top of page

O MATKO, KIEDY TU CZYTAĆ? 10 sprytnych sposobów na czas na czytanie.

„Zawsze miałaś bujną wyobraźnię” – często słyszę te słowa od mojej mamy, czasem jako pochwałę, czasem niedowierzanie 😛 Ale dopiero, gdy urodziłam dziecko pojęłam w 100%, co miała na myśli. Letni spacer. Pcham wózek na zmianę brzuchem i biodrem, trzymając nieudolnie maleńką N., która w gondoli czuje się niespecjalnie zadowolona (delikatnie mówiąc – ważę słowa, bo być może ona kiedyś to przeczyta :*). W taki sposób pokonujemy kolejne metry wzdłuż ławek, na których siedzą inne, świeżo upieczone mamusie, z gazetką lub telefonem, raz na jakiś czas bujając nogą wózek z maluchem. A przecież miałam być jedną z nich! Dokładnie tak to sobie wyobraziłam! 

Ups.

Pominę fragment opowieści, w którym to przedstawiam N., jako małą, uparcie nie-śpiącą dziewczynkę, która jeśli już dała się włożyć do wózka, to musiał być on pchany w stylu szybkim, mocno bujającym na boki i żwawym. (…wychodzi na to, że od początku była wręcz stworzona do biegania w wózku!)

Ci, którzy czytają, już co nieco wiedzą, a dzisiaj chcę tutaj zgrabnie napisać nie o dziecku, a o matce, która ma potrzebę znaleźć tzw. “czas dla siebie”. A potrzeba, jak wiadomo, jest matką wynalazku.

I ja właśnie, jako matka-świeżynka, wiecznie z głową w chmurach, musiałam co nieco wynaleźć i na nowo nauczyć się CZYTAĆ.

Do tej pory wychodziło mi to całkiem nieźle. Od małej dziewczynki marzącej o umiejętności składania literek, przez książkowego mola, zaczepianego, gdy siedział na przerwie z książką, po 20+ latkę, która zawsze ma jedną książkę w torebce, drugą na szafce nocnej, a jeszcze kilka na stole w salonie.

Moja (bujna) wyobraźnia, wykarmiona tysiącem przeczytanych historii, wyhodowała sobie wizję pierwszych tygodni macierzyństwa:

Późne lato. Ławeczka w parku lub leżak w ogródku. Ja i słodko śpiąca w cieniu córeczka.

BUM. N. przyszła na świat i po kilku dniach było dla mnie jasne, jak letnie słońce, w którym miałam rzekomo leżeć pochłonięta lekturą, że to kompletnie nie ta bajka. W pierwszych dniach jedyne, co zdołałam czytać to tysiące porad zaszytych na forach internetowych, z których zresztą szybko zwiałam przytłoczona ilością złej energii.

I tyle.

Wobec tych okolicznościach przyrody potrzebowałam nauczyć się czytania trochę na  nowo. No bo miałam jeszcze opcję B, mało kuszącą – porzucenie tego, co uwielbiam, tłumacząc sama przed sobą, że nie mam na to czasu.

Słabe, co?

Teraz N. ma półtora roku, a czytanie nadal pachnie luksusem. Na szczęście stać mnie na niego już od samego początku i średnio czytam 4 książki w miesiącu dzięki kilku sprytnym połączeniom:

  1. CZYTANIE+KARMIENIE. Jak wiadomo, noworodek uwielbia interwały. Potrafi jeść 40 minut, aby zasnąć na kolejne 40 i powtórzyć zabawę od nowa. Pora dnia i nocy nie ma tutaj najmniejszego znaczenia. Podczas nocnych sesji włączałam lampkę i, egoistycznie ignorując burczenie mojego P., oddawałam się lekturze. Tym sposobem już w 1szym miesiącu udało mi się przeczytać wszystko, co przytargałam z biblioteki mimo, że mój mąż, zobaczywszy ten niemały stosik, ze szczerym zaciekawieniem zapytał, dla kogo to 😛 Opcją nr 2 jest oczywiście czytnik, ale o nim więcej opowiem dopiero, gdy w końcu go kupię.

  2. CZYTANIE+SPACEROWANIE. Przez pierwsze pół roku nie biegałyśmy razem. Chciałam poczekać, aż N. usiądzie. Zresztą okazało się, że nawet zwykłe, dotychczas nielubiane przeze mnie spacery mogą dostarczyć sporo adrenaliny. Nigdy nie wiedziałam, czy się uda, czy może skończy się na ewakuacji z parku lub marszem z N. na rękach. Mała należy do tych dzieci, które na każdy postój wózka reagują płaczem. Co mi więc pozostało? Spacery z jednoczesnym czytaniem! Książkę opierałam o rączkę wózka, szłam tam, gdzie było mało ludzi czy biegających psów i sposób okazał się być całkiem dobry. Myślałam nawet swego czasu o stworzeniu podpórki na książkę montowanej na rączkę wózka 😀

  3. CZYTANIE+SIŁOWNIA. Najwygodniej z książką jest na rowerku, którego osobiście nie znoszę i nie używam. Ale już na stepperze albo orbitreku zdecydowanie daje radę!

  4. CZYTANIE PRZEZ SŁUCHANIE. Czyli audiobooki. Co jest ich zaletą – każdy wie. Dla tych, których (podobnie, jak mnie) irytuje tempo czytania (bywa, że zbyt powolne) – mam dobre info – są aplikacje, które pozwalają je przyspieszyć. Mimo wszystko wolę tradycyjny papier, ale już np. mój mąż dzięki audiobookom „pochłonął” całkiem sporą ilość tekstów.

  5. CZYTANIE+ROZCIĄGANIE. Robię tak zawsze po bieganiu. Dzięki temu polubiłam stretching, który dotychczas znosiłam tylko w formie solidnej sesji jogi. A jeśli książka jest wciągająca, porządne rozciąganie właściwie „samo się robi”. Od Półmaratonu Praskiego i mega masażu, który mi tam pokazano dołączyłam do fanów rollowania, a je również można robić z książką w łapce 🙂

  6. CZYTANIE+DROGA DO PRACY. Mogłabym jeździć autem lub rowerem. Wybrałam komunikację, od której z taką desperacją uciekałam przez ostatnie lata. Choć mam naprawdę niedaleko, ten sposób daje mi średnio jedną książkę na tydzień/max. dwa czytaną tylko i wyłącznie „w podróży”.

  7. CZYTANIE+WANNA. Sprawa jasna i nie potrzebująca wyjaśnień 🙂 Zazwyczaj zabieram ze sobą szklankę zimnej wody – taki przyjemny kontrast vs. ciepła kąpiel. No i bywa, że po mocnym treningu, gdy padam z głodu…jem też w wannie kolację.

  8. CZYTANIE+SUSZENIE WŁOSÓW. W moim przypadku to co najmniej 20 minut porannej lektury 🙂 Choć nie powiem, trzeba uważać. Raptem kilka dni temu czytałam coś o Afryce w pozycji głową w dół. Konkretnie się przestraszyłam, gdy nagle zza moich włosów wyłoniła się mała rączka N. i złapała mnie za nos 😀

  9. CZYTANIE+JAZDA AUTEM. Nie jestem aż taką maniaczką, by czytać na każdych światłach (choć gdyby można było bezpiecznie to robić kulając się w warszawskich korkach, byłabym kilka książek do przodu). Ale już w trakcie naszych wyjazdów po Polsce zawsze mam ze sobą czytadło i specjalną lampkę do zamontowania na książce lub po prostu czołówkę.

  10. CZYTANIE+USYPIANIE. Zachowawczo wspominam o tym na końcu, bo w moim przypadku ten patent akurat nie miał racji bytu 🙂 Ale sprawdzi się u wszystkich innych rodziców, którzy są bardziej ogarnięci niż my w kwestii usypiania i nie skazali samych siebie na bujanie swoich 5-10-15kg na rękach. O co chodzi? Czytanie książek to genialny rytuał przed snem. Wszystkie portale parentingowe upierają się, że nawet nienarodzone jeszcze dziecko z chęcią przysłuchuje się czytającej na głos mamie. A skoro tak, to świetnym pomysłem jest usypianie go oddając się lekturze. Swojej. Kilkumiesięczne dziecko nie obrazi się, że poczytasz mu najnowszy kryminał zamiast Lokomotywy. Za to Ty połączysz przyjemne z pożytecznym. A właściwie to przyjemne z przyjemnym 🙂 Ajjj, jaka ja będę mądra przy drugim dziecku. Nieważne, że pewnie każdemu się tak wydaje 😛Edit: mała ma 3 lata, a ja…bonusowy czas na czytanie 🙂 Przed snem czytamy dwie, wybrane przez nią, książeczki, a potem gasimy światło i jest czas na książkę mamy. Ha! Wyciągam czytnik i cicho czytam na głos, cenzurując co nieco 😉 Świetne i polecam!

A skoro RwM jest miejscem, które łączy moje największe pasje, otwieram tym postem sekcję o szeroko pojętym czytaniu. Nie będę Was zadręczać recenzjami wszystkiego, co pochłonę, ale pojawią się co ciekawsze pozycje biegowo-sportowe, beletrystyka, książki dla najmłodszych i książkowy lifestyle 🙂

 
 

Mówię sobie, że nie będę N. do niczego zmuszać i jeśli nie spodoba się jej bieganie, z uśmiechem (przez łzy :P) będę ją odprowadzać na karate. Ale jednej rzeczy nie odpuszczę i Ty już doskonale wiesz, skoro doczytałeś aż tutaj, JAKIEJ. I pochwalę się, że jestem na całkiem dobrej drodze, ale o tym innym razem, bo się wyprztykam z tematów 😛

A teraz pytanie!

Jeśli jesteś rodzicem – jak znajdujesz czas na swoje małe przyjemności? Jeśli nie jesteś – może masz dla mnie jakiś nowy, jedenasty pomysł na czynność, którą można zmiksować z czytaniem? 🙂

Bye!   

5 wyświetleń

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


bottom of page