TEN powód, dla którego mi się śpieszy. Śpieszy mi się, bo mam w głowie wszystko, co już dzisiaj trochę opóźnione i się sypie jak domino w moim mikro-planie.

N. staje jak wryta, robiąc wielkie oczy. – Łaał! Smok? Jest mu zimno! Tsieba dać mu swetelek…- i już zdecydowanym krokiem rusza w kierunku domu, wymachując torbą ze żłobkowymi klamotami. Uwielbiam w niej tę dziarskość i minisiłę; próby przepychania zgrzewki z mineralką, „sama, sama!” na jakąkolwiek próbę pomocy i to podejście typu „jestem dziewcinką, poladzę sobie”. Idziemy, a ja kontynuuję bez namysłu rozmowę: – A nie boisz się tego smoka? – Smok nie jest groźny, mama. Nadinka chce się rzucać po śniegu. – włazi w osiedlową zaspę i układa się do robienia anioła.

Ciemno już. Marznę bez rękawiczek i skaczę wzrokiem po jasnych oknach, za którymi chowają się ludzie z dziećmi, ciepłymi herbatami i wymieszanymi puzzlami. Mogłybyśmy odpalić osiedlową, śnieżkową wojnę i ganiać się po długiej alejce wzdłuż tui. Przewentylować się świeżym powietrzem, orzeźwić nimi płuca i obudzić skórę, wysuszoną sztucznym ciepłem z kaloryfera. I robić zimą to, co Ty, ja i nasze osiedlowe szajki x lat temu, gdy śnieg sięgał nam plecaków, jeździło się na łyżwach choćby po chodnikach i trawie, taki klimat.

Mogłybyśmy, ale zrobiłyśmy szybkie dwa anioły i uciekłyśmy do sklepu po nowe skarpetki i miętę. Smog w mieście, SMOK w mieście robi swoje i trochę straszy…

Kto mi powie prawdę o tym, co wdycham robiąc trening w drugim zakresie w centrum Warszawy? Albo poda limit minut, które mogę bezpiecznie dać córce na śniegu nie ryzykując świństw, które wpełzną w małe płuca?

Dygam dziś przed tym SMOKIEM jak przed wszystkim, nad czym nie mam kontroli.

Nic o tym cholerstwie prawie nie wiem i wściekłość mnie dopadła gdzieś na pustej trasie żłobek-dom. I gdy mała N. maszerowała śpiewając na swój pełen regulator „Mam tę moc” z Krainy Lodu, polazłam za tą smogową myślą, żeby szybko pojąć drugie dno moich nerwów poza oczywistą obawą o zdrowie i przyszłość w mieście z wiszącą nad nim szarą chmurą.

Dupek nadepnął dziś na moją, NASZĄ W O L N O Ś Ć! A ona jest dla mnie gdzieś na podium wszystkich wartości. Czy wiedziałam to wcześniej? Nie pamiętam.

Wszystko mi się ułożyło jak dobre puzzle w dobrych pudełkach. Skąd to walenie serca, gdy biegłam sama, w ciemnościach, Drogą pod Reglami, a potem słońce dźwignęło się nad polaną i ruszyło mnie to bardziej niż wschody na wszystkich wakacjach?

Wolność, nie ulga.


                                                           samotny trening na Drodze pod Reglami- 22km


Skąd opór przed bieganiem matematycznym, w 100% po planie, z zsynchronizowanym zegarkiem?

Wolność, nie lenistwo.

Skąd ten ciężar, który mieszał mi w głowie, gdy N. miała kilka miesięcy i płakała wybitnie często, a ja czułam, że zaraz się uduszę pod wyrzutami sumienia i monotonią?

Wolność, nie wyrodność.

Skąd opór, gdy ktoś dyktuje mi, co mam robić, czego się uczyć i gdzie pójść? Zarywałam niezliczoną ilość lekcji w liceum, żeby jeździć na rowerze i leżeć nad miejskim jeziorem ze znajomymi i pustym brzuchem. Nie dlatego, że nie lubiłam się uczyć, ale dlatego, że nie lubiłam się uczyć rzeczy nudnych.

Wolność, nie bunt.

Przekręcam klucz w zamku, mała wpada do środka w brudnych butach i wbiega do pokoju. – Hejjj! A butki? Chodź je szybko wytrzeć! – wołam za nią szurając po wycieraczce. – Nie mogę! – słyszę stłumiony przez ścianę głosik. – Szukam kocyka. Smoku jest zimno, mama!

Pojęcia nie mam, jak długo uchowa się w niej ta wolność myśli i zielone światło na wszystkie absurdalne połączenia zdarzeń. Dzisiaj chcę tylko jednego, i to wcale nie jest nawet krystaliczne powietrze, po którego namiastkę ruszymy sobie w Bieszczady i do Norwegii, po nitce za małymi marzeniami.

Jedna rzecz. Nie ubić w niej TEGO, tylko karmić i patrzeć jak rośnie, żeby starczyło na nas dwie, gdy dopadną mnie ramy i realia.

Puścić tego smoka wolno. A potem cisnąć, szybko, byle za nim.

fot. spidersweb.pl

1 wyświetlenie

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

WYSZŁAM NA MIASTO, a tam życie

….w pępku Wwy. Sobie tętni. Idę środkiem, jak w bańce, jak w bajce, niewidzialna. Adidasy nie brzmią na tym zgrzanym chodniku, jak powinny, nie ma stuk-stuk-stukstukstuk. W tej trattorii na rogu włosk

ROZWAŻNA CZY ODWAŻNA? List do dziewczynek.

Wsunęła stopy w buty i poleciała nosem prosto w dywan. – Mamo! Są złączone, złączone, złą…… – rozpacz razy milion. Wybiegłam jak z kadru słabej komedii, z nożyczkami w jednej ręce, tuszem w drugiej.

bottom of page