JESIENNIE ♥
Wystarczyły trzy dni chłodu – bo przecież nie zimna – żeby zmienić temat rozmów. Więcej; powiem, że od wczoraj jestem kobietą po zmasowanym ataku na optymizm. W autobusie usłyszałam kątem ucha, że piz*a, a kątem oka przyczaiłam nieszczęśliwą twarz właściciela tej teorii. Zanim wjechałam na swoje podniebne piętro w biurowcu wiedziałam już, że „będzie tylko gorzej, ciemniej i zimniej”. Nawet przy piaskownicy nie czekał na mnie zasłużony relaks, a raczej kłębki zmartwień w czapkach, głoszące, że „znów idą choroby”. Wzięłam pod pachę małą N. i jej głośny protest, że chce kulać babki i poszłam do domu. Ciekawe, że ona tę jesień przyjęła bez wahania. Nadal musi 100 razy dziennie zjechać ze zjeżdżalni i pogoda nie ma tutaj nic do rzeczy.
A ja mam mocne postanowienie, by deprechę jesienną minąć łukiem. Nie dać się zastraszyć coraz niższym liczbom, które pokazuje nasz ogrodowy termometr. I nie ulec smętom, które zmienią mnie samą w smęta na to „gorsze” półrocze.
Bieżnię mi dwa razy w tygodniu zalewa noc, a powietrze jest rześkie i nareszcie do oddychania. Nie czuję już, jakby ktoś mi ręce zaciskał na szyi. Gdy ciemno i zimno, starczy wciągnąć buty i wychylić nos na dwór po darmową inhalację. Deszcz mi wczoraj padał na zabiegane adidasy, które już dawno powinnam wymienić. Padał na schody, po których wbiegaliśmy okrągłe 100 razy i na rozpiskę trenera, kto z nas jak szybko ma zasuwać. Takiego klimatu to u nas już dawno nie było. Zakochana jestem w tym jesiennym bieganiu jak wariatka.
Wreszcie chce się robić to, co miło grzeje. Uzupełnić zapas herbat i ziół, o których lubię myśleć, że robią magię, co to piszą w książkach. Po basenie schować się w saunie na seans bezkarnego leżenia. Pić grzane wino, pić kakao. Zaplanować sobie filmowy wieczór pod puchatym kocem czy tam ploty w dobrym gronie i ciepłym swetrze. Jeść kolację w wannie, bo to najlepszy sposób, jak się wraca po ciemku z treningu i człowiek pół głodny, a pół zamarznięty. Zrobić polowanie w bibliotece i teleportować się potem w dowolne miejsce dobrym i darmowym czytadłem. Piec sobie słodycze. Latem, gdy na dworze patelnia, to i piekarnik ma wakacje. Teraz trzeba go zagonić do roboty, dom wypełnić czekoladą, cynamonem, konfiturą i tak dalej.
Dużo różnych.
Dobrze tę jesień zobaczyć w różnych wersjach. Innych niż tylko ta domowa. Wersja Kawiarniana i Pubowa. Wersja Zabawowa. Teleranek w kinie i park trampolin w weekend, to brzmi nieźle. Wersja Podróżnicza. Morze pełne jodu po sezonie i Bieszczady, które właśnie wchodzą w sezon, opóźnione. Wersja Leniwa. Dobrze czasem.
Klimat już czuję całkiem nieźle, bo słońce jeszcze nie wstało, a ja owszem; piszę z dreszczami od porannego zimna, kawa nie ogrzeje, bo mi zmarzła, a zmarzła, bo jej nie lubię i pić nadal nie umiem, a na nogach mam ciarki, bo ten sweter coś za krótki. Także brrrrr.
Ale blog mi świadkiem, że nie przejdę na jesienną taryfę ulgową! W domu nas nie zamknę, choć prędzej czy później nas w nim zawsze schowam. Po małych wyprawach po kasztany czy tam liście czy tam częstowanie wiewiórek orzechami. Których reszta wpadnie w ciepłą owsiankę o poranku, już tęskniłam. I za tobą też, mrs jesień ♥
Ostatnie posty
Zobacz wszystkie….w pępku Wwy. Sobie tętni. Idę środkiem, jak w bańce, jak w bajce, niewidzialna. Adidasy nie brzmią na tym zgrzanym chodniku, jak...
Wsunęła stopy w buty i poleciała nosem prosto w dywan. – Mamo! Są złączone, złączone, złą…… – rozpacz razy milion. Wybiegłam jak z...
Comments