NIE LUBIĘ SWOJEGO CIAŁA – i co dalej?
Zaktualizowano: 2 mar
“Nie przesadzaj”, “inni mają gorzej”, “dobrze jest”. Mogą Ci tak mówić…i co z tego? Jeśli tkwisz w celi pt. “Nie lubię swojego ciała”, rozejrzyj się – gdy to piszę, też w niej kwitnę. Przyznaj, że średnio tu przyjemnie! Dlatego mam zamiar się ewakuować tak szybko, jak nogi pozwolą. Wtajemniczę Cię w swój plan i uwierz, nie ma na co czekać – wiejmy z tego więzienia bez oglądania się za siebie. W Prison Break zawsze wyłaniał się wtedy jakiś strażnik i wszystko zaczynało się od nowa 😉
Piszę to będąc siedem tygodni po cc z Twixami i wiem, że jakikolwiek chaos się w tym tekście nie pojawi – zrozumiecie, bo alibi mam solidne, a na dodatek głośne 🙂
“Nie lubię swojego wyglądu”, różnie sformułowane, to bardzo częsty temat Waszych maili. Skąd ja to znam? W końcu, kilka lat temu uznałam, że najwyższy czas wydorośleć, odpuścić jojczenie o przypakowanych udach, a to, co się dało okiełznać, względnie okiełznać i cieszyć się życiem, zamiast gnębić drobiazgami.
Ale to jest czas przeszły. Szczerze jak zwykle: daleko mi teraz do zadowolenia z mojego ciała jak stąd do Polski. Rozumiem, skąd te zmiany, ale call me crazy: nie lubię mieć aż tak dużego nadbagażu, nie lubię nadmiaru skóry na brzuchu, nie lubię nabytku w postaci cellulitu na udach.
(Co nie znaczy, że nie lubię SIEBIE! To nie to samo!)
Równoważę to sobie kubłem zimnej wody: dziewczyno, masz czas! (na zrzucenie kg w sensie, bo na napisanie posta na bloga to już bardzo krucho). Dziewczyno, masz bliźnięta! I rozum masz, i te lata “w branży” pt. “muszę schudnąć albo nic nie będzie miało pełnego sensu” 😉 Ale, mimo Waszych kochanych sugestii, moja waga nie kłamie i wskazuje równe 10kg od dnia, gdy blada z niewyspania i przejęcia weszłam po raz pierwszy do domu z dwiema kruszynami.
Gdzieś między trzydziestą pieluszką tego dnia i 1231 podskokiem na piłce podpełza ta myśl: “czy to normalne?”, “minęło 7 tygodni, a tu zero zmian!”, “czy tak już będzie na zawsze?”, “co z moim bieganiem?”.
Fakty są więc jednoznaczne: piszę to o wiele cięższa i szersza w praktycznie każdym możliwym miejscu i pełna wątpliwości, dlaczego karmienie, ćwiczenia w ciąży i po niej i w miarę przyzwoite jedzenie wcale tego stanu rzeczy nie zmieniają. Więc nigdy wcześniej, odkąd bloguję, nie byłam tak wiarygodna w temacie patrzenia krzywo na swój wygląd.
I z miejsca dopowiem, że to żadna kokieteria z mojej strony. Od tylu lat bujam się w sporcie, że w tej sportowej wersji czuję się najbardziej sobą. I tęsknię za tą dynamiką, jędrnością, względną lekkością.
Źle mi nie tyle z obecnym wyglądem, co myślami o nim! Planuję więc ewakuować się z tego stanu ciała i ducha w trybie pilnym. Jak możesz zrobić to i Ty?
RZUT OKA NA CEL
Kto powiedział, że stan “sprzed ciąży” jest jakimś świętym celem, który wszystkich obowiązuje? Wiem, sama ledwo co wspomniałam o wadze, która ani drgnie, ale…może moja nowa waga to np. 8kg mniej? Może już nigdy nie wcisnę się w sportowe topy skrojone na płaskie lekkoatletki? (no dobrze, na to ewentualnie mogę się zgodzić 😀).
Umówmy się więc, że ta nasza wielka ucieczka jest nie tyle do konkretnej ilości kg czy cm, tylko pewnego stanu ducha. Takiego, gdy czujemy się ze sobą dobrze i mamy…
AMBICJE
A NIE CHORE AMBICJE
Powszechnie już wiadomo, że bycie mamą nie skazuje naszego wyglądu na wieczną klęskę, a zajawek na rzewne rozstanie.
Mówi się “zaakceptuj siebie takim, jaki jesteś” a ja myślę, że dla człowieka czynu lepiej jest akceptować siebie, ale zmienić to, co denerwuje i co jest rozsądne plus wykonalne.
Na przykładzie: chcę mieć znowu silny brzuch, żeby móc bezpiecznie biegać, ale nie wyskakuję z celem typu maraton w 2018.
Dodam, że nie widzę nic złego w kompletnym braku jakichkolwiek sportowo-wyglądowych postanowień. Póki jest nas z tym dobrze i nie ojojczymy – rewelacja!
ŻADNEGO SZTYWNIACTWA
OK, wiemy już, że chcemy zmian i że nie są one fanaberią w nastoletnim stylu, tylko szczerą oceną sytuacji.
Zróbmy tak: gdy tylko ruszymy, wrzucimy na luz. Precz z klimatem “wszystko albo nic”. Padamy na twarz? Zmieniamy plan i zamiast wyjścia z domu ćwiczymy coś symbolicznie na macie. Miał być obiad na ciepło, ale pogoda zniechęca do smażenia się w kuchni? Odpuszczamy i jemy sorbet. Lepiej dłużej kulać się do celu niż zajeżdżać się dziwnymi restrykcjami.
NA RÓŻNE FRONTY
Jest pełno sposobów, żeby we własnym ciele poczuć się lepiej. Męskich nie znam 😉 ale jako kobiety mamy mnóstwo opcji: bosko pachnący kosmetyk, masażer który przy okazji ujędrni skórę, nowa sukienka…Planowałam poczekać z kupowaniem czegokolwiek na to lato póki nie wrócę do swojego 36, ale…po co odkładać przyjemność, jeśli można mieć ją już teraz? 🙂 W końcu jestem tego warta i Ty też!
KIEDYŚ? NIE, JUŻ!
Jeśli tłucze Ci się po głowie coś w stylu “kiedy już zrzucę te kg, to…(tu wstaw: pójdę na basen, wyjdę do ludzi, odważę się na coś)” – uwaga, pułapka!
Odwaga i waga tylko pozornie mają ze sobą coś wspólnego. Na pewno znasz osoby, które są na to żywymi dowodami. Jest tu jeszcze jeden haczyk: gdy pochłonie nas coś większego, waga staje się tylko błahą zachcianką i często spada sama, przy okazji.
To już udowodnione, że osoby szczęśliwe i żyjące w równowadze łatwiej dobijają do swojej optymalnej wagi i dzieje się to mimochodem. Specem nie jestem, ale chyba o to chodzi w ucieczce z więzienia, żeby robić to niepostrzeżenie 🙂
ZERO PORÓWNYWANIA
A wiem, jak kusi – codziennie dopada mnie lekka nostalgia gdy rozmawiam z kimś, kogo potomek zasypia podczas zabawy lub pozwala tłuc kilometry na spacerach.
Poza chwilą zgnębienia nic mi to nie daje i z ciałem jest identycznie. Możliwe, że choćby gdzieś w sieci obserwujesz sobie różne szczupłości i piękności, “dla motywacji”.
Z tym, że ta osławiona motywacja często ewoluuje. Albo za bardzo się fiksujemy na tych wszędobylskich brzuchach XS w zestawie z pośladkami XL, albo, zawstydzeni, sami siebie sadzamy na ławce rezerwowej życia, bo nie jesteśmy “wystarczająco dobrzy”.
W świecie wracających do formy mamusiek bywa zwłaszcza brutalnie. Ta, która spędza ciążę horyzontalnie przytulając kubełek lodów potrafi miesiąc po porodzie narzekać, że “waży już mniej niż przed ciążą”, gdy tymczasem po planecie ziemia chodzą matki bliźniąt, które mimo karmienia, sportu w ciąży i sportu po ciąży nadal nic nie tracą (tak, to ja).
Jak żyć? Porównywać się tylko do siebie. I to nie ze smukłych czasów nastoletnich. Nie do tych, gdy będąc zmęczoną można było po prostu się zwinąć do łóżka i spać w nim ciągiem aż do świtu. Wiem, że do naszych zmęczonych głów wpada czasem “nigdy nie będę wyglądać jak ona”, ale proponuję kontratak pt. “no i?”.
BYĆ PONAD TO
I najważniejsze. Cokolwiek sobie nie myślimy, to tylko wygląd. Jakoś tak naiwnie wierzę, że każdy z nas ma coś na kształt misji do spełnienia. Większej niż wyglądanie w określony sposób.
Po dobiciu do konkretnej wagi wcale nie spływa na nas wieczne szczęście; nie rozwiązują się problemy. To byłoby zwyczajnie zbyt płytkie, dlatego najlepsza opcja, jaką znam to oddalenie perspektywy. Zamiast fiksować się na banalnej, jakby nie było, wadze, wzbijamy się ponad nią i patrzymy na szerszy kontekst.
I bardzo dobrze rozumiem, jakie to bywa trudne – zwłaszcza, gdy się jedzie na oparach, a tu i teraz jest tak bardzo wymagające, że pod koniec dnia w głowie słychać tylko biały czy tam różowy szum 😉 Ale to najlepsza metoda! Dlatego trzymam na szafce nocnej mapę marzeń i mocno taką przypominajkę polecam.
PLAN UCIECZKI
…jest więc taki:
1. Bądź dla siebie mniej surowa
2. Myśl o celach sportowych/życiowych, nie o wadze samej w sobie
3. Jedz przyzwoicie, ale bez fiksacji na tym, że ma być w 100% zdrowo. 80% jest OK. Jeśli chcesz, zostaw sobie przestrzeń na domowego gofra albo lody na mieście. Dziewczyny karmiące – żadnego mocnego cięcia kcal; to może zatrzymać laktację.
4. Rób, co możesz, by poczuć się dobrze już TERAZ.
5. Bądź ze mną, bo ruszam z nowym cyklem: BACK ON TRACK. Co tydzień pojawi się tu tekst o powrocie do formy w sensie fizycznym i, nawet ważniejsze, psychicznym. Może nie będzie tak dopieszczony, jak bym chciała, ale działam w trybie awaryjnym.
To jak, kto zwiewa ze mną z tej pułapki? 🙂 Piszcie i przyznawajcie się, lecimy razem z tym koksem!
Comments