top of page

CIĄŻA NR 2 VS. NR 1. 10 RÓŻNIC.

Pierwsze dziecko? Z namaszczeniem ćwiczysz oddechy. Drugie? Pieprzysz oddechy, bo wiesz, że nic nie dają. Trzecie? Prosisz o znieczulenie w ósmym miesiącu.

Co, poza oddechami, robiłam rytualnie w ciążowym debiucie, a teraz kompletnie odpuściłam?

1. NIE ODWIEDZAM DR GOOGLE

Nie dość, że konował, to jeszcze czarnowidz. Po pięciu minutach darmowej konsultacji masz ochotę spisywać testament. Zrobiłam wyjątek po prenatalnych, gdzie usłyszałam dwie, tajemniczo brzmiące dla mnie diagnozy.  Do tego z czysto prowokacyjnym komentarzem “tylko proszę nie czytać w internecie”.

Oczywiście, że przeczytałam. Jeszcze na parkingu, zanim odpaliłam silnik, trzęsąc się w środku z zimna, a potem już i ze strachu.

Po nocy pełnej koszmarów wstałam nieprzytomna, ale zdeterminowana. Żegnajcie fora, żegnajcie czarne historie. A porcję adrenaliny wezmę sobie z czytanego po ciemku kryminału.

2. NIE JESTEM PRZEWRAŻLIWIONA NA PUNKCIE JEDZENIA

“Kawy?! Absolutnie, jestem w ciąży!” – odpowiedziałam szczerze oburzona kelnerowi na taką propozycję deseru. Miałam za sobą jakieś cztery miesiące i płaski brzuch. Biedak musiałby być telepatą, żeby to odgadnąć.

Gorzej; na wyjeździe służbowym wykręcało mi z głodu żołądek, bo nie tknęłam większości obiadu: podano pierś z kurczaka w sosie serowym. Zaczepiłam kelnera, czy pleśniowy. Pleśniowy. No koniec, dziękuję, zjem liście.

Na integracyjnym wyjściu na sushi siorbałam drinka, na dobitkę, to akurat rzecz jasna, bezalkoholowego.

Mama zawsze ma rację: “dorośniesz, zrozumiesz”. O ile smaczniejsza jest ciąża, gdy wsunie się czasem sushi z pieczonej ryby czy kawałek sera z pasteryzowanego mleka.

3. NIE ŁUDZĘ SIĘ, ŻE MAM NA WSZYSTKO WPŁYW

Liczbę oddechów wyrobiłam ponad normę, ćwiczyłam kegla, spędziłam jakieś ćwierć ciąży w psie z głową w dół, kilka razy w tygodniu skakałam na piłce na pilatesie, choć ciągle czułam, że tam cholernie nie pasuję. Uśmiechałam się w duchu na szkole rodzenia słysząc, że “aktywna ciężarówka to aktywny poród” i tak dalej.

Miało być easy like Sunday morning, dostałam grozę i poważne podejrzenia, że oto właśnie nadszedł mój koniec, bo nie ma szans, żebym wyszła z tego cało. Jedyne, co mnie wybiło z porodowej maligny to pocieszenie lekarza, że “to w końcu jak maraton”. Że co, przepraszam? Nie wiem, może taki w 2:59, gdy człowiek jest wytrenowany na 5h zwiedzania. Nie dopytałam, skupiając się na walce o przetrwanie, ale uczucie, że zostałam bezczelnie oszukana trzyma mnie do dziś.

Są dziewczyny, które ciążę spędziły beztrosko z lodem w dłoni, nie zawracając sobie głowy oddechowymi przygotowaniami, po czym ledwie zdążyły dotrzeć do szpitala.

Są i takie, które kilogramy wciągały wręcz z powietrza i nie, wcale nie wyszły z porodówki z dzieckiem w objęciach i z wagą startową.

Tyle o kobietach wiem, jestem jedną z nich.

4. NIE NADĄŻAM

Pytasz, który to tydzień ciąży? Zwykle jestem o trzy kliknięcia w aplikacji od dobrej odpowiedzi.

Przy ciążowym debiucie byłam z kolei chodzącą encyklopedią, która wybudzona w środku nocy na obowiązkowy kurs do łazienki mogła wyrecytować, że dziecko umie już ssać palec i z 78,4 % prawdopodobieństwem urodzi się za 197 dni, +/- trzy godziny.

5. NIE WKRĘCAM SIĘ

…co zawdzięczam głównie odcięciu od e-ciążowego świata. Myśli nie zmienią medycznych faktów. Nawet, jeśli w dr House pokazują takie cuda, to raczej z morałem: myśl pozytywnie. Sama nie wiem, czy lista prawdopodobnych komplikacji ciążowych jest bardziej długa, czy może bardziej przerażająca. Jedyny pożytek z takiej lektury będą miały osoby, które narzekają na zbyt wielką ospałość – po czymś takim sen stanie się odległym wspomnieniem.

Dziewięć miesięcy to zbyt długo, by spędzić je siedząc jak na szpilkach.

6. NIE MARNUJĘ CZASU

Oczywiście, że nikt z nas nie ma czasu. A potem pojawia się dziecko i refleksja, często o jakiejś absurdalnej godzinie, gdy dyżurujemy przy kołysce, garnkach lub desce do prasowania: “kiedyś o tej porze spałam/tańczyłam/piłam piwo nad Wisłą/tańczyłam i piłam piwo nad Wisłą”.

Druga ciąża to komfort; komfort wiedzy. Godzin na dobę się nie rozmnoży, liczby rąk też nie, pozostaje więc selekcja i wyciskanie dnia jak pomarańczy. Z jednej strony marzę o momencie, gdy zobaczę moją córeczkę i synka, z drugiej: nie mam aż tak bujnej wyobraźni, by pojąć, jaki to dla mnie znaczy zasuw. Gdy już się zacznie, będę miała czyste sumienie. Nie zmarnowałam ani chwili, a seriale widzę co najwyżej kątem oka, gdy zerkam znad kartki papieru, co tak się drze w tym telewizorze.

7. NIE MAM ZACHCIANEK

Zaczęłam nawet podejrzewać, że może to psychika je nam generuje? Mąż wciąż szczupły, bezczelnie się relaksuje, gdy my rośniemy w oczach, strzyka nas w plecach i nawet na brzuchu położyć się nie możemy…może by tak pogonić go do sklepu lub do kuchni z misją zaspokojenia ciążowej zachcianki? Gdy się zawaha, zawsze można wyciągnąć najcięższą artylerię i dodać: “ciężarnej się nie odmawia!”.

OK, pewnie tak nie jest i paplam bzdury z zazdrości, bo ta ciąża jest dla mnie kulinarną nudą. Poza paletą serków wiejskich zjedzonych w pierwszym trymestrze w łóżku (działały mi jak magia na nocne mdłości) – kompletna posucha. Raz, bez przekonania, posłałam męża z listą czterech składników do sklepu, punkt nr 3: czekolada. Wrócił z 1, 2, 4 i “oszszszsz, zapomniałem”.

8. NIE PŁACZĘ NAD WAGĄ

Przypłynęła do mnie z Polski i boję się, że ją zaleję, a wtedy zostanie mi tylko zakup tutejszej, w funtach.

1 funt = 0,4536 kg. No way, żebym z dnia na dzień przeszła na  wagę zawodnika sumo.

Położna coś tam sprawdza i notuje, ale pozostaje to jej słodką tajemnicą, do której nie chcę i nie mam dostępu. Nie ma tu czegoś takiego jak karta ciąży, a moją polską lekarz przejrzał z wyraźnym zaciekawieniem.

Jestem w szóstym miesiącu i mocno powyżej średniego rozmiaru brzucha jak na pojedyncze normy. (Wiem, bo tutaj brzuch mierzą centymetrem. Calometrem?)

Lekarz mówi bez ogródek i z uśmiechem: “you’re gonna be HUGE”. Póki mam niesamowite szczęście, że czuję się cudownie, a na dodatek mogę żyć aktywnie, kompletnie mnie nie obchodzą cyferki i nie gnębię się ich wpływem na moje przyszłe bieganie.

Karmię się złudzeniami, że położę elektroniczną nianię na leżaku i zrobię swoje na basenie, który widzę z okna. Jakoś to będzie, bo chcę 😉

9. NIE MYŚLĘ O DZIECIACH “PO GODZINACH”

…tzn. nie aż tyle, co przy ciąży nr 1, gdy byłam po czubek głowy zakopana w wyprawkowym excelu.

Moja pierworodna jest tak intensywna, że po dniu z nią czasem zwyczajnie nie mam weny na podczytywanie o dzieciach, choć kilka kusząco mądrych książek czeka na czytniku. A że fora mam bliźniaków są pełne przytłaczającej mnie wiedzy, robię coś, czego pewnie nie powinnam: odwlekam. Gdyby tak te mądrości mogły mi się wchłonąć do głowy podczas snu, odfiltrowane od #maszblizniakimaszbaboplacek i tym podobnych straszących mnie klimatów…

10. NIE PROJEKTUJĘ WSZYSTKIEGO NA RÓŻOWO

O przyszłości tu mówię, nie pokoju. Chłopiec-rodzynek mógłby mi zresztą ten róż wygarnąć, oglądając po latach niemowlęce zdjęcia, a chyba żadna mama nie zaryzykuje podpadnięcia synusiowi 😉

Wiem, że może być nam bardzo ciężko. Wiem, że mam 100 powodów, żeby się bać. Wiem, że codziennie dodaję sobie animuszu taką postawą, o jakiej właśnie czytasz.

Wiem już, że poród to nie film, tylko hardcore; że dziecko nie zawsze z błogim uśmiechem przytula się do mamy, lecz potrafi dobijająco płakać, godzinami, dniami, miesiącami. Wiem, że będę snuła się czasem po alejkach dziękując w duchu, że wózek mnie podpiera, bo bez niego bym padła jak długa. I wiem, że będę wdzięczna za tutejsze słońce, które da mi komfort ukrywania szarych oczu z szarymi cieniami za ciemnymi okularami.

 

A teraz – idę, książka mnie wzywa. Zostały mi trzy miesiące, żeby je wszystkie przeczytać. Potem będę już przecież zajęta błaganiem o znieczulenie 😉


Czym się różni Twoja ciąża nr 2/3/4/… od tej nr 1?

2 wyświetlenia

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

KOLORY COLORADO #11. Ciąża w USA.

Dziki Zachód czy american dream? Kolejna odsłona amerykańskiej rzeczywistości. Tym razem będzie lekko bezwstydnie, bo zabieram Was po gabinetach, szpitalach i, o zgrozo, do wnętrza koperty z rachunkie

bottom of page