AUTOBUS
Zdziczała mi dziś wyobraźnia. Na kilka ładnych i strasznych minut.
Pędziłam na metro. Tutaj trzeba pędzić na metro. Nie ma znaczenia, że za minutę przyjedzie kolejne, tutaj trze-ba-pę-dzić-na-me-tro, ufff! Byłam w centrum. Na sygnale przejechały wozy strażackie, jeden za drugim. Wyły i wzbijały miejski kurz po lecie. Biegłam już prawie, pół-spóźniona, a pół-rozkojarzona, ale odwracałam się za nimi co rusz, szukając dymu, a był tylko ten kurz…
Podjechałam jedną stację, mieląc w głowie bzdury i ich nie filtrując, niech sobie płyną, ogarnę potem. Wbiegłam po schodach, ciśnienie mi skoczyło, to ten półmaraton sprzed doby jeszcze ze mnie nie zszedł i robi z nóg beton. I wtedy, w autobusie, coś mnie tknęło. Źle jedziemy. Kierowca, zamiast prosto, skręcił w boczną uliczkę. Jechał szybko. Zamknęłam książkę i omiotłam wzrokiem bus. Numer – dobry. Trasa – zła. Męski głos podał nazwę kolejnego przystanku. Ale oddalaliśmy się od niego, zamiast się zbliżać.
Ja i wszyscy oderwaliśmy wzrok od telefonów, książek i pośladków zgrabnej współpasażerki. Jedna z kobiet zapytała kierowcę, co się dzieje, ale odpowiedzi nie było.
Jechał.
Oblat mnie pot zimny, jak woda z wczorajszego, weekendowego jeziora. Ciśnienie skoczyło, jak na schodach do metra, co dwa przeskakiwanych. Mózg mi zrobił linka: straż pożarna. Syreny. Autobus, który wiezie nas bez wyjaśnienia i celu nie tam, gdzie mówi, że powinien.
Ta akcja niepokoi mój zwykły, prosty dzień. Coś mnie mrozi i to nie jest klima, a myśli się naparzają.
Czy to nie tak właśnie działa każdy zamach, każda bomba, każdy atak popieprzony, każde zło i rozbój w biały, zwykły dzień? Zawsze bez uprzedzenia, zawsze w środku normalnych czynności…?
Gdyby koniec przyszedł nagle, dziabnął mnie gdzieś między srebrnym biurowcem a kolorowym żłobkiem…tę dziewczynę, która się wściekła rano, że włosy źle się ułożyły, że miodu na noc nie zalała, że prania nastawić nie zdążyła, że chciałaby tyle rzeczy, ale może zacznie od jutra, które przyjdzie przecież na 100%.
Czy jutro przyjdzie na 100%? …tak dziś myślałam, w tym busie przeklętym.
A jeśli nie. To co pierwsze się tłucze do głowy?
Małą wziąć na ręce. Skrócić jej wreszcie ten pasek od torebki, bo się o nią potknie w końcu, kolano znów porysuje i będzie płakać, gdy plaster z Puchatkiem się odklei w kąpieli.
I jeszcze…
Wyluzować. Nieważne, że nie chce kolacji, bo zbyt dobrze się puzzle z księżniczką układa…Niech to ma, bo za x lat sama będzie musiała tę kolację zrobić, zamiast wymyślać wieczorne przyjemności.
(jedziemy, ale wolno, bo nas zatkał korek)
I jeszcze koniecznie… Zapakować auto po dach, a małą N w piżamę i pojechać w końcu te 5h z hakiem w Bieszczady. Zobaczyć wysyp gwiazd i posłuchać puchacza. Pić grzane wino zimną nocą z mężem, zagrać wreszcie w te trzy zaległe planszówki z naszej kolekcji, z których tylko kurz ostatnio ścieram, albo nawet i nie…
Zobaczyć 100 miejsc w pobliżu, zamiast 1 gdzieś-daleko-all-inclusive.
Robić normalne rzeczy z tymi, których się kocha, uwielbia albo lubi.
(jedziemy, rozglądam się po ludziach, widzę, że też zaskoczeni…)
Nudzić się jesiennym wieczorem. Włączyć bajkę i opychać się ciastkami z dyni i czekolady. Nka tak uwielbia tę czekoladę, zna od 2 tygodni i gorzką się zachwyca jak milką jakąś mleczną…
Pilnować balansu. Zdrowia. Zawsze wybierać to, co dla niego lepsze. Wychować swoje kaprysy bezsensowne.
(jedziemy, skręcamy w uliczkę, której nie znam nawet…)
Szybko biegać. Powoli poprawiać to, co u mnie w tej materii nawala, ale tak cierpliwie, bez szarpania.
I przestać się leniwie czaić na marzenie, tylko rzucić się na nie raz, a dobrze. Atakować, a nie bawić się w podchody. Wziąć wielką kartkę papieru, położyć się na trawie w ogródku z ołówkiem w zębach i wypisać punkt po punkcie, czego mi brakuje, by to COŚ osiągnąć. Przestać powtarzać, jak CHCĘ. Po prostu robić, codziennie przez godzinę robić coś, co zbliża do marzenia.
Codziennie przez godzinę!
(jedziemy, twarz kierowcy w lusterku szara i zmęczona…)
I jeszcze… Nauczyć się tego, co dostępne i przydatne. Zrobić kurs szybkiego czytania. Pozmieniać runwithmum tak, żeby wyglądało, jak chcę i nie tłumaczyć się, że nie mam czasu.
Póki żyję, to go przecież mam 24h/dobę, sprawiedliwie.
Pieprzę cię, włosie, który nie chciał się ułożyć i talio, która nie jest tak jak jej na instagramie. I ciebie, Ty krzywe spojrzenie znajomego, które od razu wzięłam do siebie. I was, myśli krytyczne, które produkuję w swojej głowie jak w fabryce. I bardzo dużo tego typu kwiatków, jakże „ważnych”.
-Przepraszam! – kobieta z torbami chciała się przecisnąć do wyjścia. Zrobiłam jej miejsce. Stanęliśmy na przystanku. Tym dobrym, tym z rozkładu, tylko dwa dalej. Podjechaliśmy po prostu z innej strony, czemu? a bo ja wiem.
Strach mi minął. Myśli też by minęły, więc je wbiję w tekst i tak uwiecznię.
To był zamach na moją codzienność. Patrz, jaka ze mnie bezpieczna szczęściara. Zupełnie taka, jak Ty!
Uśmiechnęłam się szerooooko do swojego odbicia w szybie autobusu, o tak: 😀
Pobiegłam po małą do żłobka. Zawiązałam ten za długi pasek od jej torebki. A dzień później wstałam przed słońcem, żeby znaleźć tę godzinę ekstra na marzenie. Trzeba działać.
A Ty o czym byś pomyślał w takim autobusie?
fot. www.imgview.info
Ostatnie posty
Zobacz wszystkie….w pępku Wwy. Sobie tętni. Idę środkiem, jak w bańce, jak w bajce, niewidzialna. Adidasy nie brzmią na tym zgrzanym chodniku, jak...
Wsunęła stopy w buty i poleciała nosem prosto w dywan. – Mamo! Są złączone, złączone, złą…… – rozpacz razy milion. Wybiegłam jak z...
Comments