KRÓLICZEK
Goniłam króliczka. Szybki był, skubany. Do tego długodystansowiec. A kiedy go capnęłam odkryłam, że jego futro jest puchate, ze ślepi dobrze patrzy, ale satysfakcja z udanego polowania uchodzi ze mnie jak z przekłutego materaca. Powoli, ale skutecznie. Aż w końcu uderzyłam głową o twardą podłogę. Kojarzysz ten tekst: „uważaj, o czym marzysz, bo może się spełnić”? Naprawdę uważaj.
To działa jak jakaś pokręcona lovesexystory. Mega chcesz, maaarzysz, kombinujesz, świrujesz. A gdy już TO masz, akcja trochę siada. Czasem po prostu…zdycha. Czasem pruje do przodu, ale już nigdy nie będzie miała tej otoczki niedostępności.
Skubany króliczek.
PIENIĄDZE
Ile musiałbyś zarabiać, żeby uznać, że jest naprawdę OK? A jak odpowiedziałbyś na to pytanie 5 czy 10 lat temu?
Na swoją pierwszą wypłatę (200 pln! no przecież więcej, niż tylko na waciki!) ostro się napracowałam. Ręce więdły mi od wieszania firanek w domkach letniskowych (czasy przed wspinaczką :P). Na sam zapach płynu do podłóg robiło mi się słabo. Któregoś dnia na ten letni wygwizdów przyszła paczka: worek pistacji od moich rodziców. Pamiętam, jak objadaliśmy się nimi z kumplem w domku w lesie, przy szalejącej burzy, czując się luksusowo.
Luksusowo!
Każdy z nas ma na start te swoje 200 PLN wypłaty i orzeszki. A potem leci czas, rosną wymagania, rodzą się pomysły… Aż w końcu 5 000 PLN / 8 000 / 10 000 PLN to wciąż mało, bo nie starcza na nowe, podpasione marzenia.
200 PLN ma już nowy nominał, a pistacje zamieniają się w coraz większe luksusy. Potrzeby rosną szybciej, niż zarobki. Gdzie jest granica? Czasem na skraju bankructwa. Czy warto gonić „finansowego króliczka”? No pewnie. Pytanie otwarte, czy aby za bardzo nie wkręcamy się w samą pogoń? Trzeba mieć wielką dojrzałość, by powiedzieć sobie w końcu STOP i rozsiąść się na trawie patrząc bez żalu, jak inni dalej cisną.
POKUSY
Są małe i zwykle niezwykle upierdliwe. Do tego nielogiczne. Złapiesz je, ulegniesz, zazwyczaj polegniesz.
O podstępnym działaniu pokus przekonałam się na kilka dni przed maratonem. Otóż należę do tych „wybrańców”, którzy zdają się zasysać kalorie z powietrza (mówi się na to dyplomatycznie „grube kości” 😛 ).
No i pilnuję się. No way, po prostu MUSZĘ. Czytając o diecie przyszłego maratończyka zacierałam łapki. Trzy x Dzień Dziecka pod rząd, z nielimitowanym dostępem do działu ze słodyczami!!
Do tego pszenna, świeża bułka oblana Nutellą. Kulinarny raj…
….w mojej głowie. Która na dodatek szybko mnie rozbolała od nadmiaru cukru, gdy już przyszło co do czego. Stałam przed półką ze słodyczami.
CO WYBRAĆ?!
Nie miałam bladego pojęcia. Nic mnie nie kusiło. Skończyło się na chemicznych żelkach jedzonych bez większej przyjemności i jednej okrutnie słodkiej czekoladzie.
A teraz pomyśl o czymś, co Cię baaaardzo kusi. Niezależnie, czy to skok w bok czy kubeł lodów, mechanizm jest podobny. Świat „na zewnątrz” wydaje się nam często genialny, póki już w niego bezkarnie nie wejdziemy.
Króliczek złapany? Króliczek przereklamowany.
MARZENIA
Hasło „DREAM BIG” mówi jasno – jak marzenie, to najlepiej wielkie. Za takim najlepiej się goni. Jeśli jest ogromne, widzisz je nawet zza stosu problemów. Gdzieś tam sobie majaczy.
Niedawno odkopałam notatkę z marzeniami sprzed 5ciu lat: 1. Poprowadzić 6.2 (skala trudności we wspinaczce skałkowej) –> mam nawet film 🙂 2. Zrobić maraton < 4h 3. Zrobić triathlon (wtedy jeszcze nie było mowy o różnych dystansach, po prostu chciałam zrobić jakikolwiek 🙂 ) 4. Napisać książkę 5. Tańczyć do rana, gdy tylko jest ku temu okazja (z cyklu ambitne marzenia 25latki) 6. Nie stracić swojego wewnętrznego dziecka 🙂
Gdy pierwszy raz przekroczyłam linię mety maratonu, po 3,5h, prawie zalałam się łzami Bo wiesz. Spełniałam to marzenie miesiącami. Te 42km były tylko udanym finiszem. I kiedy dwa dni po adrenalina opadła mi do standardowego poziomu uświadomiłam sobie, dlaczego to uzależnia.
Spełnianie marzeń jest czasem lepsze niż spełnione marzenia.
Nigdy nie zapomnę tej 6.2 i tego, jak trzęsłyby się moje nogi ze strachu przed odpadnięciem gdyby nie to, że trzęsące się nogi niechybnie do takiego lotu prowadzą 🙂
Nie zapomnę triathlonu, zwłaszcza uczucia w strefie zmian, gdy przebierasz się za kolejną wersję sportowca i ciśniesz przed siebie, a potem stajesz na podium.
Maraton – wiadomo.
Książka – do niej jeszcze dojrzewam i się uczę. Ale jeśli się uda podejrzewam, że będzie tak samo.
Wrażenia „po” spełnionym marzeniu są podobne do tych po powrocie z udanych wakacji. Opalenizna blednie, znajomi nie mają ochoty słuchać już Twoich opowieści, robi się jakoś tak… nijak.
Ex-marzenie trzeba szybko potraktować klinem i wybrać sobie nowe, żeby znów mieć za czym latać z wywieszonym językiem.
Nowe marzenie wyciągnęło mnie z pomaratońskiego dołka. Odetchnęłam, nie powiem!
Gonimy króliczki. Szybkie są, skubane.
Jaki jest Twój?
Co mu zrobisz, gdy go złapiesz?
I czy dasz sobie głowę uciąć, że naprawdę CHCESZ go dogonić? 🙂
Ostatnie posty
Zobacz wszystkie….w pępku Wwy. Sobie tętni. Idę środkiem, jak w bańce, jak w bajce, niewidzialna. Adidasy nie brzmią na tym zgrzanym chodniku, jak...
Wsunęła stopy w buty i poleciała nosem prosto w dywan. – Mamo! Są złączone, złączone, złą…… – rozpacz razy milion. Wybiegłam jak z...
Comments