NA POPCORN CZY FILM czyli jakie dziś zjemy emocje?
Ponoć sekretem udanej potrawy jest przygotowanie jej z uczuciem. Wielu emocji dostarcza nam też samo jedzenie. Teraz, gdy lubimy nazywać siebie foodies, coraz częściej jemy, by poczuć się błogo, a nie tylko uciszyć burczenie w brzuchu. Okazuje się, że stosunek do jedzenia i codzienne menu mówią dużo o nas samych i naszych relacjach ze światem.
Kulinarna mapa polskich miast robi się coraz ciekawsza. Szkolimy się na warsztatach kuchni tajskiej, testujemy nowe diety w pudełkach, a książki kucharskie mają tak piękne wydania, że aż szkoda pochlapać je w kuchni. Ta cała kolorowa otoczka wokół jedzenia sprawia, że trudniej zaspokoić nasz apetyt – chcemy więcej smaków i więcej doznań. Samo jedzenie jest nie tylko paliwem, ale musi oddziaływać na zmysły: przyjemnie chrupać, kusząco wyglądać na talerzu (i zdjęciach!), dobrze pachnieć i tak samo smakować. A dodatkowo – zaspokajać nasze potrzeby.
Efekt szwedzkiego stołu
Choć jedzenie jest wielką przyjemnością, dla niektórych staje się niezdrową obsesją. Zaburzenia żywienia często pojawiają się w gorszych okresach życia – silny stres, spadek motywacji czy poczucie braku celu mogą prowadzić do tzw. jedzenia emocjonalnego. Mnie samej zdarza się, że nic, poza czekoladą, nie poprawi mi humoru i biegnę do sklepu szukać tej jednej, jedynej, z dużymi orzeszkami. Pierwsze kilka kostek smakuje bosko i faktycznie czuję przypływ endorfin… Potem zaczyna trochę mdlić, a ostatni rządek to już szkoda zostawić… Też tak macie? Ech.😊 Dr Jennifer Kromberg, specjalizująca się w zaburzeniach odżywiania, wyróżnia 5 głównych przyczyn zajadania emocji:
Jedzenie nieświadome (podjadanie bez kontroli),
Traktowanie jedzenia jako jedynej przyjemności w ciągu dnia,
Nieradzenie sobie z negatywnymi emocjami,
Niechęć do własnego ciała,
Fizjologia (zmęczenie, mało snu, zbyt długie przerwy pomiędzy posiłkami).
Przypisywanie jedzeniu wartości niemal terapeutycznej to w rzeczywistości nieświadomość własnych potrzeb i pragnień. Paradoks zajadania złych emocji polega na tym, że błogość trwa tylko chwilę, a tuż za nią pojawia się poczucie winy i wstyd. Obniżony poziom satysfakcji po posiłku wiąże się również z pojęciem sytości zależnej od zmysłów. Nie od dziś wiadomo, że jemy również oczami, a bodźce z otoczenia wpływają na nasze odczuwanie głodu (np. zapach świeżych bułeczek w sklepie sprawia, że kupujemy więcej). Limit naszych możliwości najczęściej przekraczamy w czasie dużych imprez i w miejscach oferujących szwedzki stół. Domyślacie się już gdzie? Na przykład na weselach. Im więcej potraw stoi przed nami na stole, tym większa szansa przejedzenia się. Zwykle chęć spróbowania nowych smaków jest dla nas ważniejsza niż to fatalne uczucie przesytu. 20 to magiczna liczba – tyle czasu potrzebujemy, żeby poczuć pierwsze sygnały najedzenia. 20 minut może nas uratować od leżenia do góry brzuchem i jęczenia: „po co znowu tyle zjadłam?” 😊
Ile talerzy, tyle szczęścia?
Mimo pułapek czyhających na nas na dużych spędach, chyba się zgodzicie, że jedzenie w towarzystwie ma inny wymiar niż sam na sam. Już od dawna skazywanie kogoś na samotne spożywanie posiłku było formą upokorzenia i wykluczenia z grupy. A kto pamięta stołówki w szkołach? Nikt nie lubił smażonej wątróbki ani… siedzieć sam przy stole. Wykluczenie ze społeczności, szczególnie rówieśników, ma ogromny wpływ na samopoczucie i zdolność racjonalnego myślenia. Gdy nie czujemy się częścią jakiejś grupy, wzrasta nasz niepokój i poczucie samotności. Zupełnie odwrotne skutki przynosi za to wspólne jedzenie, zaspokajając potrzebę przynależności.
Jeszcze więcej frajdy sprawia nam gotowanie dla innych. Zdaniem antropologów, dzielenie się przygotowanym przez siebie posiłkiem, jest w nas niejako zaprogramowane. Częstowanie domowym ciastem w pracy lub serwowanie kolacji ukochanej osobie sprawia nam ogromną przyjemność, często większą niż zjadanie tych pyszności samemu. Często słyszę: Bardzo lubię gotować, ale gdy mam dla kogo. Sama uwielbiam eksperymentować w kuchni, a – żeby przypadkiem nie zjeść wszystkiego sama – dzielę się jedzeniem ze znajomymi. Smakowanie posiłków w towarzystwie zacieśnia więzi, rozbudza empatię, podnosi poczucie szczęścia, ale, niestety, może również odbić się na naszej wadze. Wszystko zależy od tego, jakie nawyki związane z jedzeniem mają nasi bliscy i znajomi.
Uważaj z kim siadasz do stołu!
Jedzenie, tak samo jak śmianie się lub ziewanie, udziela się wszystkim, gdy przebywamy w grupie. Jestem dobrym przykładem na działanie tzw. zaraźliwości społecznej. Są badania, które potwierdzają, że rodzeństwo, szczególnie siostry, mają duży wpływ na kształtowanie naszych nawyków żywieniowych. Gdy moja siostra w liceum trenowała biegi przełajowe, ja zapisałam się na tańce. A gdy zaczęła do tego liczyć kalorie i czytać pierwszy na rynku magazyn w duchu „fit”, rosły moje wyrzuty sumienia po spałaszowaniu kolejnej słodkiej bułeczki ze szkolnego sklepiku.
W psychologii działa tzw. efekt kobiecy, który mówi o tym, że w ramach bliskich więzi społecznych, kobiety mają większy niż mężczyźni wpływ na kształtowanie nawyków. Zła wiadomość? Dziewczyny są też bardziej podatne na przejmowanie złych zwyczajów żywieniowych i przez to bardziej narażone na tycie pod wpływem innych osób (szczególnie kobiet).
Uwaga, jeśli mieszkasz ze swoją drugą połówką, masz taką samą szansę przekonać go do zdrowych sałatek, jak i ryzyko, że porzucisz swoje fit posiłki na rzecz pizzy, którą on uwielbia. Okazuje się więc, że nie tylko jesteś tym, co jesz, ale również tym, z kim jesz!
Najlepszą bronią do walki z tymi pokusami są: świadomość istnienia efektu zaraźliwości i… odrobina silnej woli.
Do kina na film czy na popcorn?
W moim ulubionym kinie nie można kupić popcornu ani innych impulsowych przekąsek. Dzięki temu w czasie seansu nie słyszę chrupania i denerwującego szelestu papierków. Bardzo często sięgamy po coś do jedzenia tylko dlatego, że chcemy się czymś zająć lub kojarzymy dane miejsce z konsumpcją. Niektórzy nie wyobrażają sobie podróży bez kanapki, na meczu wypada chrupać słonecznik, a stałym elementem wieczorku filmowego jest miska chipsów. Z pewnością moglibyście wskazać swoje własne skojarzenia miejsce + jedzenie, prawda? 😊
Chęć do podjadania wiąże się również z naszą osobowością. Osoby niemające problemów z utrzymaniem diety, częściej są otwarte na innych i dosyć stabilne emocjonalnie. Z kolei ci, którzy wiecznie walczą z kilogramami, mają niższy poziom sumienności i skłonność do zamartwiania się. To, czy nasza motywacja do zmiany sposobu odżywiania jest silna czy niska, dobrze wyjaśnia teoria umiejscowienia kontroli Rottera.
Jeśli wierzysz w siebie, radzisz sobie ze stresem, lubisz nowe wyzwania, a w dodatku bierzesz odpowiedzialność za swoje życie, prawdopodobnie cechuje Cię wewnętrzne umiejscowienie kontroli. Mówiąc prościej: rezultaty swoich działań przypisujesz sobie i swoim wysiłkom, a nie czynnikom zewnętrznym, takim jak szczęście czy przypadek.
Po przeciwnej stronie znajdziemy tych, którzy szybko się poddają, łatwiej ulegają lękom i niechętnie opuszczają swoją strefę komfortu, ponieważ ich zdaniem i tak o wszystkim decyduje los (zewnętrzne umiejscowienie kontroli).
Z pewnością, gdy jest się zapalonym blogerem kulinarnym lub szefem kuchni na pełen etat, ciężko nie myśleć cały czas o jedzeniu. Jeśli jednak Twój fach nie wiąże się z kuchnią, traktuj jedzenie jako źródło energii, a nie dodatkowego stresu. Chyba lepiej karmić się dobrymi emocjami, niż codziennie serwować sobie frustrację, hm? 😊
Ostatnie posty
Zobacz wszystkie….w pępku Wwy. Sobie tętni. Idę środkiem, jak w bańce, jak w bajce, niewidzialna. Adidasy nie brzmią na tym zgrzanym chodniku, jak...
Wsunęła stopy w buty i poleciała nosem prosto w dywan. – Mamo! Są złączone, złączone, złą…… – rozpacz razy milion. Wybiegłam jak z...
Commentaires