top of page
Natalia Ligenza

Jedzenie bez napięcia. Wyzwanie psychodietetyczne.

Zaktualizowano: 4 sty




To był mój nocny autobus, ale go ominęłam, biegnąc w zupełnie niebiegowych butach. Chciało mi się płakać, ale musiałam skupić się na łapaniu oddechu przy zbyt mocnym tempie. Chciałam wrzeszczeć, ale pod osiedlowym monopolowym stała policja, której nie miałam nastroju się tłumaczyć z mojej 20paroletniej histerii. Byłam jak w słabym filmie, gdzie w jednym odcinku ktoś czyta prywatne zapiski bohaterki, źle je interpretuje, lecz podaje dalej, po czym równolegle rozpętuje się awantura w zupełnie innym temacie i jakby tego było mało coś, co miało być epicką miłością okazuje się być pustym rozczarowaniem. Z tym, że to wszystko było moim życiem, moją nadreakcją i moimi 11km do domu, które postanowiłam pokonać w butach, które nadawały się jedynie do tańca. Wróciłam. Nie włączyłam światła. W środku wierciło mnie i z głodu i emocji. Jedzenie o nic nie pytało. Niczego ode mnie nie chciało. Było go mnóstwo, bo ciągle go sobie odmawiałam, ale robiłam zapasy ćwicząc siłę woli. Tamtej nocy wygumowało wszystkie moje żale, rozczarowania i wściekłości, sprowadzając mnie do przyziemności, ciemnej kuchni i kalorii, na które wcale nie miałam ochoty. I nie myśl, że na tej jednej nocy wszystko się zakończyło.

Napięcie jest fenomenem. Potrafi dać uczucie, że SIĘ ŻYJE, a nie jedynie odhacza podobne dni, lecz przedawkowane lubi wymknąć się spod kontroli. Próbując je ugłaskać wpadamy czasem w scenariusze, których sami byśmy dla siebie nie chcieli. Opowiem o tych, które łączą się z jedzeniem, a potem gdzieś Cię zaproszę 🙂

Pierwszy scenariusz to napięcie, które wynika z jedzenia. Drugi – napięcie, które bierze się z zupełnie innej sfery życia, a jedzenie robi tylko za rozładowanie.

Wyzwanie zostało już zakończone, ale jest dostępne w całości wraz z ćwiczeniami tutaj. 

JEDZENIE POD NAPIĘCIEM

Mogło się zacząć, gdy fryzjerka znów miała obsuwę i czekając sięgnęłaś po losową gazetę ze stosu przy recepcji. Szukałaś czegoś wciągającego lub choćby zabawnego, a w międzyczasie przewijały się przed Twoimi oczami przepisy na odchudzone koktajle, scenariusze detoksów i dziewczyny, które ewidentnie podskakują w n-tej serii ćwiczenia, ale ich kucyk ani drgnie.

Może się odpalić ironiczny głosik, że gdzieś tam, lekkim krokiem elfa, biegają po planecie ziemia piękności, które potrafiły zdyscyplinować nie tylko słodkie zachcianki, lecz nawet włosy, podczas gdy Ty możesz co najwyżej westchnąć i mieć nadzieję, że chociaż to dzisiejsze cięcie pójdzie lepiej, niż u kobiety, która właśnie wyciąga kartę i blada zerka w lustro.

Tych znaków z kosmosu, że „czas by się, kochana, ogarnąć” odbierałaś coraz więcej. Babcia pochwaliła, że „w końcu dobrze wyglądasz, a nie taka wychudzona”. Goniłaś autobus, a potem stałaś na półbezdechu, żeby facet obok nie zorientował się, jak bardzo ten sprint był poza Twoim komfortem. Koleżanka w pracy dziobała sałatkę, po czym sapała, jak to się nie przejadła. A hashtag #czystamicha to coś, co prędzej skojarzyłoby Ci się ze skutecznością Twojej zmywarki niż zawartością talerza.

Uznałaś, że czas doskoczyć choćby trochę do tego, co zdaje się być nowym standardem i z przytupem odpalić projekt oczyszczania michy również od wewnątrz.

Czas mijał, waga się wahała, za to niepewność, zniecierpliwienie i przytłoczenie rosły jak dzikie.

Od czego zacząć? Spróbowałaś od wszystkiego, kompilując rady, które doskonale znałaś z teorii i twardo postanowiłaś przemienić je w praktykę. Szybko jednak przekonujesz się, że ten komplet zakazów przygniata Cię do podłogi i nagle nic Cię beztrosko już nie cieszy, bo zawsze pojawia się ten cholerny troll, który przypomina: „ekhm, a jak tam ta twoja dieta?”.

Po paru wywrotkach postanawiasz przyciąć plan i wybrać z niego parę punktów. I ten proces wybierania robi Ci mniej więcej to, co karuzela, na której kiedyś piszczałaś się z radości, a teraz schodzisz z niej jak po tequili i zielona.

Masz bawić się w ważenie wszystkiego jak modelka bikini czy jeść intuicyjnie? To drugie kusi, podobnie jak milka z laskowymi, której Twoja intuicja dobitnie się domaga.

Co przekreśla Twoje starania bardziej: łączenie białek z węglami, czy owoce po 12:48?

Jak gotować tak, żeby było świeże, pomysłowe, zbilansowane, odchudzone, pełne smaku, wartościowe, sycące, urozmaicone, pochwalone przez faceta, wylizane do dna przez dzieci i przynajmniej jadalne dla Ciebie?

Czujesz, że to napięcie ciśnie do góry jak winda gdzieś tam w Dubaju. Im bardziej chcesz, tym mniej możesz, bo topisz się w teoriach, poniedziałki uparcie przychodzą (a z nimi nowe postanowienia) i jeśli w porę nie przyhamujesz, odnajdziesz się smutniejszą niż wcześniej – nawet, jeśli trochę szczuplejszą.

Zobaczysz się w ulubionej restauracji, w której nie potrafisz już z kompletnym luzem wciągnąć ukochanego dania i uwieńczyć go czekoladowym musem.

Zobaczysz w sklepie, gdzie pakujesz do koszyka produkty, które kompletnie nie ruszają Twoich kubków smakowych, ale wiesz, że „no cóż, za to są zdrowe”.

Zobaczysz w lustrze na siłowni, gdzie z zerowym entuzjazmem wiążesz włosy przed treningiem, który kompletnie do Ciebie nie pasuje.

To napięcie, które odpaliłaś, rzadko schodzi zupełnie do zera. I jasne; są momenty, gdy lekko Ci na duszy i śpiewasz hity z LO pod prysznicem, ale wtedy często wyskakuje ta zołzowata myśl, że „jeszcze tylko ogarniesz te jedzenie i będzie elegancko”.  

***

Jedzenie nie daje nic poza energią. Teoretycznie. I kiedyś tak było. Nasze dzielne przodkinie, które w dzień zbierały jagody, a w nocy obrabiały mięso, spojrzałyby z niedowierzaniem na to, co wyrabiamy i myślimy.

Bo to, że dostajemy energię, jest dla nas normą. Mamy ją na wyciągnięcie ręki; w pełnej szafce i lodówce lub w odległości paru minut szybkiego marszu do delikatesów.

Ta część już nas tak nie rusza. Chcemy więcej – i chcemy mniej. Mniej w udach i mniej na talerzu, mniejsza o głód.

Dodajemy więc restrykcje i odejmujemy kalorie oraz przyjemność. TAK, mamy równanie idealne, a wynik to napięcie.

Jestem fanką zmian i ostatnią osobą, która by do nich zniechęcała. Ale…jestem też maniaczką matematyki i wiem, że dodając restrykcje potrzebujemy dodać również coś jeszcze, zamiast odejmować! Zmiany wymagają energii i zasobów. Zwykle jednak durne diety (excuse moi) sugerują, by robić kuchenne rewolucje na oparach. Dlaczego się nie udało? Cóż, George z Illinois schudł 15 kg, a Joanna z Nowej Huty już 34. Ty nie? Eh, ewidentnie nie masz na tyle silnej woli!

To ten 1szy scenariusz: gdy napięcie zaczyna się z chęci zmiany sposobu jedzenia (czy wyglądu), a okazuje się, że im dalej w las, tym groźniejszy jest wilk, a my ani się obejrzymy, a już wyjadamy zapasy, które miały być dla babci.

JEDZENIE PRZEZ NAPIĘCIE

To teraz scenariusz numer 2: gdy napięcie bierze się gdzieś spoza sfery jedzenia.

Naparzasz w klawiaturę tak, że na biurku podskakuje kubek z od dawna zimną kawą. Wszystko się sypie i to wszystko wyliczasz właśnie swojej przyjaciółce.

Awansowali kogoś znikąd, za to ze znajomościami. Obeszłaś się ze smakiem. Miałaś na oku te piękne mieszkanie na poddaszu, ale właścicielka nie chce nawet słyszeć o Twoim dachowcu. Ten On, który tak dobrze się zapowiadał, okazał się równolegle robić podobne wrażenie na dwóch innych kandydatkach i zdradził znajomemu, który okazał się być wspólny, że z każdą z Was chętnie wypłynąłby gdzieś na Karaiby. Coś się rozczarowało. Dobiło. Rozdarło serce. Przeżuło i wypluło na brzeg, a dzielnego Robinsona biegnącego na ratunek jak nie było, tak nie ma.

Sypie się. I nawarstwia.

Choć od dawna nie jesteś już małą dziewczynką, zasada domina działa tak jak wtedy i jak leci, to klocek po klocku. Nie wiesz, od czego zacząć zbieranie.

Budzisz się od razu z gulą w gardle czy brzuchu, przywykłaś. Napięcie zamieszkało w Tobie na dobre; zakochane w idealnych warunkach. Ciężko Ci się go pozbyć, więc ma pewne zakwaterowanie. Ciężko Ci je zagłuszyć, więc może robić, co chce.

Ciężko Ci.

I wtedy, zamyślona, sięgasz po jedzenie. Jakie? No nieważne. Ważne, żeby nie skończyło się za szybko. I żebyś mogła je porządnie poczuć. Ciężkie, słodkie, słone. Intensywne. Przygniatające Cię tak bardzo, że w końcu jesteś tu i teraz; jesteś tym kubełkiem Grycana, jesteś tym tostem, i tym siódmym też. Problemy się zwijają jak zaczarowane, a ten balon napięcia, który ciągle się nadmuchiwał, nagle się kurczy i wypuszcza z siebie powietrze.

Spodobało Ci się, choć może nawet jeszcze o tym nie wiesz. Wszystko jest w końcu dla ludzi. Zasługujesz na moment oddechu. Zasługujesz absolutnie! Nie robisz też nic złego. Kto powiedział, że nie możesz sobie trochę podogadzać?

Masz więc nowy rytuał, w końcu znalazłaś sposób. Gdy wszystkiego zdaje się być zbyt dużo; wystarczy dołożyć zbyt dużo jedzenia. Uf. To działa.

Napięcie nie znika nigdy tak kompletnie, ale każdy przecież wie, że takie mamy czasy, a stres nie zawsze trzeba koniecznie wydychać ze spokojem mnicha na macie, medytując w rytm buddyjskich gongów. Ty masz swój patent. Żyjesz na huśtawce, ale zawsze lubiłaś wrażenia. Ważne, że zanim dobijesz do dechy umiesz wyhamować. Wiesz, jak zmienić napięcie z przejażdżki rollercoasterem na zen bujania się w hamaku.

***

W tym drugim scenariuszu jedzenie nie ma większego znaczenia. Jest tylko narzędziem w Twoich rękach – takim, jak dla innych może stać się nocka w kasynie, przypadkowe znajomości, maniakalne granie na konsoli, zbyt intensywne treningi czy zbyt mocny alkohol.

Napięcie – nieważne, skąd pochodzące – robi nam podobny miszmasz w ciele i głowie. Ciężej nam się skupić, zobaczyć jasną stronę, ułożyć plan.

Gdy się utrzymuje, mamy trzy wyjścia:

1. Poddajemy mu się i wpadamy w apatię (lub coś gorszego) 2. Walczymy, ale nie tą bronią, co trzeba (kompulsje, w tym jedzenie) 3. Walczymy, ale skutecznie; czyli dochodzimy do sedna i rozwiązujemy supeł po suple

Tak naprawdę często doskonale wiemy, czego nam trzeba, ale urok naszej pokrętnej natury polega na tym, że nie lubimy konfrontacji. Idziemy więc czasem na kompromisy i zajadanie napięcia dla chwilowej ulgi jest właśnie jednym z nich.

Jeśli widzisz się choć trochę w którymś z tych scenariuszy lub masz inny, ale czujesz, że Twoje relacje z jedzeniem są napięte – czuj się zaproszona do mojej trzydniowej akcji! Chcę pomóc Ci poluzować Twoje relacje z jedzeniem tak, żebyś na nowo zobaczyła w nim przyjemność i źródło energii; nie zaś wycenę Twojej wartości, ulgę czy chwilowe odcięcie od świata.

Mój plan to 3 dni, 3 odcinki podcastów i 3 kroki: do tyłu, w bok i do przodu. Odcinków będziesz mogła słuchać sobie wygodnie wtedy, gdy tylko zechcesz. Chcę Ci pokazać inną perspektywę, spuścić nieco ciśnienia z Twoich myśli i pomóc Ci zobaczyć siebie taką, jaka jesteś, bez nadawania jedzeniu zbyt wielkiej wagi!

Jeśli chcesz zacząć zmiany również u siebie i masz ochotę spuścić te napięcie wokół jedzenia i niejedzenia – tutaj czekają wszystkie materiały. 

19 wyświetleń

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


bottom of page