top of page

NAIWNOŚĆ I LODY czyli ile przytyję w ciąży?

„Panie doktorze, jak to możliwe???” – wypytywałam na każdej wizycie. – „Przecież zdrowo jem, codziennie ćwiczę… jak tak dalej pójdzie będę miała co najmniej 15kg na plusie!”. (Wiem, brzmi to żałośnie, ale jako osoba o tzw. „grubych kościach”, wiecznie walcząca z wagą, byłam delikatnie mówiąc zaniepokojona.) „Nieee, pani Natalio…w tym tempie szacowałbym raczej 20kg”. Auć. Że co? Kurtyna w dół.

Ale zacząć wypadałoby od początku. A było tak…

Instynkt dopadł mnie znienacka. Zaczęłam odwracać się za wózkami i uśmiechać do maluchów w windzie. Mieszkaliśmy wtedy w 12piętrowym bloku, mieliśmy dużo sąsiadów i naprawdę było do kogo się uśmiechać.

Po jakimś czasie dotarło do mnie: MARZĘ O DZIECKU!! Mając wyidealizowaną wizję macierzyństwa (jeśli chcecie się ze mnie pośmiać – pisałam o tym tutaj) dopadła mnie tylko jedna obawa: co ze sportem? Na swoim koncie miałam tysiące godzin spędzonych na różnych aktywnościach. W okresie przed ciążą trenowałam 2 razy w tygodniu wspinaczkę, biegałam i chodziłam na siłownię. Miałam uzasadnione obawy, że odcięta od sportu zacznę wariować.

Gdy o czwartej rano (nigdy nie należałam do cierpliwych) zobaczyłam na teście dwie kreski, byłam totalnie szczęśliwa. Jak to często bywa w pierwszej ciąży, weszłam w stan nieco mistyczny. Wsłuchiwałam się w swoje ciało, niechcący wciąż trafiając na urojone symptomy tego, że „coś jest nie tak”. Upodobniłam się do typowej filmowej bohaterki, która codziennie walczy z mdłościami, marzy o kebabie (będąc wcześniej praktycznie wegetarianką) i przechodzi ze śmiechu w czarną rozpacz. W taki oto sposób minął 1szy trymestr, a ja zaczęłam tracić powoli swój płaski, ciężko wypracowany brzuch 😉

„Drugi trymestr jest najlepszy!!” – mówiły mi wszystkie doświadczone mamuśki. Było fantastycznie! Energia mnie rozsadzała, do tego przyszła wiosna, więc w cienkich sukienkach latałam to na basen, to na jogę, to na pilates. W wodzie byłam lekka jak motyl, robiłam po 60-80 długości crawlem i, niespecjalnie zmęczona, wracałam do domu, na zdrową kolację.


MIT NR 1: PŁYWANIE W CIĄŻY JEST NIEBEZPIECZNE

To chyba jedyny sport, który można uprawiać „jak dawniej”, będąc w ciąży. Aby było maksymalnie bezpiecznie, trzeba pilnować zasad higieny: przede wszystkim nie siadać na ławkach czy na brzegu basenu. Najlepiej mieć ze sobą dwa ręczniki: jeden, żeby móc na nim usiąść i się przebrać oraz drugi, do wycierania.  

Pisałam już o mojej naiwności w kwestii macierzyństwa – cóż, okazało się, że wizję ciąży też miałam mocno zakłamaną 😛 Zakodowałam sobie w głowie magiczne 12kg, które to (maksymalnie!) planowałam mieć na plusie w sierpniu, udając się rozpromieniona (taaaak…) na porodówkę. Na ziemię zostałam sprowadzona już w tym, jakże fantastycznym, drugim trymestrze, kiedy to osiągnęłam moją „docelową” wagę i nadal bez ustanku ROSŁAM. Za każdym razem, gdy stawałam na wagę, widziałam większą liczbę. Byłam bańką.

„Panie doktorze, jak to możliwe???” – wypytywałam na każdej wizycie. – „Przecież zdrowo jem, codziennie ćwiczę… jak tak dalej pójdzie będę miała co najmniej 15kg na plusie!”. Wiem, brzmi to żałośnie, ale jako osoba o tzw. „grubych kościach”, wiecznie walcząca z wagą, byłam delikatnie mówiąc zaniepokojona. „Nieee, pani Natalio…w tym tempie szacowałbym raczej 20kg”. Auć. Że co? Kurtyna w dół.

Tygodnie mijały, nadeszło upalne lato, a ja konsekwentnie odmawiałam sobie jakichkolwiek żywieniowych przyjemności, zadowalając się co najwyżej domowymi sorbetami. Przemieszczałam się strategicznie z klimatyzowanego auta do klimatyzowanej sali z zajęciami dla ciężarówek; z domu z włączonym wiatrakiem na względnie chłodny basen. Koleżanki, podobnie jak ja w stanie „błogosławionym” (choć nie wiem, czy to akurat jest odpowiednie slowo…), wsuwały lody i czekoladę w  myśl zasady, że „jeden kilogram więcej nie zrobi już różnicy”. Poszłabym chętnie w ich ślady – kiedy, jak nie teraz?? – gdyby nie moja waga ciężka. Wizja przekroczenia 20kg mnie przerażała. Ważyłam już tyle, ile mój mąż!


MIT NR 2: JEŚLI NIE JESZ ZA DWOJE PRZYTYJESZ OK. 12KG

Ciąża ciąży nierówna i nie ma sensu się porównywać. Zazwyczaj najmniej przybierają dziewczyny, które już na starcie mają kilka kg „zapasu”. Z kolei te, które wcześniej miały niewielki poziom tkanki tłuszczowej, mogą być naprawdę zaskoczone szybko rosnącą wagą. To dlatego, że organizm kumuluje rezerwy na karmienie dziecka. Jest jeszcze drugi czynnik, który u mnie zadziałał: zdecydowanie zmniejszyła się moja intensywność treningów. Ciężko mówić o zmęczeniu po ciążowej jodze czy pilatesie.

Wszystko to może brzmieć dość próżnie, ale nie mogłam tego opanować. We wspinaczce ważny jest każdy kilogram. Przed ciążą przeszłam też kilka różnych planów treningowo-dietetycznych różnych trenerów i nigdy nie było większych rezultatów. Nie mogłam więc oczekiwać, że tym razem pójdzie lekko.

Upragniony sierpień. Mała przyszła na świat w upalny wieczór. Wbrew moim przypuszczeniom była drobna, ważyła niecałe 3 kg. Moja teoria, że noszę 4.5kg klocka została tym samym obalona 🙂 Na drugi dzień czułam się niesamowicie lekko, cieszyłam się jak dziecko chodząc tam i z powrotem po korytarzu, pchając wózek z kruszynką. Rozpierała mnie jeszcze energia zmieszana z adrenaliną (ten stan opuścił mnie na długie miesiące, gdy walczyłam o przetrwanie śpiąc średnio po 3h na dobę z przerwami :P). Po powrocie do domu z ciekawością stanęłam na wagę, oczekując co najmniej 10kg mniej. Oj głupia ty, głupia ty…

Na minusie było 5kg. Moja mała była już na świecie, brzuch się skurczył, ale waga ciężka opuścić mnie nie chciała. Pozostała mi nadzieja, że dołączę do grona szczęściar, które karmienie zmieniło w sexy mamy, chudsze niż przed ciążą.

Jak już się pewnie domyślacie, tak też nie było. Waga spadała bardzo powoli, a ja cieszyłam się każdym dekagramem 😉

MIT NR 3: JEŚLI KARMISZ, BŁYSKAWICZNIE WRÓCISZ DO WAGI SPRZED CIĄŻY

…albo i nie. Tyle w tym temacie. Znam historie dziewczyn, którym waga „puściła” dopiero po zaprzestaniu KP. Organizm pilnował zapasów, póki miał do wykarmienia małego ludzika.

Minął „przepisowy” czas połogu (6tygodni), a ja nadal nie miałam w sobie zbyt wiele siły. Baa, padałam na twarz. Zdarzyło mi się przysnąć na skrzyżowaniu na czerwonym świetle. Mała budziła się nieprzyzwoicie często, a do tego ciężko było ją uspokoić. Po takiej nocnej sesji adrenalina buzowała we mnie tak, że nie umiałam zasnąć. A gdy już się to w trudach i mękach udało, historia się powtarzała. I jeszcze raz. I jeszcze. I jeszcze.


W ciągu dnia, podczas 30minutowych drzemek, próbowałam ćwiczyć w domu. Zdarzało mi się, po przybraniu pozycji horyzontalnej na macie, przysnąć między jedną serią a drugą. To były zdecydowanie ciężkie czasy i cieszę się, że nikt mnie nie uprzedził, jak to będzie wyglądać 😀 W tym przypadku niewiedza była błogosławieństwem!

W końcu mój mąż zwany P dostał w bonusie dwa popołudnia sam na sam z córeczką. Miałam wychodne między jednym karmieniem a drugim, na 2.5h – z zegarkiem w ręku! Gdy P wracał z pracy, moja torba czekała już spakowana przy drzwiach, a ja porywałam ją w biegu i jechałam na bikram jogę (w wysokiej temperaturze – bardzo polecam, będzie o niej osobny post). Czasem, gdy była długa kolejka do prysznica, wsuwałam na siebie dres i totalnie mokra jechałam do domu. Potem doszedł osiedlowy basen, na który udawało mi się zdążyć po uśpieniu N. Zimą świecił pustkami. Pan z obsługi gasił za mną światło.

Mała rosła, waga spadała, miesiące mijały. W lutym N umiała już samodzielnie usiąść. W marcu w naszych drzwiach stanął kurier z wózkiem biegowym, a ja zostałam oficjalnie uratowana 🙂

Resztę już znacie…

BILANS JEST TAKI:

– przed ciążą nie umiałam zejść za nic poniżej 60kg, teraz ważę 58 – nie zauważyłam, żeby w czasie ciąży wysmuklały czy spadły mi mięśnie choć mocno na to liczyłam – mimo, że przed ciążą biegałam dużo więcej km niż po ciąży z N w wózku, moja wydolność i tempo są lepsze niż wcześniej (!) – na ten moment nie czuję, żeby ciąża zostawiła mi jakąkolwiek „pamiątkę” po sobie, czy to w kształtach, czy w jędrności skóry (podejrzewam, że przy drugiej ciąży może być trudniej wrócić do tego stanu, ale na pewno nie jest to niewykonalne!)

WNIOSEK: czas przestać traktować fakt urodzenia dziecka jako wymówkę! W dzisiejszych czasach jest łatwiej niż kiedykolwiek wcześniej zadbać o siebie. Jasne, że trzeba się nieco natrudzić, ale efekty mogą być naprawdę zaskakujące. A warto – dla siebie, dla dziecka, dla poczucia własnej wartości, dla odwagi i dla udanego związku.

Jeśli jeszcze nie zaczęłaś – po prostu ZACZNIJ! Przysięgam, że nie ma w tym żadnej filozofii i jestem tego najlepszym przykładem.

POWODZENIA!

P.S. A jaka jest Twoja historia?

1 wyświetlenie

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

WYSZŁAM NA MIASTO, a tam życie

….w pępku Wwy. Sobie tętni. Idę środkiem, jak w bańce, jak w bajce, niewidzialna. Adidasy nie brzmią na tym zgrzanym chodniku, jak...

Comments


bottom of page