AKCJA ROZPIESZCZANIE czyli moi ciążowi ulubieńcy
Chaos w głowie, względny porządek w kalendarzu, kilkanaście pobudek w nocy (chwila, chwila, czy ON na pewno się dzisiaj cokolwiek ruszał?! czy to była ONA?? Aaaa!), kilkanaście razy na dzień olśnienie: “o matko, ja NAPRAWDĘ jestem w tej ciąży” i excel pt. “Natka Matka” pełen pytań, na które nie znam odpowiedzi – tak wyglądam równo miesiąc przed metą.
Myślę na zmianę: “pfff, ależ ja mam jeszcze czasu, jaką srokę by tu jeszcze dziabnąć za ogon?” albo “OMG. OMG. OMG.”
Ale…ten krótkodługi miesiąc wydaje się być niczym, gdy zestawię go z tym, co będzie potem.
Zaczynając od dnia, którego nie potrafię ogarnąć wyobraźnią: pobudka o 4, szpital o 5 z hakiem, wschód słońca z jednym dzieckiem, które nie chce wstać, bo do późna tańczyło, a zachód już z trójką. Kosmos, po prostu kosmos.
A potem już…całe życie! Miesiąc vs. życie? To jak mrugnięcie, jak nic. Chyba, że skorzystają z obywatelstwa i nam przedwcześnie wyfruną z domu – gdziekolwiek postanowimy, że on będzie, bo tego też jeszcze kompletnie nie wiadomo. Czasem się dziwię, jak to możliwe, że w tym chaosie tak bardzo nam przyjemnie.
Wiem, że na finiszu coraz częściej tę ciążę wplatam, ale blog na pewno parentingowy się nie zrobi – kompletnie tego nie czuję i kompletnie się do tego nie nadaję! Stan przejściowy. Obstawiam, że każdy rodzic doskonale go zna – to ten moment ciąży, gdy myśli są jak bumerangi i ciągle lądują w tym samym miejscu.
Tyle z wynurzeń!
A teraz wracam na ziemię i rzucę tu trochę konkretów. W łazience, w sypialni, a może zawsze i wszędzie? 😊 Ulubieńcy.
ŁAZIENKA
DOMOWE PEELINGI
Gotowe peelingi poszły u mnie w odstawkę już dawno temu – w domu mogę machnąć je sama szybko, tanio i z superprostym składem. Jestem na tyle leniwa w tym temacie, że już nawet nie patrzę na żadne proporcje i kręcę je “na oko” – na bazie soli, cukru, kawy, mieszając np. z cynamonem, przyprawami korzennymi, oliwą, żelem pod prysznic.
W Colorado jest bardzo sucho i przez pierwsze kilkanaście dni miałam skórę autentycznie jak jaszczurka – peelingi bardzo wtedy pomogły i teraz problem zupełnie nie istnieje.
RĘKAWICA DO MASAŻU
Wzięłam ją w obroty, gdy tylko zobaczyłam, że spada mi jędrność skóry. W ciąży nie pomaga progesteron i gromadząca się woda; z małą N. dopadł mnie cellulit, który wcześniej mnie szczęśliwie nie dotyczył, dlatego teraz zadziałałam szybciej i widzę efekty.
Rano i wieczorem robię sobie krótką sesję masażu i teraz to już taki automatyczny rytuał, do którego przekonanie się jest czystą przyjemnością 🙂
BALSAM PALMER’S COCOA BUTTER
W Polsce świetnie mi się sprawdził BabyDream fur Mama z Rossmanna, po małej N. nie została mi żadna rozstępowa pamiątka. Poszłam po jego zapas w dzień wylotu do USA (bez komentarza 😉 ) i…okazało się, że akurat zmieniają linię. Nigdzie go nie dorwałam!
Na szczęście chwilę po przylocie nowo poznana i też ciężarna znajoma (jeśli to czytasz – jeszcze raz dzięki!) dała mi na próbę opakowanie Palmer’sa, który od tej pory schodzi u mnie masowo. Póki co zdecydowanie robi robotę, więc liczę na to, że ten ostatni miesiąc nie przyniesie żadnych rozstępowych niespodzianek.
OLEJKI POD OCZY
Skórę na twarzy mam cienką i piegowatą. Już się polubiłyśmy, ale jest coś, czego znieść nie mogę – worki i cienie pod oczami! Testowałam przeróżne kremy i sposoby. Od pewnego czasu widzę zmianę na plus dzięki olejkom: kokosowemu i rycynowemu. Używam ich dwa razy dziennie, naprzemiennie i…coś się zaczyna dziać! Dajcie znać, jeśli macie jakieś doświadczenia na tym polu. To moja zmorrra.
KUCHNIA
THERMOMIX
Gdy tak patrzę wstecz, często „chodziły” za mną bliźnięta i myśl, że mogę je mieć. Odkopałam nawet wzmianki o nich w starych postach na RwM i w jednym na Instagramie.
OK: myśleć to jedno, a usłyszeć od lekarza: „o proszę, dwójka!” – drugie.
Jeszcze na dobre nie ochłonęłam po tej wiadomości, a już w rozmowie z P. oświadczyłam, że to znak z niebios: potrzebujemy na gwałt Thermomixa 😉
I, skubaniec, sprawdza się póki co przykładnie, choć obawiam się jednak jego rozmiaru na gotowanie pod pięć osób. Mimo to plusów ma na potęgę: błyskawicznie sieka i mieli, solidnie miesza ciasto, ma wielką bazę przepisów-gotowców. Mogę dzięki niemu w dosłownie kilka minut ukręcić lody, gdy mała N. ma Lodowy Kryzys (zamrożone banany, masło orzechowe, syrop klonowy – pyszne, polecam!). Ale…najlepsze jest to, że odkąd go mamy mój mąż gotuje. Szok! Powinni o nim mówić już na samym wstępie tego spotkania prezentacyjnego! Nawet, gdy to piszę mój P. coś tam pichci, oglądając Friendsów 😉
BIDON, DUŻY!
Odkąd tu jestem, piję na dobę 3-4 litrów wody. Szaleństwo, wiem! Ale gdy tak się doda normę + suchy klimat + ciążę + aktywność, tyle właśnie mi wychodzi.
Od jakiegoś czasu jestem więc nierozłączna z moim bidonem. Lubię go za to, że mogę jedną ręką „podnieść dziubek” 😉 Ma 750ml i zdecydowanie zauważyłam, że piję więcej, odkąd go mam. Wcześniej bywało, że wkręcona w jakieś pisanie potrafiłam nie pić przez 2-3 godziny, a potem stawiałam ostatnią kropkę i uświadamiałam sobie, że mam język jak z tektury 😉 Na lato na pewno kupię sobie wersję, która trzyma temperaturę.
MINI MARCHEWKI
To żadne kulinarne odkrycie, tylko coś, co zjadam od początku ciąży na potęgę. Jeśli dzieci urodzą się jak opalone, będę wiedziała, dlaczego 😉 Inna sprawa, że ostatnio miałam mocno przekonujący sen, w którym mój syn miał ewidentnie ciemniejszą skórę i musiałam się z tego srogo tłumaczyć. Dlatego właśnie zrobię wszystko, żeby nie oddawać dzieci na noc położnym – muszę kontrolować sytuację, na wypadek jakiejś podmianki rodem z amerykańskich reportaży!
SYPIALNIA
CIĄŻOWA PODUCHA
…czyli wąż, w języku mojego męża 😊 Po prostu uwielbiam ten wynalazek. Zamówiłam ją dzień po przylocie do USA, pamiętając jak genialnie dawała radę w ciąży z N. U mnie dodatkowo pełni funkcję izolacyjną – mała regularnie ląduje w naszym łóżku i dzięki poduszce nie boję się, że dostanę kopniaka w brzuch.
MAPA MARZEŃ
To na nią dobre miejsce; łatwiej z nią o przyjemne myśli na dobranoc, a rano daje motywację 🙂 O tym, jak zrobić własną pisałam tutaj.
BRAK TELEFONU
Komórka na nocnej szafce zaczęła mnie doprowadzać do szału. Nie mogłam się solidnie odizolować, rano mimowolnie po nią sięgałam i topiłam się w wiadomościach, a plan dnia się rozjeżdżał. Zrobiłam coś banalnego: po prostu zostawiam telefon w dużym pokoju. Finito! Gdy to piszę minęły ponad trzy miesiące, a ja ani razu nie wzięłam go ze sobą do sypialni. Jedyne, co tam czytam to książki. Światło, które daje Kindle jest zresztą inne (mniej zaburzające sen) niż te z telefonów.
SALON
JOGA Z GOSIĄ MOSTOWSKĄ
Bardzo lubiłam jej kanał na długo przed ciążą – z różnych powodów. Nr 1 to sama Gosia: jest taka…kojąca! Wyważona, optymistyczna, ciepła. Jej historia jest w dużej części podobna do mojej i mocno mnie inspiruje. Nr 2: filmiki, które wrzuca. Ma sporo krótkich sesji, które lubię sobie łączyć w całość, w zależności od nastroju. W ciąży doszedł mi powód nr 3: Gosia też w niej jeszcze niedawno była, co dodawało mi wirtualnej otuchy 😊 Polecam, zwłaszcza osobom, które dopiero zaczynają – to może być początek dłuższego romansu z jogą!
WYGODNY (ale nie ZBYT wygodny) FOTEL
Może to jakieś dziwactwo, ale…prawie nie siedzę tutaj na kanapie. Od razu robię się na niej rozlazła, wszystko idzie mi wolniej, tracę wątek i mobilizację. Piszę więc i czytam przy stole w kuchni, na twardym krześle 😊 Mimo to miło jest czasem zmienić pozycję i fotel sprawdza mi się tutaj idealnie – choć i tak po max. pół godziny wracam wiernie na swoje krzesło.
ZAWSZE I WSZĘDZIE
KINDLE + GOOGLE BOOKS
Zanim kupiłam czytnik wahałam się chyba z dwa lata, bo jednak kocham papier, po prostu! Ale…plusy Kindle’a tylko mi się mnożą. To według mnie najlepszy prezent, jaki od męża może dostać młoda mama. Panowie, serio – będzie zachwycona.
Teraz, na wyjeździe, mogę dzięki niemu czytać polskie książki, łatwo zabieram go ze sobą absolutnie wszędzie, co drugi dzień czytam po kilkadziesiąt stron robiąc cardio na siłowni, nocą nie świecę mojemu P. lampką nocną po oczach, chcąc poczytać. Cudo.
Do tego Google Books – jeśli nie korzystacie, to bardzo Wam polecam! Jest tam mnóstwo książek dostępnych w sporych fragmentach za darmo, więc warto czasem przeczytać część najpierw tam, zanim podejmie się decyzję o zakupie. Czasem kusi nas tytuł, a okazuje się, że w środku wieje nudą.
LEGGINSY THE MIRACLE MAKERS
Po prostu ulubieniec! Pisałam Wam już o nich o tu. Używam na okrągło, a że zrobiła się ze mnie niezdarna łajza na końcówce, co chwilę się brudzę przy gotowaniu, więc piorę je też na okrągło 😉
AUDIOTEKA
Przy odległościach w USA podróż autem to klasyka, co nigdy nie spotykało się z zachwytem mojej kipiącej energią córy 😉 Załatwiliśmy temat audiobookami z Audioteki. Genialnie! Mała polubiła je tak bardzo (z Astrid Lindgren na czele), że samochodowe awantury poszły w odstawkę i doszedł ogromny bonus: gdy N budzi się o nieprzyzwoicie wczesnej porze, zwłaszcza w weekend, udaje nam się czasem zyskać trochę czasu na dogrywkę w spaniu dzięki kilku kliknięciom. To dla nas absolutny przełom – zwykle mała stawiała nas na nogi w parę minut, nie było litości!
AMAZON
Jeszcze łatwiej, niż z Allegro – dokładnie wiem, kiedy przyjdzie produkt, zamawiam go niebezpiecznie szybko i wystarczy otworzyć drzwi, by paczki dosłownie wpadły do domu (często zostawia się je tutaj na wycieraczce 😉 ).
Zamówiłam wyprawkę hurtowo jednego dnia, a w przeciągu dwóch kolejnych wszystko miałam już dostarczone, bez krążenia po x różnych sklepach.
BEZPRZEWODOWE SŁUCHAWKI
Jak wiecie, jest ze mnie maniaczka słuchania. Teraz do podcastów doszły jeszcze lekcje w ramach moich studiów i łączę to zwykle z gotowaniem, składaniem góry prania albo samotnymi spacerami. Plus bezprzewodowych jest prozaiczny – mają spory zasięg, więc nie muszę kombinować, gdzie „na sobie” zamontować telefon 😉
Tyle ode mnie, czas na Ciebie! Jakie są Twoje ciążowe hity?
Ostatnie posty
Zobacz wszystkieDziki Zachód czy american dream? Kolejna odsłona amerykańskiej rzeczywistości. Tym razem będzie lekko bezwstydnie, bo zabieram Was po...
Pierwsze dziecko? Z namaszczeniem ćwiczysz oddechy. Drugie? Pieprzysz oddechy, bo wiesz, że nic nie dają. Trzecie? Prosisz o znieczulenie...
Comments