GDY ŚPIĘ, ROBIĘ STRASZNE RZECZY – historia paranormalna
Trochę mi zimno w gołe stopy, ale jeszcze tu postoję, koło łóżka. Pieką niedospane oczy, ciąży mi pluszowy goryl. Wiem, że za chwilę mama się obudzi i nawet nie będzie już pytać, co tu znowu robię. Mam siedem lat, uparte „złe sny” i zero świadomości, że to potrwa jeszcze kolejne lata. Dwadzieścia dwa, pełne koszmarów, które dały mi jedną lekcję: sen jest ostatecznością. Póki nie padam z nóg, po prostu nie zasnę, mowy nie ma.
(28 lat) Zaraz pewnie wschód. Otwieram oczy, gdzieś za ścianą pyka rozregulowana lodówka. Odrzucam kołdrę ze znajomą ulgą, że już nic mi się nie przyśni, nie dziś. Półprzytomna wchodzę do łazienki i nogi uginają się pode mną jeszcze zanim włączam światło. Nabrałam się, znowu. Kolory są wścieklejaskrawe, nierzeczywiste, a to, do czego są one tłem, to horror. Już nawet się nie boję, tylko czekam. Jeszcze dwa razy mam to samo: fałszywa pobudka i kroki po zimnych płytkach. Za czwartym uśmiecham się do swojego nieuczesanego odbicia w lustrze. Nareszcie dzień dobry. Najważniejsze, że DZIEŃ.
* (7)
W pachnącej pościeli w gwiazdki śni mi się kowboj. Szczegółów bardzo dużo, nie nadążam, ale to, co mi się zapamiętało jest porządne, bo podobno będę to mogła odtworzyć nawet za 23 lata. 23 lata!! Będę już wtedy taaaka dorosła… Uciekam. Potykam się. Trochę krwi, ale wiem, że to na niby. Walka. I jeszcze więcej…no wiecie. Tłumy, krzyki i kurz. Nie lubię takich snów, zaraz znowu zawołam mamę, bo jednak się trochę boję. To tylko sen, tylko sen… Kowboj łapie mnie w końcu za rękę i odcina cieniutki kawałek skóry. Nic nie boli, bo się budzę. Nadal ciemno. Trochę się martwię, że do rana będę miała jeszcze jeden koszmar. Jaki teraz? Dopiero w dzień widzę, że mam duże i płaskie nacięcie na ręce. Nie pamiętam, żeby było tam wieczorem. Głupi strupek. Jeszcze długo przeszkadza mi w wiszeniu na trzepaku.
* (17)
Rozłożyłam łóżko już dawno temu, taki mamy rytuał. Ja udaję, że idę normalnie spać. Rodzice udają, że w to wierzą. A gdy robi się cicho, włączam swój prywatny minihałas. Molestuję playlistę zdobytą przez pierwsze, powolne stałe łącze. Przedzieram się przez internet, fantazjując, że będę hakerką. Potem leżę na łóżku z książką, machając nogami i znów siadam do ekranu. Gdzieś o trzeciej kontrolnie podniosę rolety, upewnię się, że całe osiedle śpi i w końcu zrobię to samo, daj mi kilka sekund.
Nienawidzę snów; tych przymusowych podróży do niewiadomych miejsc. Mój mózg rzuca mnie w sam środek scen rodem z filmów Lyncha, gdzieś między absurd, horror i codzienność. Wszystko jest pomieszane jak 1000 kawałków puzzli, a mimo to składa się jakoś w parszywą całość, w której mam tkwić, póki nie zostanę dopuszczona do pobudki.
A wtedy otworzę wymęczone oczy i zdecyduję, czy ryzykuję kolejną rundę. „Sen to zdrowie” – pouczają mnie. Jasne, chyba że sny są totalnie chore. Podziękuję.
* (25)
fragment jedynego snu, jaki spisałam
Zrzucam jej ciało z siebie, kawałek po kawałku, pędzę, moje nogi uciekają nieznośnie wolno, mięśnie nie pracują, sunę wolno w powietrzu, auto jest nieposkładane, milion części leży na jezdni, składam je otumaniona, brudząc się smarem, możliwe, że krzyczę.
Chcę wsiąść i być bezpieczna. Cały czas robię to na odwrót, moje dłonie lądują na zagłówku, plecy na kierownicy, słyszę bicie mojego serca. Czuję słodki oddech cyrkowca i gorzki barmana, ale boję się tylko ostrego, pikantnego, dziewczęcego, JEJ oddechu.
Nie widzę jezdni, nie widzę szyby, naciskam na gaz. Kręci mi się w głowie. Kręcę całym pojazdem. Mam chorobę lokomocyjną. Mam chorobę morską. Jadę zbyt szybko. Nie odróżniam gazu od hamulca. Tracę czucie w palcach. Drzewa mylę ze znakami. Wiem, że mam zamknięte oczy i przeraża mnie to na wskroś.
Śpię.
Silnik mruczy jak najsłodsza kołysanka. Przytulam się do kierownicy. Kładę na niej głowę. Wszystko jest po prawej stronie. Wyobraź sobie to. Mdleję co parę sekund, oczy nie mrugają. Jestem pośrodku dżungli, pośrodku niczego. Wiem, że za moment umrę. Promile pływają w mojej krwi, lecz nie ja je tam wlałam… Wrzeszczę, gdy otwieram oczy i widzę swoje blade odbicie w szybie. Moja twarz owinięta jest grubą kołdrą jak arabskim turbanem. Wpatruję się w wąską szparę na parę przerażonych oczu.
* (10)
Chciałabym, żeby śniły mi się potwory albo spadanie. Coś prostego. Albo bardzo strasznego. Bo wtedy wiadomo, że to nieprawda. Czasami mi się miesza dzień i noc. Słowa, które ktoś powiedział. Rodzice przeganiają mnie sprzed dorosłych filmów, wybieramy tylko książki pełne fajnych scen, każdego dnia świetnie się bawię; nieważne, czy jestem Indianką, flecistką czy panią z biura podróży. – Natalko, gasimy już światło… – Jeeeeszcze chwileczkę…
* (22)
– Proszę opowiedzieć o swoim dzieciństwie. – Książkowe…świetne…totemy…bieganie po fundamentach…dzieciaki, tarzanie się w trawie, kluby, klasy, wszędzie z piłką, pełne historii, kolorowe…nanana…no wie pani… – Czy było takie wydarzenie, które panią wstrząsnęło? Traumatyczne? – Nic takiego. – To może być cokolwiek, proszę prowadzić notatki, pokopać we wspomnieniach… – Pani psycholog, to raczej fałszywy trop. Takiego dzieciństwa, jak moje, można życzyć każdemu.
* (28)
Odłożyłam ją, milimetr po milimetrze. Biorę głęboki oddech i robię dwa bezszelestne kroki do łóżka. Za 45 minut znowu się obudzi z płaczem, który długo będę wyciszać. 45 minut to parszywe okienko na dobry sen, prawda? Od zmęczenia szumi mi w głowie, ale gdy znowu usłyszę jej głosik zerwę się do niej z wdzięcznością za odcięcie od kolejnego odcinka koszmaru. Odhaczamy tak noce, we dwie, w trybie czuwania. Mogła sobie wziąć w genach choćby piegi, a padło na niewyspanie…
* (29)
Tym razem nie teleportowało mnie daleko. Scena jest dość prostacka, osiedlowa bójka, ktoś ma z moim mężem jakiś problem, w końcu słyszę strzał, obracam się w kierunku dźwięku i widzę to jak w slow motion. Really? Mówię coś w stylu „eej, to przecież tylko sen”. Wszystkie postaci znikają wtedy błyskawicznie jak w jakimś fantasy, a ja…zostaję sama. W tej scenerii snu, ale totalnie oczyszczonej z aktorów. Przy płatnym parkingu gdzieś w Warszawie. Stoję tak i bladego pojęcia nie mam, co jest grane, ale ewidentnie przeszłam gdzieś, gdzie mnie nie było. Koszmar uciekł, ale ja zostałam.
What the f….? Włączam trzeźwe myślenie. Działa! – Co się robi w kontrolowanym śnie? Klasyka, LATANIE!
Podskakuję, a grawitacja nie ściąga mnie na dół. Nie zwariowałam, po prostu lecę jak babska wersja Piotrusia Pana nad stolicą i czuję to tak, jakby było prawdziwe. Minął ponad rok, a ja dalej pamiętam to uczucie. Latanie zdecydowanie nie jest przereklamowane.
Co za cudo!
…dopóki nie zasysa mnie płynnie kolejny sen. Tym razem labirynt w porzuconym szpitalu pełen beznadziejnych zjaw.
Totalnie mnie to nie rusza. Budzę się nakręcona i bujam, karmię, noszę i trzęsę w wózku małą N. na naszym bieganiu, co rusz planując, gdzie polecę tym razem.
Zdecydowana na dżunglę w Malezji idę spać o nie mojej porze. Gdy zaczynam kontaktować, jestem w wielkiej, ciemnej sali, po której biega tłum ludzi. Bez namysłu robię swój podskok i lewituję nad długim stołem. Tracę kontrolę, zanim udaje mi się wydostać. Budzę się trochę rozczarowana, ale hello – znowu latałam. Wciąż spoko vs. jatki, w których regularnie brałam udział nocami jeszcze kilka dób temu.
A potem… nic. NIC. Nie krążę nocami po domu. Nie budzę się już roztrzęsiona, jak w słabym filmie na Netflixie. Z dziewczyną z koszmarami, którą byłam 22 lata, stałam się dziewczyną bez snów, a przynajmniej bez takich, które pamiętam.
Podziękowałabym, ale nie wiem komu.
*
– Ciekoladkę, ciekoooooladkę… – rozpacza moja mała w środku nocy. Ewidentnie zła i zamknięta we śnie schodzi z łóżka i krąży wokół niego, cała w nerwach. Próbujemy ją uspokoić, ale gdy na nas fuka, zostawiamy. W końcu wraca do łóżka i zasypia w sekundę, a my parskamy śmiechem.
Ale potem patrzę na nią, gdy już śpi i proszę bardzo mocno, żeby za kilka lat ona nie była dawną mną; dziewczynką w bosych stopach i z małpką w ręce, która po raz enty przyszła do mamy, bo dręczą ją podłe sny… [optin-cat id=”6802″]
fot. www.huffpost.com
Ostatnie posty
Zobacz wszystkieWsunęła stopy w buty i poleciała nosem prosto w dywan. – Mamo! Są złączone, złączone, złą…… – rozpacz razy milion. Wybiegłam jak z...
Comentários