LEKKA REDUKCJA. Tydzień 1, -1kg i 6 wniosków.
Jak ugryźć temat zrzucenia kilku kg, jeśli ma się za sobą TYLE eksperymentów? Testuję metodę rewolucji i robię jak najwięcej rzeczy w inny sposób, niż do tej pory. Publiczne deklaracje to jedna z nich 😉 Dziś pierwsze wieści z dietetycznego frontu, wnioski i pomysły na przechytrzenie własnych nawyków.
Historia zaczyna się tutaj: -3KG. Jaki mam na to pomysł? Ta redukcja ma głównie cele sportowe, służy też zmniejszeniu ilości tkanki tłuszczowej do optymalnego, bezpiecznego poziomu. Pamiętajcie, że spadanie z wagi zbyt dużym ucinaniem kalorii to ryzyko wielu niedoborów, jojo i przemęczenia, a zbyt mocne zjeżdżanie z tkanki tłuszczowej powoduje u kobiet zaburzenia hormonalne. Bez szaleństw!
Za mną pierwsze 7 dni rozruchu. Uczę się innego sposobu komponowania posiłków i próbuję znaleźć w sobie taką cierpliwość do długodystansowych zmian, jaką mam do maratonu 😊
Efekty? Waga pokazuje -1kg, choć nie przywiązuję się jeszcze do tego wyniku – wiadome, jak duże potrafią być wahania; będę świętować, jeśli ten spadek okaże się trwały.
Główne zmiany? Jak już Wam wspominałam, miałam dość samodzielnego eksperymentowania i przeszłam na dietę pod opieką High Level Center. Największe zmiany to zdecydowanie więcej białka, dopasowanie kompozycji posiłków w zależności od tego, o której (i czy) mam trening, pilnowanie ilości jedzenia i…dwa obiady 😊 Głodna nie chodzę, a właściwie, to jem więcej, niż poprzednio.
Co możecie wynieść dla siebie po tym moim 1szym tygodniu?
TROPIENIE ZŁYCH NAWYKÓW
Dzięki temu, że mam teraz dość sztywne godziny posiłków i ich skład, widzę swoje nawyki, które przeszkadzają mi w trzymaniu niższej wagi. Niby nic takiego, ale… Przede wszystkim: nie limitowałam sobie praktycznie zdrowych przekąsek. Jeśli głód dopadł mnie między posiłkami, rozprawiałam się z nim niewinnymi daktylami, rodzynkami, owocami, waflem ryżowym z masłem orzechowym, orzechami, batonem z dobrym składem. Nie miałam zamiaru liczyć kcal, co robiłam przez jakąś 1/3 swojego życia, oooo nie. Tylko, że przy moich skłonnościach do łapania kg takie akcje przekładają się bezlitośnie na wzrost wagi. Staram się przy tym nie pamiętać, że najniższą wagę w dorosłym życiu miałam w USA, gdzie żywiłam się głównie shake’ami waniliowymi, red bullem i makaronem z serem 😊 Drugie przyzwyczajenie to znikoma ilość białka. Bo mięsa nie; ryb ostatnio też jakoś dużo mniej, a kolejne białko serwatkowe kurzy się w kuchni, bo mdli mnie od jego smaku. Przy aktualnych ilościach białka czuję się jak prawdziwy koks 😊
Jeśli również zabierasz się za redukcję (lub jakąkolwiek inną zmianę w odżywianiu), weź pod lupę tego typu nawyki. Najłatwiej wyjdą na jaw, gdy zaczniesz notować kiedy i co dokładnie wpadło na Twój talerz. Może któreś z tych rzeczy, choć są niewinne, psują efekty Twoich treningów?
PRZYGOTOWANIE
To będzie bardzo oczywiste, ale bywa wyzwaniem. Pierwsze trzy dni poszły łatwo: rozpisałam menu wg wskazówek, zrobiłam listę zakupów i trzymałam się jej bez żadnej wtopy. Aż przyszły cztery dni wyjazdu, a z nim komplikacje. Bo jak ogarnąć się z 5, a czasem 6 posiłkami na campingu, przy częstym przemieszczaniu się, będąc w towarzystwie, które kusi lodami i grzankami z ogniska? 😉 Idealnie nie było. Rozjeżdżałam się z porą posiłków i zdarzyło mi się dwa razy ominąć po jednym z nich, za co pokutowałam potem wilczym głodem. Dwa razy przekąsiłam też coś między posiłkami, ale były to pomidorki koktajlowe i orzechy, więc bez przesady, biczować się nie będę 😉 Dało się! Produkty kupowałam na bieżąco, przy wieczornym ognisku robiłam sobie grillowane ryby z warzywami, a gdy wychodziliśmy w teren zabierałam w pudełku to, co mogło się przydać. Skończyło się tak, że w knajpie dodałam potajemnie do ryby swoją kaszę (nie mieli w karcie żadnych węgli!), a innym razem cisnęłam rano 1h na rowerze po górkach z małą N. w foteliku (krzyczącą: szybciej! szybciej! 😉), żeby zdobyć białko na śniadanie, bo okazało się, że w słowackich sklepach nie mają ani jajek, ani nabiału (?).
Bez planu wszystko się rozjedzie – zwłaszcza, gdy dopadnie nas głód. Wtedy od razu uruchamiają się stare nawyki i naprawdę ciężko jest zatrzymać się w połowie powtarzania starego schematu. Nowe przyzwyczajenia nie są „domyślnym programem” naszego mózgu, dlatego trzeba o nie uważniej zadbać. Tak przynajmniej odczuwam to ja 😊
KRYZYSY POD LUPĄ
Co mówią o nas takie kryzysy? Podeszłam do tematu analitycznie i zapisałam każdy w notesie. Nie oszalałam, ale znajduję przyjemność w hackowaniu samej siebie 😉 Kusi mnie, żeby zjeść coś słodkiego po obiedzie? Przecież to nie z głodu. Dla eksperymentu zaczęłam pić małą, czarną kawę. Zmienia smak na tyle, że ochota na słodkie mi w magiczny sposób mija. Towarzystwo namawia mnie na zimne piwo schłodzone w Dunajcu? 😊 Siorbię wodę z cytryną, a gdy mam chwilę zawahania patrzę na motywujące mnie foto w notatniku i przypominam sobie, po co mi to właściwie jest – szybsze bieganie, maraton na lekkich nogach i takie tam 😊
Ale najciekawsze są tutaj napady „głodu”, które wcale z głodu nie wynikają, czyli emocjonalna strona jedzenia. Miałam ochotę po coś sięgnąć, gdy byłam zła, potem dla towarzystwa, a jeszcze później – dlatego, że dana przekąska miło mi się skojarzyła. Dla takiej emocjonalnej istoty jak ja oznacza to dużo małych pokus poza programem posiłków 😊 Może masz podobnie i bywa, że jedzeniem rekompensujesz sobie zmęczenie, smutek albo zniecierpliwienie? Da się to zrobić w inny sposób, pisałam Wam już o zamianie nawyku jedzenia wafli ryżowych na…czytanie 😊
SPOSÓB NA SIEBIE
Największym wyzwaniem jest dla mnie przechytrzenie samej siebie w temacie ochoty na przekąski. Wymyśliłam taki sposób: wyciągam to, na co dopadła mnie właśnie ochota i mówię „OK, dorzucę to do kolejnego posiłku”. Finalnie tak nie robię, bo mam do wyboru dużo innych składników i wolę się ich trzymać, ale ta świadomość, że nie rezygnuję, tylko przesuwam coś w czasie daje większy komfort dla głowy 😊 Pamiętajcie, że mózg nie lubi zmian. Zwyczajnie go one męczą, bo wymagają użycia większej ilości nadprogramowej energii. Skubaniec zawsze będzie dążył do tego, jak było dotychczas.
Mam wrażenie, że ten sposób pomoże mi nauczyć się pilnowania, by nie zastępować porządnych posiłków przekąskami, które jednorazowo dostarczają np. tylko węglowodanów lub tłuszczy. To z boku może brzmieć jak przesada i oczywiście, że nie ma nic złego w zdrowej przekąsce! Po prostu wiem, że w moim przypadku to główny problem i dlatego rozpracowuję go na czynniki pierwsze.
MOTYWACJA
Oczywiście, że najlepszą jest widoczna zmiana lub mniejsza cyferka na wadze 😊 Tyle, że im mniej się waży, tym trudniej o takie szybkie skoki. Skąd więc wziąć tę przeklętą motywację?
W tym tygodniu dała mi ją głównie życiówka na 5km (20:30) – sama myśl, że po udanej akcji niewielkiej redukcji byłoby mi znacznie lżej jest bardzo kusząca! Lubię ten dystans, ale czuję się na nim naprawdę ciężko. Walczę z grawitacją. To foto z 1km, na 4tym nie wyglądałam już tak radośnie 😀
fot. Zabiegani.tv
Podziałały też: motywujące zdjęcie w kalendarzu, przejrzenie w social media osoby, która zaszła tam, gdzie ja chciałabym być i celebrowanie przygotowywania posiłków. Zawsze to Coś Nowego, a już chyba wiecie, że to lubię 😊
Jeśli czujesz, że na Twojej drodze przeszkodą jest niska motywacja, spróbuj najprostszej metody: weź kartkę i zapisz, dlaczego tak naprawdę chcesz schudnąć/zacząć biegać etc. Niech będzie ich dużo. Na które z nich możesz wymyśleć patenty, które pomogą w momencie zwątpienia?
NA SUROWO
Jest jeszcze jedna rzecz, która na mnie działa. Surowe podejście 😉 Biadolenie nad samą sobą mi nie pomaga, od niego już bliska droga do odpuszczania. Nie mam z tym problemu w sporcie, ale w odżywianiu – cóż, miękka ze mnie materia i co rusz przyłapuję się na tym, że taaaak mi samej siebie szkoda, że a to loda nie mogę, a to chleba, a to tegoczytamtego. Mówiłam sobie wtedy coś w stylu: „Dziewczyno, spokojnie. Przecież to nie na całe życie, a jeśli nic nie zmienisz, staniesz w miejscu. Nie wymiękaj”. Piję wodę i przemykam po sklepie unikając kontaktu wzrokowego z tym, co póki co mam odstawione (najbardziej kusi żytni chleb i lody 😉 ). Na co mi to? Sama jeszcze nie wiem, ale mam zamiar się dowiedzieć – w końcu to blog o zmianach i nie-staniu w miejscu 😊
Tyle o tygodniu nr 1. Przed nami jeszcze jakieś 200km z jakiś 500, mała N. zasnęła po oświadczeniu, że „to był bardzo przytulny dzień”, a ja przy dobrych wiatrach zdążę poczytać coś dobrego i opracować menu na tydzień nr 2. Chodź, odłóż telefon, zamknij kompa i też się jakoś porozpieszczaj 😊
Comments