PIERWSZEJ KLASY ŚCIEMA, że możesz być kim zechcesz
Jak uprzykrzyć sobie życie? 1. Znajdź w sobie coś, co Ci się nie podoba. 2. Próbuj to za wszelką cenę zmienić. 3. Odkryj, że się nie udało. 4. … i znowu się, #$%^&*(), nie udało. 5. Postanów, że będziesz szczęśliwy dopiero, gdy się jednak (jakimś cudem) UDA.
Voila! W świecie totalnej niepewności ten sposób jest genialnym wyjątkiem. Działa – ZAWSZE. To pewniak. Jaka szkoda, że to parszywa pułapka.
* Skąd ten dziwny pomysł, że każdy z nas może wszystko? S e r i o? Ja wiem, że to dobrze wygląda w amerykańskich, motywujących książkach (które, na dodatek, bardzo lubię). Tylko… „Oo! Mogę wszystko!” – śpiewało L.O. 27 w czasach tak zamierzchłych, gdy ludzie w LO wydawali mi się być mega dorośli. „You can do it!” „Możesz być kim chcesz!” … A ja uważam, że to nadmuchana ściema. Bo są takie części nas – wyglądu, charakteru, osobowości, których zmienić się praktycznie NIE DA.
Takk. Ja wiem, że słowo „nie” dla niektórych nie istnieje (albo istnieje, ale nie ma większego znaczenia – patrz: moja 1.5 roczna córeczka 😉 ). Jasne, że teoretycznie wszystko da się zmienić. Pytanie brzmi tylko, czy WARTO?
Czy warto uganiać się za czymś, co naprawdę jest absurdalnie daleko i czego możemy przenigdy nie złapać? Czy warto dręczyć się czymś, co lepiej byłoby po prostu zaakceptować i polubić? Czy warto mieć totalnie nierealne marzenia i upierać się przy ich realizacji? I, ostatecznie, czy jeśli nawet UDA się zmienić to coś, to czy będzie Ci z tym dobrze? A może…już nie będziesz sobą? A koniec końców i tak wrócisz do natury?
OK, zakładam, że to ten moment, gdy robisz oczy jak pięć złotych i zastanawiasz się, o czym ja do jasnej ciasnej w ogóle piszę. Pewnie, że wyjaśnię. To jedziemy:
WEWNĄTRZ: OSOBOWOŚĆ
Nie wierzę w horoskopy (choć te z onet.pl, opisowe, z ciekawością kiedyś przeczytałam i nawet znalazłam w nich cząstkę siebie 😉 ). Nie wierzę, bo zakładam, że sorry, ale to JA mam wpływ na siebie. I to, jaka jestem, zależy tylko ode mnie. Nie od ułożenia gwiazd w dniu moich urodzin. Nie od ukrytego znaczenia mojego imienia.
Ode MNIE!
Na olśnienie czekałam 20kilka lat. Zmieniła mi się perspektywa, gdy przywieźliśmy do domu niespełna 3kg w (za dużym) beciku. Mam podgląd na żywo, jak powstaje człowiek. Jak z dwuwymiarowego ludka na USG robi się trójwymiarowy kruszek, który płacze i nikt nie wie, dlaczego. I jak kształtuje się charakter. Mówcie co chcecie: że to wychowanie, że to przebieg ciąży, że to paranoja…
A moja teoria jest taka: dziecko to nie jest biała kartka i my, pełni zapału rodzice, wcale nie możemy go ulepić od zera jak z plasteliny. W komplecie z kolorem oczu i tonem głosu dostajemy konkretny charakterek.
N i e w i e r z ę, że mogłabym rodzicielskim czary-mary zmienić moją córeczkę w potulną i spokojną. To nie tak, że idę na łatwiznę, zwalniam się z Wychowania przez duże W i od teraz będę tylko obserwować, jak ten charakter ewoluuje, aż w końcu, niekontrolowany, totalnie eksploduje, a my z P. pójdziemy z torbami 😉
Ale… Każdy z nas ma swój charakter. Od zawsze. To takie cechy, które pasują do nas jak ulał , tak jak naturalny kolor brwi. „Ustawienia domyślne”, które jasne, że można zmienić, ale nikt nam nie da gwarancji, że nie padnie od tego cały system.
Introwertyk od małego będzie oddychał z ulgą, mogąc w spokoju malować czy czytać, zamiast bawić się z osiedlową, rozkrzyczaną bandą dzieci. Artystyczna dusza chętniej wybierze lekcje gry na gitarze niż karnet na judo. A dusza towarzystwa więdnie w zamknięciu, marząc o towarzystwie, śmiechu i zabawie.
Są cechy, nad którymi można (a nawet TRZEBA) pracować, żeby umilić sobie życie. Nieśmiałość – do okiełznania, choć lekko nie jest (i całkiem dużo o tym wiem). Skłonność do porównywania – do utemperowania, gdy tylko sobie człowiek uświadomi, jak bardzo nie ma ona sensu. Ale te ustawienia domyślne: osobowość, temperament, charakter… może by je tak po prostu zaakceptować, zamiast marzyć, że jest się kimś zupełnie innym?
To teraz przykłady: Podziwiam osoby, które walą prosto z mostu. Jestem na to zbyt wielką…dyplomatką? Wrażliwcem? Tchórzofretką? Whatever! Mogę za każdym razem wściekać się, gdy znów coś ciśnie mi się na usta i tam zostaje. Uwięzione. Albo… zwyczajnie na to machnąć ręką i dać sobie zielone światło na bycie sobą.
Inny przykład: mogę rwać włosy z głowy za każdym razem, gdy moja mała kombinuje, żeby nie zasnąć. Wnerwiać się i nakręcać, pytając Wszechmogącego, dlaczego synek A potrafi paść w krzesełku do karmienia, a córka B zasypia w swoim łóżeczku, bez cyrków i dąsów, i to od urodzenia. Albo…wziąć setny, głęboki oddech i śmiać się z tego, jak wiele może zrobić 1.5 roczne dziecko, byle tylko nie zostało „odcięte” od zabawy i wysłane do krainy snów. Zaakceptować, że ONA TAKA JEST.
Możesz być kim chcesz? Może możesz, ale czy ten Nowy Ktoś to dalej będziesz Ty? 🙂
NA ZEWNĄTRZ: WYGLĄD
Grząski grunt. Zwłaszcza, jeśli zdajesz się w nim lekko zapadać przez nadprogramowe kilogramy…;-)
Jeśli jeszcze nie wiesz, jak powinien wyglądać ideał, to czas najwyższy wyjść z jaskini!
Ideał kobiety ma płaski brzuch z zarysowanymi mięśniami brzucha. Nogi szczupłe, najlepiej długie jak u Barbie. Zdecydowanie ma czym oddychać – nawet, jeśli intensywnie ćwiczy, żeby ten sześciopak wydobyć na światło dzienne. Pośladki ma jędrne i uniesione (to proste – wystarczy robić SQUATY. Dużo squatów. Jak dużo? Nie wiem, bo robię całkiem dużo i nie za bardzo to działa). Ideał mężczyzny jest, mam wrażenie, szerszym pojęciem. Funkcjonuje taki, który lansowany jest przez męskie fit-gazetki czy reklamy odżywek i taki, który siedzi w głowie wielu kobiet (na szczęście mniej wymagający, bo większość z nas wcale nie chciałaby przytulać się do misternej rzeźby z mięśni).
Dążysz to ideału? Uważaj. Jeśli dasz się złapać w tę pułapkę, możesz siedzieć w niej długie lata. Spędzisz je na siłowni, przerzucając ciężary, testując nowy sprzęt i kolejne koncepcje trenera. Na próbowaniu kolejnych mniej lub bardziej rozsądnych diet/sposobów odżywiania, za każdym razem mając nadzieję, że TYM RAZEM skończysz z ciałem, o którym marzysz. Na huśtawce emocjonalnej, gdzieś pomiędzy „mogę wyglądać tak, jak tylko zechcę” a „cholera, dlaczego się nie udaje?”. I znowu: NIE MÓWIĘ, że się nie da. Ani, tym bardziej, że nie warto się poświęcać, trenować, przekraczać swoje (czasem tylko psychiczne), granice.
Ale zrób to mądrze i zrozum, że ta granica jednak gdzieś JEST. Masz pewne predyspozycje, te „ustawienia domyślne”, o których już trochę pisałam. Nie mówię o truizmach w stylu „Twoje nogi nigdy się nie wydłużą”, ale też o takich mniej oczywistych, jak: a) od dużej ilości ćwiczeń na mięśnie skośne brzucha możesz stracić wcięcie w talii b) przysiady mogą podnieść pośladki, ale też rozbudować uda c) bieganie może (choć nie musi) Cię wysmuklić, ale przygotuj się, że ten proces spalania prawdopodobnie zacznie się tam, gdzie najmniej byś tego chciała (czyt. na wysokości klatki piersiowej 🙂 )
Co więcej, każde z nas prędzej lub później dojdzie do granicy, poza którą jest już bardzo niekomfortowo. Gdy nie wystarczy już zdrowe odżywianie „na oko” i dla dalszych postępów konieczne będzie żmudne kalkulowanie gramów i kalorii. A regularny trening przestanie przynosić rezultaty w ciele i będzie co najwyżej sposobem na utrzymanie dotychczasowych efektów.
Co dalej? Opcje są tylko dwie: pogodzenie się z dobrą, ciężko wypracowaną wersją samego siebie lub usilna próba przesuwania kolejnych granic. Aż do bólu, do frustracji i do obsesji.
To nie jest tylko czcze gadanie (pisanie?). I nie pozjadałam wszystkich rozumów (choć czasem, patrząc w gorsze dni w lustro, odnoszę takie nieodparte wrażenie 😛 ). Masz pewną budowę, której nie przeskoczysz i predyspozycje, których nie przeprogramujesz (jeśli niszczę w tej chwili Twoje marzenia, to szczerze mi przykro, ale dojście do tych wniosków zajęło mi absurdalnie wiele lat i może skrócę Twoje męczarnie).
Twoje ciało podlega pewnym wzorcom i możesz się wściekać ile chcesz, że ktoś obok „je ile chce, a nie tyje”, a Ty zdajesz się puchnąć od samego patrzenia na ptasie mleczko. Nie ma tu sprawiedliwości. Dużo zależy od typu sylwetki (ektomorfik/mezomorfik/endomorfik – więcej poczytasz o nich u mnie w tym tekście i naprawdę Ci to polecam).
Zamiast kolejny raz wściekać się, przymierzając nowe spodnie powtarzam sobie, że TAK JUŻ MAM. Jasne, że gula rośnie, gdy ludzie w moim otoczeniu od biegania znikają w oczach i kończą ze szczupłymi nogami długodystansowców.
Ale ja tak NIE MAM i, co więcej, mieć nie będę! Uczciwe uświadomienie sobie tego daje absurdalną ulgę. G e n i a l n ą ulgę. Serio, zrób sobie też taki prezent i to szybko. Zrób go sobie, jeśli masz w sobie coś takiego, co możesz skwitować zdaniem „taki już mój urok” (zamiast „to moje przekleństwo”).
*
Najlepsze mam dla Ciebie na deser. Jeśli masz cechę charakteru, której za nic nie umiesz zmienić… …albo denerwuje Cię coś w Twoim wyglądzie i to coś jest oporne na Twój wysiłek… …to walka jest nierówna. Pochłania za dużo Twojej energii, a na dodatek frustruje. No i na co Ci to? Ja już sobie na to pytanie odpowiedziałam jakiś czas temu: TOTALNIE NA NIC. A świadomość tego stanu rzeczy daje Twojej głowie wolne. Możesz je spożytkować na cokolwiek chcesz. A najlepiej na coś, co faktycznie DA SIĘ zmienić. Na coś, dla odmiany, wykonalnego! Niekoniecznie łatwego, ale w y k o n a l n e g o.
Odpuściłam walkę o szczupłe uda, która trwa już absurdalnie długo. Kiedyś czyjeś komentarze na ich temat dotykały mnie do żywego. Teraz totalnie mnie to nie rusza. Taaak, mam duże. Od biegania. So what?! Co za bzdura. Ubiłam tez wewnętrznego trolla, który drwił się ze mnie, gdy byłam dla kogoś zbyt łagodna, niż dla swojego dobra powinnam. Tak mam. Taka jestem i daję sobie błogosławieństwo bycia sobą.
…a żeby było śmieszniej, wg numerologii to typowa cecha „jedynek” 🙂
Możesz być kim chcesz. A najlepiej, jeśli będziesz tym, kim możesz.
I co Ty na to? 🙂
Ostatnie posty
Zobacz wszystkie….w pępku Wwy. Sobie tętni. Idę środkiem, jak w bańce, jak w bajce, niewidzialna. Adidasy nie brzmią na tym zgrzanym chodniku, jak...
Wsunęła stopy w buty i poleciała nosem prosto w dywan. – Mamo! Są złączone, złączone, złą…… – rozpacz razy milion. Wybiegłam jak z...
Kommentarer